recenzje

Finał The Voice of Poland, 10.12.2011

Finał programu niestety nie spełnił moich oczekiwań – był zdecydowanie mało zadowalający pod względem wokalnym, organizacyjnym i przede wszystkim niemiłosiernie się dłużył. Pozycjonowanie produktów, zawsze obecne, tego wieczoru niezwykle irytująco rzucało się w oczy: Sony, Joanna i Rimmel mogą się stałym widzom śnić po nocach – zapewne o to chodziło specom od reklamy. Tym razem decyzję o zwycięstwie podejmowali jedynie widzowie, jurorzy w zasadzie tworzyli coś w rodzaju uprzejmej widowni, czy też „rodziców” oglądających dokonania swoich dzieci (takie porównania miały miejsce). Po raz ostatni w tej edycji przeanalizujmy poszczególne występy, co będzie trudne logistycznie – miały bowiem miejsce trzy występy indywidualne (w tym jeden z utworem już wykonywanym, tzw. numer popisowy, będący ulubioną piosenką z programu danego wokalisty i jeden w postaci singla, który mogliśmy już usłyszeć w półfinale), duety uczestników i duety finalistów z trenerami, w tzw. międzyczasie miały zaś miejsce eliminacje i występy gości. Krótko mówiąc – mały chaos.

Damian Ukeje, jako finalista Adama Darskiego rozpoczął od Enter Sandman Metallici. W zasadzie trzymał się jednej stylistyki, w której, jak się wydaje, ma zamiar zaistnieć na polskiej scenie – było mocno (jak dla mnie czasem aż za mocno) i przede wszystkim wiarygodnie. Nie miało się wrażenia, że Damian na scenie udaje kogoś innego. Piasek stwierdził, iż musi „odszczekać” wcześniejsze prognozy, jakoby Ukeje nie mógł wygrać programu, Nergal zachwycał się energią występu, a podopiecznego określił mianem „fontanny witalności”. Ja się nie zachwycałam, ale i nie było na co narzekać.

Kolejna indywidualna odsłona Damiana to wykonanie Another Way to Die Jacka White’a i Alicii Keys. Był to dobry wybór – odpowiednio dobrany, chwytliwy i z charakterem. Kayah pochwaliła wszechstronność wokalną podopiecznego Nergala, to że jest muzykalny, a nie tylko wykorzystuje „power”. To po tym występie Darski wspomniał o więzi a’la rodzicielskiej między trenerami a ich uczniami.

Duet Damian & Mateusz Krautwurst w piosence Tears in Heaven Erica Claptona był dziwacznym widowiskiem, budzącym najwidoczniej mieszane uczucia – u mnie pojawiła się reakcja typu co to ma być? I skojarzenie w postaci jedzenia dziczyzny i lodów jednocześnie na złotym talerzyku, jednak Piasek uznał występ za genialny i platformę spotkania dla tak różnych artystów.

Duet Damian & Nergal wypadł dobrze, śpiewu Adama Darskiego co prawda nie było słychać ale wybór Highway to Hell AC/DC był trafiony.

Końcowy występ – singiel Nie mamy nic też nie budził większych zastrzeżeń, choć początek był dość słaby – „nieporadny” wokalnie i emocjonalnie.

Mateusz Krautwurst wykonał na początku piękny utwór Seala Kiss From a Rose. Zaśpiewał go… w porządku. Ale nic ponadto. Ponownie starał się uderzyć w emocjonalną stronę słuchaczy, wydaje się że dobierał ostatnio piosenki właśnie pod tym kątem. Do samego końca programu nie dał się poznać od strony potencjalnego artysty funkcjonującego realnie na rynku polskiej muzyki rozrywkowej. Wydaje się, że widzowie też to dostrzegli bo Mateusz odpadł jako pierwszy (dlatego jako jedyny nie miał okazji zaśpiewać ponownie swojego singla). Ania Dąbrowska uznała występ za godny finału, Kayah podkreśliła (czyżby w nawiązaniu do mocnego występu Damiana Ukeje?), że jej podopieczny nie potrzebuje krzyku aby być słyszalnym. Posłuchajmy oryginalnego wykonania Seala.

Jako swój ulubiony utwór Mateusz zaprezentował Closer Ne-Yo, czym mnie zupełnie zaskoczył. Miało się to nijak do poprzednich odsłon i świadczyło o braku jakiejkolwiek koncepcji czy też pomysłu na siebie. Nergal wspomniał tu o kwestii istotnej – a mianowicie toczącej się od jakiegoś czasu w internecie dyskusji nad uczestnictwem Mateusza w programie, której efektem było wiele negatywnych wypowiedzi i opinii. Zdaniem Darskiego ilość wrogów świadczy o popularności… Ciekawa opinia, jednak w tym przypadku się nie sprawdziła.

Duet z Kayah wypadł zaś naprawdę dobrze – energiczne wykonanie Ain’t no Mountain High Enough Marvin Gaye & Tammy Terrell pozostawiło pozytywne wrażenie. Pod koniec do duetu dołączyli pozostali członkowie drużyny Kayah.

Z kolei Piotr Niesłuchowski zaśpiewał Nie stało się nic Roberta Gawlińskiego. Piotr to kolejna po Damianie osoba o określonej wizji siebie na scenie. Wszystko się tu zgadzało, pozostawała jedynie kwestia indywidualnego gustu czy tego typu muzyka nam pasuje czy też nie. Może bez „szału”, ale było ok. Zgodnym zdaniem Nergala i Ani Piotr ma wszystko, aby zaistnieć na scenie. Odpadł jako drugi ale ewentualnemu zaistnieniu być może to nie przeszkodzi.

Jako kolejny utwór Piotr wykonał Sex on Fire Kings of Leon. Ponownie trzymał się swojego stylu, trochę bardziej się „rozkręcił”, na tyle że nie tylko intensywnie tańczył, ale też ostatni podskok niemal zakończył leżąc plackiem na podłodze. Mnie ponownie nie powalił, ale Ania uznała ten występ za najlepszy w jego „karierze” programowej.

Duet z Antkiem Smykiewiczem wypadł dość specyficznie – Hey Jude The Beatles było dziwnym wyborem, rockowe głosy chłopaków nie do końca tu pasowały, choć starali się nadać piosence indywidualny charakter. Lepiej było pod koniec, kiedy dołączyli do nich inni uczestnicy.

Duet z Anią Dąbrowską także nie przypadł mi do gustu. Somebody to Love Jefferson Airplane nie porywało, a tancerze w konwencji „dzieci kwiaty” w tle byli kuriozalni.

Na koniec Piotr wykonał ponownie There’s Nothing Wrong czyli singiel z półfinału, czym pożegnał się z widzami.

Ostatni finalista, Antek Smykiewicz rozpoczął walkę o wygraną pięknym utworem You’re Beautiful Jamesa Blunta. Nie wykonał go rewelacyjnie, w refrenie pojawiały się tzw. „koguty”, świadczące o niedopasowaniu tonacji – po prostu było dla niego nieco za wysoko, kiedy chciał śpiewać głośno. Jednak falset, a więc delikatnie wykonane górne dźwięki, wypadł już dużo lepiej. Do oryginału było jednak Antkowi daleko, a wybór repertuaru być może miał na celu trafienie do żeńskiej części publiczności. Jury się podobało, a Antek walczył do końca i odpadł dopiero na rzecz Damiana Ukeje – to właśnie Damian został zwycięzcą i w ramach nagrody nagra płytę z wytwórnią Universal Music Polska i zaśpiewa na sylwestrze Telewizyjnej Dwójki.

Ulubionym „numerem” Antka okazał się być The One I Love R.E.M. I słusznie. Świetnie go wykonał, a Ania Dąbrowska podziwiała „pierwotność” i „dzikość” jego rockowej odsłony.

Duet z Piaskiem był „ładny” (Chodź, przytul, przebacz Piaska) – mało oryginalny i przewidywalny ale czysto i porządnie zaśpiewany.

Na koniec Antek ponownie zaśpiewał swój singiel, czyli Jaki jestem.

W trakcie trwania programu trzykrotnie występował gość specjalny – Garou, w jednej piosence towarzyszyli mu finaliści. Usłyszeliśmy słynne Gitan oraz For You i New Year’s Day.

Ponadto dwukrotnie trenerzy wystąpili z uczestnikami – na początku w utworze Crazy Gnarlsa Barkleya, następnie w Leave the Kids Alone Pink Floyd.

Komentarz końcowy? Wygrał Damian Ukeje… i dobrze, choć sentymenty do innych wokalistów, którzy odpadli wcześniej na pewno w wielu z nas są nadal żywe. Rzeczywiście program proponuje coś nowego i daje poczucie profesjonalnego planowania kariery uczestników. Ale czy tak rzeczywiście jest? Okaże się w najbliższym czasie. Jeśli rzeczywiście części z nich uda się zaistnieć to The Voice of Poland Najlepszy Głos będziemy mogli uznać za trampolinę dla młodych zdolnych.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć