recenzje

Ogień nakryty kocem. MBTM, drugi półfinał

Przyzwoicie, ciekawie, obiecująco… Drugi odcinek na żywo już za nami. Nie wszyscy mogli wejść do finału, ale… całe szczęście. Może niektórzy wydadzą niedługo własne płyty. O ile ich jeszcze nie mają. 

Trudno zganić występujący jako pierwszy zespół The Rookles za wtórność czy polskie “tanie granie”. Chłopacy naprawdę czują klimat w tej fascynacji czwórką z Liverpoolu i muzykują bardzo dobrze. Nietypowe natomiast było to, że wybrali cover do półfinału, choć w castingu pokazali, że potrafią komponować. Hippy hippy shake to utwór, obok którego trudno przejść obojętnie. Piosenka stworzona przez Chana Romero, a wylansowana przez The Swinging Blue Jeans i przez The Beatles. Dla porównania garść interpretacji:

Odpowiadała mi się energia wykonania The Rookles, wszystko było tam na swoim miejscu. Nie ukrywam jednak, że to za mało, jak na finał. Bardzo miło się wspomina, tylko że świat poszedł do przodu – poinformowała uczestników Ela Zapendowska. To było dla mnie za bardzo odtwórcze. Brakowało wartości dodanej. Istotą tego zawodu jest robienie czegoś, czego nie znamy – skomentował Adam Sztaba. W konsekwencji – jurorzy nie byli jednogłośni (2 x TAK, 2 x NIE).

Pojawienie się w półfinałach MBTM Dariusza Wickowskiego było dla mnie pewnym zaskoczeniem. Nie przewidywałam, pomimo niewątpliwego talentu chłopaka, że jurorzy dadzą mu szansę kolejnego występu. Dwudziestolatek zaśpiewał Imię deszczu z repertuaru Andrzeja „Piaska” Piasecznego.

Jesteś zdolny muzycznie, ale bardzo niewiele jeszcze umiesz – powiedziała Ela Zapendowska. Humoru Darkowi nie poprawił też Adam Sztaba: Coś pozytywnego z ciebie emanuje. Muzycznie to jest bardzo surowe. Na razie do grupy finałowej absolutnie się nie nadajesz. Masz bardzo ładny głos w środkowym rejestrze. (…) Jesteś ładnym chłopcem, masz życiorys, który wzrusza. Jesteś wartością, więc daję ci TAK – Kora przyjęła inną taktykę oceny. W rezultacie uczestnik dostał dwa głosy pozytywne i dwa negatywne. Według mnie mocną stroną Darka jest wrażliwość i dająca naprawdę duże możliwości barwa głosu. Plusem jest też ciekawe vibrato (warto nad nim popracować, na razie jest nerwowe). Problem wciąż jednak stanowią nieczystości (w refrenie np. długie dźwięki były zaniżane). Było to bardzo szkolne wykonanie, z którego i tak wypadałoby usunąć zawodzenie i „podjazdy” do właściwej wysokości dźwięku. Trzeba by też pomyśleć nad zróżnicowaną interpretacją – było zbyt monotonnie. Piękne jednak jest to, że Darek jako bardzo wartościowy i pozytywny człowiek szuka swojej drogi muzycznej. Życzę, że na nią trafił, bo ma predyspozycje.

Lachersi to jedna z kilku grup reprezentujących w tej edycji nurt folkowy. Dodam, że to zespół naprawdę bardzo sympatyczny. Świadomy tego, do czego zmierza i co już osiągnął, a więc właściwie gotowy na finałowe zmagania w programie. Dzisiejszy występ jednak nie sprawił, że, gdybym siedziała za stołem jurorskim, wcisnęłabym TAK. Zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu granie castingowe.

Adam Sztaba zwrócił uwagę na wspaniały aranż i dramaturgię utworu. To znawca w tej materii, więc nie będę polemizować. Mnie ten aranż jednak nie przekonał. Przez większość piosenki było nudno. Końcówka za to była pozytywnym zaskoczeniem, gdyż w ogóle nie spodziewałam się zmiany tempa i instrumentalnej cody. W zwrotkach doceniam pomysł rytmicznej pulsacji przypominającej puste kwinty w smyczkach w muzyce ludowej. Lachersi po raz kolejny pokazali też, że ważna jest dla nich interakcja z publicznością. Kontakt z jurorami zaowocował trzema zielonymi przyciskami i tylko jednym NIE od Kory, która powiedziała: To, czego szukam w muzyce ludowej, to ludowe instrumenty i aranż podobny jak w muzyce ludowej. Całe to instrumentarium pasuje do czegoś zupełnie innego. Brakuje mi ognia (…) Uważam, że ten aranż, to jakby nakryć ogień kocem. Opinia Kory nie zmienia jednak faktu, że Lachersi to świetny zespół. Sto lat, sto lat, niechaj żyją nam!  

Momo w castingu pokazało się jako band z szansą na eksplorowanie przestworzy alternatywy z pewnym jednak wskazaniem na pop. W półfinale (Obietnica) było już bardzo popowo. Zgodzę się, że piosenka wpada w ucho – ma więc szanse na karierę w radiostacjach.  

Banda zawodowców na scenie i dyskusja na Facebooku, czy to jest program dla zawodowców, czy dla amatorów – zauważył Adam, który wyraźnie lubi tych pierwszych. Nic dziwnego, profesjonalizm uczestników widać w każdym szczególe. Przypadło mi do gustu np. wspólny śpiewanie wokalistki i perkusisty – niby od niechcenia, a jednak z przesłaniem. Momo to bardzo ciekawa grupa, chyba z apetytem na karierę. Zastanawiam się, czy nie jest przez jurorów trochę faworyzowana, ale cóż – i tak mówimy przecież o wartościowej muzyce. Będą z was ludzie za chwilę – przepowiedziała Ela. Łozo natomiast do pełni szczęścia potrzebował „pierwiastka z niebios we froncie”. Czekamy.

Tymczasem spełniły się inne oczekiwane chwile – chodzi mianowicie o występ rewolucyjnego duetu: Piotr Szumlas & Jakub Zaborski. Piosenka W ciszy dowiodła ogromnego talentu obu panów. Śmiem twierdzić, że jest to utwór w gruncie rzeczy bardzo podobny do Emotions – ale może właśnie o jakąś konsekwencję stylistyczną tu chodzi. Piotr i Jakub doskonale rozumieją się na scenie, co pewnie spowodowane jest faktem, iż Jakub także jest gitarzystą. Operują bardzo niewielką ilością środków, a i tak publiczność szaleje. Po pierwszej frazie zaśpiewanej przez Kubę było już wiadomo, o jakiej półce artystycznej mówimy. Piotr – kunszt, wyczucie, majstersztyk. Cały projekt świadczy o klasie, wrażliwości i smaku w doborze repertuaru (co widać też po nagraniach na YouTube). Nie będę jednak wyłącznie słodzić – radzę chłopakom stale pracować na tekstem. Ten jest dobry, choć przyczepiłabym się do refrenu – wolę mniej oczywiste rozwiązania. Panowie, jesteście oboje bardzo zdolni i bardzo delikatni – powiedziała Ela, dodając patetycznie: Podoba mi się to, że znaleźliście się i razem kroczycie po tej drodze subtelnymi krokami. Jesteście cali, jak tu stoicie, w dwudziestym pierwszym wieku – podsumowała Kora. To budujące. Że nowe pokolenia pomimo zgiełku codzienności, na który wszyscy narzekamy, znajdują czas, by tworzyć dobrą, piękną i prawdziwą muzykę. Warto posłuchać. A potem kolejny raz.

Pozytywnie zaskoczył mnie zespół Hasiok z piosenką Andżela (już ponad 46 tys. odsłon na YouTube). Irytacja i zaintrygowanie twórczością tej grupy przekształciły się u mnie w mniejszą irytację i bardzo intensywne zaintrygowanie. Nie można oderwać wzroku od frontmana (Robert Binias). Tekst w taki sposób osnuty na wydarzeniach prawdziwych to ciekawy zabieg, a tytułowa Andżela jest swoistym kontrapunktem dla wszystkich Ziut, Hel, Ewek i Jolek obecnych w naszej kulturze.

Łobuzerstwo, chuligaństwo – powiedziała Ela, dając TAK. Czy się to komuś podoba, czy nie, trzeba być pełnym uznania dla was – stwierdził Łozo. Mimo tych pochwał, jurorzy byli dziś mniej entuzjastyczni. Mnie się poprzedni występ i utwór bardziej podobał. I nie lubię imienia Andżela – zakończył sprawę Sztaba.

Egzotyka po góralsku, czyli występ zespołu Megitza – oto kolejny punkt niedzielnego odcinka.

Przy wyborze takiego utworu (Ederlezi) nie obejdzie się bez porównań:

I jeszcze wersja z kultowej płyty duetu Kayah & Gregovič:

Małgorzata Babiarz swym uśmiechem jest w stanie na scenie zdziałać wiele. Tworzy klimat, gra na kontrabasie, ma przy sobie rzeszę profesjonalistów. Osobiście uważam, że występ Megitzy był na poziomie, tzn. nie był gorszy niż ten w castingu, co niestety zdarza się wielu uczestnikom Must Be The Music. Nie podobały mi się wysokie dźwięki, na których głos się trząsł i których rejestr piersiowy nie mógł udźwignąć. Wszystko było jednak bardzo spójne – i do tańca, i do kontemplacji. Czułem się jak w jakimś filmie. Jakbyśmy latali nad jakimiś stepami – powiedział Łozo, dowodząc, że poetyckie natchnienia nie są mu obce. Łączenie inspiracji z rozmaitych kultur to wielka siła. Gratuluję – dodał Adam.

Joanna Kaczmarkiewicz po wyśmienitym wykonaniu w castingu Somebody To Love Jefferson Airplane sięgnęła po Son Of A Preacher Man – towarzyszyła jej spora grupa instrumentalistów, co dziewczyna powinna uznać za przywilej i naprawdę wzbogacający element pokazu. Asia poradziła sobie z piosenką, w której jedną z głównych trudności było utrzymanie energii na wysokim poziomie. Słychać było zmęczenie w głosie – być może trzeba wytłumaczyć je niedyspozycją zdrowotną uczestniczki. Duży plus jednak za ostatnie dźwięki. Wykrzyczałaś tę piosenkę. Nic w niej nie zmieniłaś – zarzuciła Joannie Kora. Ela zauważyła, że dobrze śpiewających w Polsce dziewczyn jest wiele. Czym więc Kaczmarkiewicz może się wyróżnić? Odpowiedziałabym, że barwą i repertuarem. Trochę natomiast martwię się, czy produkcja znowu nie bawiła się we wtłaczanie uczestnika w konkretną stylistykę.

 

Na deser w drugim półfinałowym odcinku show obejrzeliśmy i słyszeliśmy zespół Enej, zwycięzcę I edycji MBTM. Enej to fabryka przebojów. Przebojów, które w wakacje nuci cała Polska, ale też przebojów, których brzmienie od razu łączy się w naszych głowach z wykonawcą. Tak charakterystyczni są ci muzycy. Nowy hit, Lili, to znowu prosta, dobrze zmontowana piosenka.

Bardzo czytelny wokal, ciekawie dobrane i zgrane instrumenty, nieskomplikowana linia melodyczna (jeśli dodawane są głosy, to tylko w tercjach) – po prostu wszystko niesłychanie sprawne, widać doświadczenie koncertowe. Nie podobało mi się natomiast wykorzystywanie zespołu do reklamy castingów do kolejnej edycji programu. Komercja, taniocha, wioska…

Tego wieczoru nie zabrakło dobrych występów. Cieszą mnie zarówno te prezentujące autorskie utwory warte uwagi, jak i covery, szalenie inspirujące do kolejnych muzycznych poszukiwań.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć