Porte de Paris, łuk triumfalny Ludwika XIV

felietony

Paryż. Miasto miłości… do muzyki!

Jak to się wszystko zaczęło? Może od truwerów i trubadurów? Może od La Grande Bande (1577)? Może od Jeana-Baptiste’a Lully’ego (1632-1687), a może od Marina Marais (1656-1728)? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? A może uczucie rodziło się stopniowo i z czasem stawało coraz silniejsze? 

Paryż rozbrzmiewa muzyką, z którą mieszkańców tego miasta wiążą silne, mocno nacechowane emocjami więzy. To historia wielkiej miłości, w której nie brakowało ani problemów i konfliktów, ani uniesień i miłosnej euforii. A wszystko to w imię najpiękniejszego z uczuć! Miłośnicy muzyki są w Paryżu gotowi bić się w jej obronie, nie szczędząc pięści. Są gotowi otaczać czcią i uwielbieniem każdego, kto z oddaniem i poświęceniem jej służy, przez kogo ona przemawia. Oddawać się jej we władanie. Osobiście i w grupach, w domowym zaciszu i publicznie. Na ulicach i w jej świątyniach – słynnych paryskich salach koncertowych.

Tam, gdzie króluje muzyka

Co skłoniło władzę monarszą, by stworzyć zespół, z którego nie tylko wykiełkuje przyszła klasyczna orkiestra, ale dzięki któremu często postponowane dotychczas skrzypce poszybują na sam szczyt w hierarchii instrumentów i zajmą w niej naczelne miejsce? Zapewne nie bez znaczenia były wpływy włoskie, gdzie instrumenty smyczkowe stawały się coraz popularniejsze i zyskiwały na prestiżu. W roku 1533 doszło do wydarzenia brzemiennego w skutki dla francuskiej kultury. Na ślubnym kobiercu, u boku Henryka II stanęła Katarzyna Medycejska. Dziedziczka wielkiego rodu mecenasów sztuki z Florencji, dzięki którym na scenę muzyczną wkroczył między innymi fortepian, przywiozła ze sobą nie tylko stosowny posag, ale również dobra niematerialne – włoskie umiłowanie sztuki, kurtuazję i wyrafinowaną kulturę.

Zespół Les Vingt-quatre Violons du Roi powstał w 1577 roku, za rządów Henryka III (panującego też przez chwilę w Polsce jako Henryk Walezy), syna Katarzyny Medycejskiej. Funkcjonował do roku 1761. Szczyt możliwości osiągnął pod batutą Jean-Baptiste Lully’ego (1632-1687), tworząc podwaliny pod École française du violon. Kierunek muzycznej emigracji stopniowo się zmieniał. To już nie francuscy skrzypkowie pielgrzymowali do Włoch, ale włoscy wirtuozi przenosili się do Francji.  

Tradycja zobowiązywała. Na dworze królewskim pojawiali się kolejni mistrzowie, którzy windowali muzykę francuską na wyżyny. Wymieńmy choćby kilku. Marc-Antoine Charpentier (1643-1704),  André Campra (1660-1744) – następca Lully’ego (1632-1687), Francois Couperin (1668-1733) – nadworny klawesynista Ludwika XIV, Jean Philippe Rameau (1683-1764) – debiutujący w wieku 50 lat na dworze królewskim Ludwika XV tragédie lyrique Hippolyte et Aricie (1733) i potwierdzający swój talent kolejnym dziełem Les Indes Galantes… I tak dalej. Było ich więcej niż nam się wydaje, a jak wielu – dowodzi tego mrówcza praca Concert Spirituel, zespołu profesjonalistów działającego pod egidą państwa i kierownictwem niezmordowanego Herve Niqueta, którzy przywracają zbiorowej pamięci twórczość kompozytorów francuskiego baroku.

Francuzi zapożyczyli od Włochów operę i stworzyli jej francuską, narodową, oryginalną odmianę. Stworzyli francuską szkołę gry skrzypcowej. To dzięki nim sławę blask i oryginalne oblicze zyskał klawesyn. A gdy klawesyn zszedł ze sceny i jego miejsce zajął kolejny tuz, fortepian, zachwycili się tym nowym, romantycznym i demokratycznym wynalazkiem i na drodze kolejnych udoskonaleń nadali mu kształt, w którym istnieje do dziś. Wszystko, czego się dotknęli zamieniali w złoto.

Muzykomania

Wraz z Wielką Rewolucją Francuską prawie wszystko się zmieniło. Ale jedno pozostało bez zmian. Monarchia upadła, ale muzyka wciąż dzierżyła rząd dusz. Ars longa, vita brevis. Lud wyzwolił się spod jarzma monarchy, ale jarzmo muzyki było zbyt słodkie, by się go wyrzec. Francja rzuciła się namiętnie w objęcia muzyki. Zaraz po rewolucji burżuazja zaczyna masowo uczyć się gry i śpiewu. Za instrumenty chwytają nawet osoby przybyłe ze wsi. Paryż ogarnia prawdziwa muzykomania!

Pod koniec osiemnastego wieku we francuskiej stolicy jak grzyby po deszczu zaczynają powstawać kolejne szkoły muzyczne. Na jednego nauczyciela przypadają dziesiątki uczniów. W Paryżu działa cała rzesza nauczycieli prywatnych. A dla tych, którzy nauczycieli nie starczyło, pisane są muzyczne samouczki. Działalność rozpoczyna darmowe konserwatorium. Powstają liczne muzyczne szkoły prywatne. Muzyka zajmuje ważne miejsce także w szkołach powszechnych, gdzie sztuce dźwięków poświęcano około pięciu godzin w tygodniu. Nauczano jej także w pensjach dla dziewcząt. Chociaż najbardziej przyjazną podówczas muzykom stolicą europejską był Londyn, żaden meloman podczas swoich europejskich wojaży nie mógł przecież pominąć Paryża. Koncertowała tu z powodzeniem m.in. Maria Szymanowska.

Muzyków przybywa. Życie koncertowe rozkwita. Każda prywatna szkoła muzyczna dysponuje salą koncertową. Mają je też m.in. producenci fortepianów. Konserwatorium organizuje popisy uczniów i egzaminy konkursowe.

Powstaje prasa muzyczna – „Revue Musicale” (1827-1834, tygodnik, nakład 500-600 prenumeratorów, założony przez ojca muzykologii Françoisa-Josepha Fétisa), „Gazette musicale de Paris” (wydawana przez Adolfa Schlesingera), „Revue et gazette musicale de Paris” (powstała z połączenia dwóch pierwszych), „La France Musicale” (1837-1870). Trzeba było zacząć prezentować repertuar koncertów, komentować na gorąco nowo powstające kompozycje Liszta czy Rossiniego, anonsować i komentować wydawnictwa nutowe. Kształtować gust publiczności.

Muzyki jest wciąż mało, a paryżanie są wciąż jej głodni. Odkrywają dzieła z przeszłości. W repertuarze pojawiają się Pergolesi, Mozart a prasie – artykuły przybliżające historię muzyki. Publiczność interesuje się także tym, co się dzieje w innych krajach, przede wszystkim w Niemczech. Jak kochać muzykę i jak o niej mówić dają przykład pisarze. Barwne opisy znajdują się u Balzaca, George Sand. Tradycje pisania o muzyce pozostaną zreszta żywe jeszcze przez wiele dziesięcioleci. Będą o niej pisać m.in. Andre Gide i Marcel Proust.

Za pióro chwytają też muzycy. Liczne teksty pozostawił Hector Berlioz – od drobnych recenzji po duże teksty krytyczne, a nawet opowiadania. W jednym z najciekawszych swoich tekstów fantazjuje na temat Eufonii – miasta przyszłości, które jest podzielone na dzielnice jak orkiestra symfoniczna na sekcje. Recenzje i polemiki w prasie muzycznej zamieszczają i sami muzycy, między innymi Liszt i Thalberg.

Centrum życia społecznego staje się opera. W tym miejscu należy bywać. Wszyscy arystokraci mają swoje loże – małe saloniki, w których można jeść, pić i dyskutować.

Wiek amatorów

A dziś? Miłość do muzyki nie przygasa. W Paryżu bardzo popularne jest m.in. amatorskie muzykowanie. Kto żyw, chwyta za instrument, by grać dla własnej przyjemności i czerpać radość z intymnych spotkań z muzyką. Paryżanie muzykują nie tylko w zaciszu domowym i dla własnej, prywatnej przyjemności. Wciąż żywa jest w tym mieście potrzeba czerpania przyjemności ze wspólnego uczestniczenia w muzycznym misterium. Kilka lat temu, podczas ulicznych manifestacji pod hasłem Nuit debout, skrzyknęła się we francuskiej stolicy spontanicznie… cała amatorska orkiestra symfoniczna! Muzycy amatorzy odegrali wspólnie IX Symfonię Z Nowego Świata Dworzaka. Orkiestrę udało się zorganizować w ciągu zaledwie kilkunastu dni. Ponad 10 tys. osób zgłosiło zainteresowanie wydarzeniem ogłoszonym na Facebooku, a ponad 350 muzyków zadeklarowało chęć przyłączenia się do zespołu. Do Orchestre Debout zgłosiło akces około czterdzieści osób grających na trąbce, tyle samo flecistów i flecistek, piętnaście osób grających na oboju, prawie 80 skrzypków i skrzypaczek. Trzeba było przeprowadzić selekcję. W większości byli to muzycy amatorzy, jednak wśród grających znaleźli się i profesjonaliści z najlepszych orkiestr i z zespołów jazzowych, profesorowie szkół muzycznych i konserwatorów.

Mówimy tu już od pewnego czasu o „amatorach”. Czy jednak słowo to w istocie adekwatnie opisuje muzykujących paryżan? W języku polskim określenie „amator” ma jednoznacznie negatywny wydźwięk. Amatora definiujemy przez zaprzeczenie. To ktoś, kto nie jest profesjonalistą i jako taki, cokolwiek by robił, obarczone jest niedoskonałością, nieadekwatnością, brakiem. Jego działania to „amatorszczyzna”. Etymologia słowa odsyła nas jednak do łacińskiego czasownika amo – kochać. Jeśli w określeniu „amator” usłyszymy echo owego „amo”, z pewnością łatwiej nam będzie właściwie uchwycić prawdziwy sens owych muzycznych działań mieszkańców francuskiej stolicy…

Muzyka dla wszystkich

O tym, jak głęboko paryżanie wierzą w wartość muzyki i w jej dobroczynną moc, świadczy też przeszczepienie na francuski grunt idei El Sistema – orkiestr dla dzieci i młodzieży ze środowisk wykluczonych, dzięki którym młodzi ludzie zyskują szansę na integrację społeczną i lepsze życie. Koncepcja dziecięcych i młodzieżowych sieci zespołów muzycznych finansowanych z kasy państwowej narodziła się w Wenezueli i od chwili powstania w 1975 roku przeszczepiona została do kilkudziesięciu krajów na całym świecie. Warto też dodać, że to przecież właśnie we Francji narodził się pomysł ustanowienia Święta Muzyki. Co rok 21 czerwca, muzyka wychodzi na ulice i wypełnia wszystkie zakątki francuskich miast. To także w Paryżu powstała niedawno całkowicie oddolna idea oddania w ręce muzyków miejskich „chińskich pawilonów”, które pozostawały przez wiele lat zaniedbane i niezagospodarowane, i przekształcenia ich w miniaturowe muszle koncertowe.

Muzyka króluje w Paryżu oczywiście nie tylko na ulicach, lecz przede wszystkim w swoich świątyniach. We francuskiej stolicy nigdy ich nie brakowało. Wyznawcy muzycznych bóstw spotykali się czcić swoich bożyszczy w paryskich salonach, gdzie do rewolucji rozbrzmiewał klawesyn, a po niej jego miejsce zajął fortepian, i w pałacach arystokracji. Wsłuchiwali się w jej najdoskonalsze wcielenia w kościołach, gdzie rozbrzmiewały organy. A potem w nowo powstających salach koncertowych.

Salle Pleyel (1830), Salle Gaveau (1907), Opéra Garnier, (1875) Théâtre de Champs-Elysées (1913), IRCAM… Czy to nie za mało? Muzyki nigdy dość. I nigdy nie za wiele jej świątyń. W 2015 roku w paryskim muzycznym krajobrazie pojawiła się zupełnie nowa ważna i poważna instytucja muzyczna – Filharmonia Paryska z siedzibą w zupełnie nowym, imponującym kształtem, gmachu, zaprojektowanym przez nie byle kogo, bo przez francuskiego „starchitekta” Jeana Nouvela. Inauguracja nie obyła się bez skandalu… Bo przecież, jak pamiętamy, muzyka to dla paryżan rzecz najbliższa ich sercu, a zatem najwyższej wagi. To honor stawać w jej obronie. Tym razem nie był to jednak skandal o charakterze muzycznym, a o architektoniczno-finansowym… Na muzyczny musimy jeszcze poczekać!

Filharmonia Paryska ruszyła pełną parą, dostosowując się od pierwszych chwil istnienia do wymagań współczesności. Publiczność może wybierać spośród całego wachlarza gatunków muzycznych tu reprezentowanych. W duchu demokratycznych wartości instytucja zaprasza do swoich sal wszystkich bez wyjątku i wychowuje młode pokolenie melomanów – swoją przyszłą publiczność. W roku piłkarskiego mundialu miłośnicy futbolu mogli w salach Filharmonii wziąć udział w transmisji jednego z meczów mistrzostw świata, którego komentatorem była… sama muzyka! Innym razem najmłodsze pokolenie przyszłych melomanów mogło zasmakować opery „bez ograniczeń”. Podczas przedstawienia wszystko było dozwolone. Można było klaskać w dowolnym momencie i w dowolny sposób wyrażać swój zachwyt lub dezaprobatę. Czyż to właśnie nie takie zasady obowiązywały podczas pierwszych operowych przedstawień u zarania istnienia tego gatunku muzycznego?

No cóż, wszystkiego tego, a przede wszystkim owego burzliwego związku z muzyką paryżanom możemy tylko pozazdrościć. I zazdrościmy. Skądinąd wiadomo przecież, że miłość to muzyki to zawsze odwzajemnione uczucie.

 

 

* * * 

Spis treści numeru Emocje w muzyce 

Felietony

Karol Furtak, Bajka o sporze Jasia i Małgosi

Robert Gogol, „BPM”. Bóg – Przestrzeń – Miłość, czyli sekretna mechanika muzyki

Wywiady

Joanna Stanecka, Miłość w Des-dur na cztery struny, smyczek i wiolonczelę. Wywiad z Izą Połońską

Wojtek Krzyżanowski, PanGenerator: na styku sztuki i inżynierii

Recenzje

Wojtek Krzyżanowski, Hatsune Miku: watashi wa ningen! Jestem człowiekiem!

Robert Gogol, Diabeł decybelem

Publikacje

Szymon Atys, Szymanowski – „Kochanek”

Ewa Schreiber, Drugi dom. Dominik Połoński i muzyka współczesna

Edukatornia

Magdalena Kajszczak, Retoryka w służbie ekspresji w wybranych utworach Karola Szymanowskiego

Dorota Relidzyńska, Parasolkami, zębami, pazurami. Obrońcy muzyki w akcji

Kosmopolita

Dorota Relidzyńska, Sophie Karthäuser: od emocji ważniejsza jest…

Dorota Relidzyńska, Paryż. Miasto miłości… do muzyki!

Rekomendacje

Karol Furtak: „Jako artyści powinniśmy dążyć do prawdy” – rozmowa z Maestro Kazimierzem Kordem

 


Wesprzyj nas
Warto zajrzeć