Agnieszka Chylińska, okładka płyty Pink Punk, materiały prasowe

felietony

Równia poChyła muzycznej twórczości Agnieszki Chylińskiej

26 października 2018 roku światło dzienne ujrzał „Pink Punk”, trzeci studyjny album Agnieszki Chylińskiej… i będąc zupełnie szczerym: nie byłem pewny, czy chcę go bliżej poznać, a to za sprawą promującego go singla „Mam zły dzień”. Nie byłem w stanie znaleźć innego powodu powstania tej kompozycji jak to, że Agnieszka sfiksowała. Bo kogo obchodzi, że Chylińska ma zły dzień, co histerycznie wykrzykuje w refrenie? Odniosłem wrażenie, że artystka tym razem postawiła na tworzenie czegoś na podobieństwo pastiszu, chcąc udowodnić wszystkim wokół, że nie pasuje do żadnej z szufladek, do których próbuje się ją wcisnąć. Choć artystycznych wyborów nie powinno się oceniać, pozostaje pytanie, czy ciągłe szukanie nowego stylu przynosi twórczy rozwój. Bądź co bądź, „Pink Punk” obudził we mnie chęć do refleksji nad dotychczasową twórczością i artystycznym rozwojem Agnieszki Chylińskiej.

Z Chyłą (tak ją nazywali koledzy z zespołu) zetknąłem się dość wcześnie, bo już w podstawówce na dyskotece szkolnej, gdzie usłyszałem nagranie wykonanej przez nią ballady. Łamiący się od chrypki kobiecy wokal oraz towarzysząca mu oprawa gitarowa w piosence „Kiedy powiem sobie dość” już na zawsze utkwiły w mojej głowie niczym wyzwalacz, powodując automatyczne skojarzenie z pierwszą zbiorową zabawą taneczną – a już wtedy nie byłem zwolennikiem takich imprez jako formy integrowania się – i wyśpiewywaniem z rówieśnikami czy warto było szaleć tak (…) na koniec wspólnej zabawy. Słowa tej piosenki nie mają żadnego przełożenia na to, jak bawiłem na owej dyskotece, ale niewątpliwie przybliżyły mi postać Chylińskiej oraz zespoł O.N.A., którego była wokalistką. O.N.A. nie należał do moich ulubionych zespołów, jednak nie przeszkadzała mi ich medialna wszechobecność. Podobało mi się, że grupa stale podążała za aktualnymi światowymi trendami w muzyce rockowej oraz to, że teksty ich piosenek nie były grafomańskie. Co ciekawe, zespół zdobył komercyjną popularność, mimo tego, że jego muzyka w przeważającej części była utrzymana w klimacie hard rocka. Tylko co niektóre, tak jak wspomniana już piosenka, utrzymane były w łagodniejszych aranżacjach, stając się bardziej radio-friendly. Zresztą w latach 90. muzyka hardrockowa miała wielu odbiorców, zwłaszcza wśród młodzieży tamtej dekady, czego dowodem jest ogromna popularność takich zespołów jak Korn, Soundgarden, czy Creed. Sam jednak taki gatunek muzyki traktowałem z nie mniejszą pogardą niż disco-polo, czy polski hip-hop.

Do końca nie byłem miłośnikiem piosenek zespołu O.N.A., ale śledziłem ich twórcze poczynania ze względu na Agnieszkę Chylińską. Zresztą, według mnie, to właśnie za jej sprawą zespół zyskał rozgłos. Agnieszka zasłynęła w mediach delikatnie mówiąc niezgrabną wypowiedzią skierowaną do byłych nauczycieli „fuck off, nienawidzę was” podczas odbierania dwóch nagród na gali Fryderyków w roku 1997 roku. Wydawałoby się, że już za sprawą tego incydentu ówczesne media będą stronić od Chyły, jednak nic bardziej mylnego. Agnieszka swoją buntowniczą postawą względem świata, „chłopczycowym” usposobieniem, otwartością oraz swobodnym wyrażaniem myśli zaskarbiła sobie sympatię nie tylko słuchaczy jej muzyki, ale właśnie mediów… no i mnie samego. Z niemałym zainteresowaniem śledziłem jej wystąpienia publiczne i wywiady. Pamiętam z jakim zaciekawieniem oglądałem talk show Wojtka Jagielskiego „Wieczór z wampirem” z końca lat 90., kiedy gościem była Agnieszka Chylińska – jeden z dłuższych przeprowadzonych z nią wywiadów jaki obejrzałem. Wtedy całkowicie przekonała mnie jej osobowość objawiająca się naturalnością, poczuciem humoru – idącym w parze z inteligencją oraz rockandrollowym stylem bycia. Cechy te sprawiły, że dla mnie – nastolatka była kimś wyjątkowym. Sama wyrastała na medialną indywidualność. Być może właśnie przyćmienie kolegów wyrazistością usposobienia Agnieszki było powodem zakończenia działalności zespołu? Nie do końca wyjaśniona przyczyna rozpadu O.N.A. w 2003 roku nie wyszła na złe Agnieszce. Udało jej się stworzyć wraz z częścią byłych członków zespołu grupę sygnowaną własnym nazwiskiem – Chylińska. Ucieszyło mnie to, bo wierzyłem, że nareszcie Agnieszka pokaże coś innego, bardziej w jej stylu. Nie było jednak wielkiego zaskoczenia. Album „Winna” formacji Chylińska był może i bardziej nasycony energią samej Agnieszki – słychać na nim mocniejszy wokal, jak również bardziej osobistą warstwę tekstową, ale całość została utrzymana w klimacie O.N.A, a Chylińska… nadal była zbuntowaną, rozkrzyczaną dziewuchą. Na w pełni solową twórczość Chylińskiej przyszedł czas dopiero w 2009 roku. Agnieszka nawiązała wówczas współpracę z innymi muzykami i kompozytorami. Ciężar gitar zamieniła na bardziej zwiewne melodie, w tym także disco i dance. Powstał więc szokujący fanów jej dotychczasowej twórczości materiał, którego w najmniejszym stopniu rockiem określić już nie można było. Album „Modern rocking” nie był jednak nieudanym krążkiem i znalazł swoich odbiorców. Dowodem na to, jak duży sukces odniosła płyta, było uzyskanie nominacji do nagrody polskiego przemysłu fonograficznego, czyli Fryderyka w kategorii: album pop. Wspomniana płyta oraz pochodząca z niej „Nie mogę cię zapomnieć” zostały również nagrodzone Superjedynką odpowiednio w kategoriach „Płyta pop” i „Przebój Roku”. Można by rzec, że Agnieszka poszła wówczas w stronę chałtury, licząc jedynie na materialny zysk, ale moim zdaniem dokonała dobrego wyboru, udowadniając, że twórczo nie jest jednowymiarowa. Wraz z pojawieniem się tego albumu Chylińska przeszła ogromną przemianę. Po olbrzymiej karierze w rockowo-metalowej grupie O.N.A., rozpoczynając karierę solową, coraz bardziej odsłaniała swoje oblicze.

 

Na własnych oczach i uszach mogłem doświadczyć narodzin pięknego czarnego łabędzia polskiego popu. Chylińska zmieniła swój wygląd, odrzuciła w kąt wymiętolone flanelowe koszule i czernie na rzecz modnych stylizacji i kolorów na styku pop-artu i kiczu. Jednak podkreślane przez nią w kolejnych wywiadach poczucie przypływu szczęścia dawało wrażenie, że za tym coś się kryje, że to nie do końca jest autentyczne… Ale brnęła w tej euforii dalej z uśmiechem, przyjmując rolę jurorki w talent show. Wówczas już chyba każdy posiadacz telewizora lub internetu kojarzył jej postać z programem „Mam talent”. Wieloletnia praca w telewizji – z której notabene nie zrezygnowała do dzisiaj  spowodowała, że nastała posucha w muzycznej twórczości Chylińskiej. Określanie jej jako jurorki z „Mam talent” stało się częstsze niż jako piosenkarki… Okazało się jednak, że Agnieszka Chylińska nie spoczęła zupełnie na laurach. W 2016 roku wokalistka wróciła do muzyki i bez żadnej zapowiedzi w mediach wydała płytę „Forever Child”. Album został bardzo dobrze przyjęty przez krytyków i, podobnie jak poprzedni, dotarł do 1. miejsca polskiej listy sprzedaży OLiS, zyskując potrójną platynę. Jednak w moim poczuciu płyta ta była bez polotu. Piosenki umiarkowanie rockowe przeplatały się z łupanką rodem z Radia Eska. Pod względem tekstów piosenek wydawało się, że Chylińska faktycznie pozostała forerver child.

Powstały krążek okazał się stylistycznym przejściem z „Modern rocking” do „Pink Punk” – trochę popu, trochę elektroniki, trochę rocka. Kiedy więc zdecydowałem się wysłuchać ostatniego materiału Chylińskiej pomijając utwór „Mam zły dzień”, doznałem lekkiego wstrząsu. Tak dużo nieznośnego growlowania spowodowało, że potrzebowałem chwili, żeby uporządkować w głowie to, co o tej płycie myślę. Oj, trudno traktować tę płytę jako pełnoprawne dzieło artystyczne. To raczej energia, krzyk i Chylińska, która ewidentnie ma za sobą kilka „złych dni”. Brakuje jakiejś konkretnej wizji muzycznej, poza oczywistymi punkowymi motywami, w większości wykorzystanymi bez pomysłu. Warstwa tekstowa często nie prezentuje zbyt wysokiego poziomu, czasem nawet wkraczając w rejony zbuntowanych gimnazjalistek, które zapragnęły nagle założyć garażowy zespół punkowy. Jeżeli więc wejdziemy w skórę nastolatka i trochę przytemperujemy swoje oczekiwania, to „Pink Punk” jest w stanie dostarczyć sporo solidnej energii i, pomimo dość ponurej warstwy lirycznej, dobrej zabawy. Zresztą Chylińska, choć w jednym z utworów sama krzyczy, że nie chce dorosnąć, mimo wszystko dorosła… O ile schronienie budowane z cegieł wywrzeszczanego buntu, gniewu i bólu jest uniwersalne dla wieku dorastania, i ja w przeszłości, w jakichś fragmentach takiego przekazu mogłem się odnaleźć, to tutaj krzyczy już dorosła kobieta. Ja też dorosłem i… niczego dla siebie na tej płycie nie znajduję. A muzycznie? Tytuł „Pink Punk” świetnie pasuje. W końcu polskie tłumaczenie to „Gówniara pozorna”. Chylińska dla mnie… to duże muzyczne rozczarowanie. Zdaje się, że ostatnio bardziej się pogubiła i ja chyba też, bo nie wiem, czy wydała płytę otępiająco-rozrywkową, jak program, w którym występuje, czy coś pod szyldem „fuck off nauczyciele” ku uciesze tych jej fanów, którzy konsekwentnie, jak ona, nie chcą (albo nie mogą) dorosnąć. Jest pewna tendencja na polskim rynku muzycznym, która pokazuje tzw. algorytm sukcesu. W jej szeregu stają świetni artyści, których chciałbym cenić. Doskonałym przykładem jest Agnieszka Chylińska, która ma osobowość i głos, a do tego pisze teksty. Coraz bardziej jednak widać, że nawet tak dobra piosenkarka jak ona, po pewnym czasie zaczęła służyć „komuś” do zarabiania dużych pieniędzy. Ktoś powie że taki właśnie jest muzyczny marketing. Zgodzę się, ale niezależność i autentyczność znika gdzieś bezpowrotnie w kieracie tych mechanizmów. I to tyczy się też bohaterki tego tekstu.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć