Wojciech Kilar, rysunek: Max Skorwider

publikacje

Kilar. Odludek z pogranicza

Czy można zostać kompozytorem muzyki klasycznej, rozrywkowej, filmowej, czy jest się po prostu kompozytorem?

Czy istnieje taki rodzaj muzyki, której komponowanie oznacza jakąś ujmę, czy zależy to wyłącznie od poziomu powstałego dzieła?

Czy czasy i środowiska w jakich żyjemy pozwalają rzeczywiście wyrażać siebie, czy może musimy wybierać między życiem w zgodzie z samym sobą, a życiem jakiego oczekują od nas inni?

Osobą, która łączy odpowiedzi na wszystkie te pytania jest bez wątpienia Wojciech Kilar. Pianista i kompozytor uważany obecnie za jednego z najwybitniejszych kompozytorów muzyki klasycznej i filmowej, który dla sceny polskiej i zagranicznej pisze już od ponad 50 lat. Mimo światowej kariery jaką zrobił, wielu otrzymanych nagród i odznaczeń, nie został opętany manią wielkości i posłannictwa. W tym co robi pozostał wierny samemu sobie, a przede wszystkim szczery. Szczery w muzyce, której wielu zarzuca populizm, komercjalizm, prymitywizm, a nawet trywialność czy naiwność. O swoim stosunku do pracy mówi:

Nie pragnę, by muzyka moja wstrząsała światem, ani by wyrażała jakieś treści ogólne. Jeśli jednak ma coś wyrażać, to chyba mój stan psychiki i temperamentu, jaki istniał podczas komponowania[1].

Powtarzając za Ludwigiem Wittgensteinem „człowiek to życie człowieka”, aby odkryć fenomen muzyki Kilara powinniśmy przyjrzeć się dokładniej biografii kompozytora, w której odnaleźć można wiele czynników wpływających na jego dalsze losy muzyczne, poczynając od wczesnego dzieciństwa.

Wojciech Kilar przyszedł na świat we Lwowie, 17 lipca 1932 roku. Dom w którym się wychowywał przepełniony był życiem artystycznym i sztuką, głównie za sprawą jego matki Neonilii Kilar-Krzywieckiej, która była aktorką. Ojciec Jan Franciszek Kilar, wzięty ginekolog, za młodych lat uczył się muzyki. Kompozytor wyniósł z domu przekonanie o wysokiej randze jaką sztuka odgrywa w życiu człowieka. Ukazując pierwsze zainteresowania muzyczne, został zapisany na lekcje fortepianu do szkoły panien Reiss. Konieczność nauki i ćwiczeń zniechęcała jednak chłopca, który wolał spędzać wolny czas podobnie jak jego rówieśnicy. Wybuch II Wojny Światowej skutecznie uniemożliwił dalszą kontynuację nauki. Ojciec Wojciecha został zmobilizowany, a po zwolnieniu z obozu jenieckiego, w czasie okupacji sowieckiej i niemieckiej, wysłał żonę z dzieckiem do znajomych w Krośnie. Tam też Wojciech Kilar został umocniony w wierze, która da później początek jego dziełom religijnym. Przypadek sprawił, że Wojtka oraz jego matkę minął ogień wyrzutni rakietowej podczas walk o Przełęcz Dukielską. W tym „przypadku” Kilar dostrzegł właśnie „rękę Boga”. Lekcje fortepianu w Krośnie po raz kolejny okazały się udręką. Nie trwały jednak długo, gdyż przerwał je wyjazd do Rzeszowa. Warto wspomnieć, że kilkunastoletni młodzieniec miał w Rzeszowie okazję statystować w Balladynie Słowackiego, z mamą w roli głównej. Małżeństwo rodziców rozpadło się. Ojciec osiadał w Zabrzu, a matka związała się z wicedyrektorem teatru w Rzeszowie – Antonim Graziadio. Ojczym, który pisywał muzykę do bajek dla dzieci, piosenki i komedie muzyczne, stał się pierwszym autorytetem muzycznym w życiu chłopca. Szybko okazało się, że autorskie pisanie muzyki odpowiada o wiele bardziej zainteresowaniom Wojtka, niż żmudne i wielogodzinne ćwiczenia przy fortepianie.

Od tej pory, muzyczne poczynania Kilara zaczęły nabierać tempa. Został on uczniem Instytutu im. Fryderyka Chopina w klasie fortepianu Kazimierza Mirskiego, na okres 2 lat. W 1947 roku odbył się Konkurs Młodych Talentów zorganizowany przez Wojewódzki Wydział Kultury i Sztuki oraz Teatr Ziemi Rzeszowskiej. Pierwszą nagrodę zdobył wówczas Adam Harasiewicz (zdobywca pierwszej nagrody na V Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w 1955 roku), a druga nagroda znalazła się w rękach młodego Kilara, który został zachęcony do poszukiwania dalszej drogi kompozytorskiej przez przewodniczącego jury, Zygmunta Mycielskiego. To właśnie w Rzeszowie zainicjowała się największa przygoda Kilara, którą rozpoczął takimi utworami jak mazurek, polonez, 2 miniatury dziecięce pt. Bajka i Zabawy dzieci. Przez kolejny, bardzo intensywny rok kontynuował edukację pianistyczną w Krakowie. Zamieszkał u państwa Marii i Adama Riegerów i został uczniem Liceum Nowodworskiego. Drzemała w nim jednak wciąż niepokorna dusza, która więcej dobrego upatrywała w intensywnym życiu towarzyskim Krakowa, niż w nauce. Wspaniali muzycy z jakimi miał wówczas okazję przebywać Kilar m.in. Stanisław Wiechowicz, Artur Malawski czy Maria Dziewulska, szybko poznali się na talencie chłopca i zachęcali go do dalszej muzycznej edukacji.

Ostatecznie Wojciech wyjechał do Katowic, gdzie przeniosła się za nim również matka, znajdując pracę w Teatrze Śląskim. Rozpoczął tutaj naukę w Państwowym Liceum Muzycznym u Władysławy Markiewiczówny, autorki najbardziej popularnej szkoły gry na fortepian Do re mi fa sol. O swoim stosunku do ćwiczenia na fortepianie mówił wspominając swoje uczestnictwo w Konkurskie Bachowskim w Poznaniu:

Poniosłem jedną z większych klęsk pianistycznych mojego życia, ponieważ byłem jedną z dwóch osób, które nie przeszły do następnego etapu. […] Jak na owe czasy, prowadziłem życie „rozpustne”, polegające na tym, że chodziło się do kawiarni, opowiadało różne bardziej wyszukane dowcipy, czasem wypijało kieliszek likieru. Na konkurs bezczelnie pojechałem bez przygotowanego koncertu. Miałem nauczyć się go już na samym miejscu. Kiedy jednak spotkałem Obidowicza i Czajkowskiego, nie w głowie było mi ćwiczenie[2].

W 1950 roku został przyjęty do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach na dwa kierunki: fortepian oraz kompozycję. Mieszkał wówczas u Bolesława Woytowicza, swojego pedagoga kompozycji.

To była edukacja kompletna – wspomina kompozytor. – Odbywaliśmy rozmowy na najrozmaitsze tematy, w tym pierwsze w moim życiu, głębokie rozmowy na tematy filozoficzne. To było także moje pierwsze zetknięcie się z wielkim światem, wybitnym artystą, który całe lata spędził w Paryżu, a więc po prostu olśnienie.

To właśnie w latach studenckich zawiązały się największe przyjaźnie Kilara. Przyjaźń z Witoldem Szalonkiem, Zdzisławem Szostakiem oraz nieporównanie największa przyjaźń, z której zrodziła się miłość do przyszłej żony Barbary Pomianowskiej. „Miłość od pierwszego wejrzenia” została przypieczętowana na ślubnym kobiercu w kwietniu 1966 roku. Przerwała ją – ale jedynie tutaj, w naszym ziemskim życiu – śmierć pani Barbary pod koniec roku 2007.

Kilar pozostaje postacią dość problematyczną. Środowisko artystyczne w kręgu którego ma okazję się obracać, wyśmiewa jego często jawnie tonalny język harmoniczny. Oszczędność środków dźwiękowych i prostota pomysłów muzycznych (barwność, efektowność stylu, jaskrawość brzmienia, siła wyrazu czy energia bijąca z jego muzyki), to środki warsztatowe, o których w dzisiejszych czasach mówi się, że już „przebrzmiały”. Kompozytorzy odcinają się od muzyki przyjemnej dla ucha, twierdząc, że w tej dziedzinie powiedziane zostało już wszystko. Gdyby zaś ktoś próbował podobnie jak Kilar, przywrócić muzyce jej muzyczność, czekałby go niepewny los. Czasami wydaje się, że istnienie Kilara w realiach polskiej „wysokiej” kultury muzycznej ratują tylko utwory takie jak: Mała uwertura, Riff 62, Krzesany, Kościelec 1909, Orawa, czy Missa pro pace.

(Kościelec 1909)

Jednak mimo nawet tak wybitnych dzieł, nie ominęła go dyskusja, która rozpętała się po prawykonaniu Krzesanego w 1974 roku. W „Ruchu Muzycznym[3]” przeczytać można było m.in.:

Wyrafinowany prymityw; ta hałaśliwa prostota działa ożywczo, cieszy i porywa. (L.Erhardt)

Niezły dowcip spłatany środowisku festiwalowemu; komediowe intermedium na „Warszawskiej Jesieni”; bardzo dobra muzyka – do baletu; quasi-poemat symfoniczny. (T.Kaczyński)

Kilar skręcił w boczną ulicę, nie włączając kierunkowskazu; muzyka do słuchania, ale epatuje „modną starzyzną”, tradycyjną programowością i tonalnością; rodzaj „muzyki naiwnej”; ożywczy deszcz, kolorowy wykrzyknik na tle warszawsko-jesiennej szarości; ma wszelkie dane, by stać się przebojem.

(O.Pisarenko)

Kompletny niewypał; fałszywa koncepcja pogodzenia folkloru „in crudo” z współczesnością i „niekonwencjalnością”; rezultat razi grubością i prymitywizmem; puste, naiwne rytmy taneczne, zbyt dosłowne góralskie zaśpiewy, naiwne „ostrości brzmieniowe.

(T.A.Zieliński)

(Krzesany)

Nie tylko Krzesany wzbudził w środowisku muzycznym spore emocje. Kilka lat później, w 1981 roku, Leszek Polony na łamach „Gazety Krakowskiej” wyraził swoją opinię na temat religijnego utworu Exodus na chór mieszany i orkiestrę:

Koncepcja nowej kompozycji Kilara jest ostentacyjnie naiwna i banalna. Na kanwie uporczywie powtarzanego akordu E-dur rozwija się prosta, niemal piosenkowa formuła melodyczna. Wielokrotnie powtarzana na tle stałego rytmu, ukazuje się w coraz to nowym oświetleniu instrumentacyjnym. Powiększa się obsada, wzrasta napięcie, aż do wejścia chóru ze słowami: Ecce venit populus tuus Domine, Alleluja” – „Oto przybywa lud Twój, Panie”. Słusznie zauważono, iż pobrzmiewa w tej muzyce echo Bolera Ravela, ale bodaj w jeszcze większym stopniu – obsesyjny Orffowski prymitywizm elementarnych formuł melodyczno – rytmicznych. Nie można jej odmówić pewnej siły wyrazu, ewokuje obraz ogromnych, wezbranych i rozfalowanych mas ludzkich, uchodzących gdzieś w nieznane przed jakąś katastrofą. W miarę narastania napięć, banał przeradza się w ekspresję o zgoła eschatologicznym wydźwięku[4].

(Exodus)

Muzyka klasyczna to tylko jedna strona dorobku kompozytorskiego Kilara. Druga, to muzyka filmowa, z którą przygoda rozpoczęła się od Narciarzy Natalii Brzozowskiej. Mimo, iż kompozytor tę część twórczości od zawsze traktował jedynie jako działalność zarobkową, to właśnie dzięki muzyce filmowej jego utwory obiegły cały świat. Trzeba również przyznać, że filmy, do których zdecydował się pisać, to dzieła z najwyższej półki. Wśród reżyserów z którymi współpracował wymienić można m.in.: Kazimierza Kutza, Krzysztofa Zanussiego, Andrzeja Wajdę, Romana Polańskiego czy Francisa Forda Coppolę. Biorąc pod uwagę dom, w którym wychowywał się Kilar, nie trudno przypuszczać, że bardzo pomogło mu to przenieść doświadczenia wczesnych lat życia na kanwę sztuki filmowej. Swój stosunek do filmu określa słowami:

Film atakuje zewsząd, poprzez telewizję również w domu. Nie wiem, czy istnieją ludzie nie chodzący do kina i czy w ogóle są ludzie, których film nie interesuje. Sądzę, że nie. Muzyką rozrywkową, rockową, nawet sportem, pasjonują się miliony, ale nie wszyscy, natomiast nie ma współczesnego człowieka, który nie byłby wiele razy w kinie, i który właściwie stale nie oglądałby filmów, jeśli nie w kinie, to przez lenistwo w telewizji lub na video. W każdym razie jest to najbardziej rozpowszechniony współcześnie rodzaj sztuki. Film budzi zainteresowanie dzięki swojej różnorodności gatunkowej. Kino jest wynalazkiem dwudziestowiecznym i częścią kultury XX wieku[5].

(Ziemia Obiecana)

Twórczość związana z filmem otworzyła Kilarowi drzwi do fabryki snów – Hollywood. Powodzenie jakim cieszy się jego muzyka jest ogromne. Świadczyć może o tym chociażby propozycja napisania muzyki do ekranizacji Władcy pierścieni J.R.R.Tolkiena w reżyserii Petera Jacksona.

Niezwykle krzywdzące jest przekonanie panujące w środowisku muzycznym o niższości muzyki popularnej wobec tej „wysokiej”, „akademickiej”. Komuż powinno się powierzać pisanie muzyki filmowej czy rozrywkowej, jeśli nie wykształconym muzykom z ukształtowanym warsztatem kompozytorskim. Tylko wtedy, gdy twórczością tą zajmą się doświadczeni kompozytorzy, muzyka filmowa będzie prawdziwie ambitna i tylko wtedy będzie wnosić do filmu wartości, jakich nie wniosą obraz czy dialog. Tutaj również potrzebny jest talent, a oprócz niego ogromne wyczucie filmu. Nie musimy długo czekać, aż historia oceni dorobek kompozytorski Kilara. To zaczyna dziać się już na naszych oczach.

W odróżnieniu od festiwali muzyki współczesnej, którymi interesuje się jedynie garstka osób, muzyka Kilara na stałe zagościła w naszym życiu. Przykładem tego jest chociażby Polonez z Pana Tadeusza, który wyparł już ze studniówkowego kanonu Poloneza Ogińskiego. Dzieje się tak zapewne dlatego, że Kilar jest kompozytorem piszącym dla ludzi z krwi i kości, żyjących tu i teraz, a zainteresowanie jego muzyką jest tak duże, że wydawana jest z powodzeniem na płytach w ogromnych nakładach.

(Pan Tadeusz – Polonez)

Jeśli jednak nie jest to fakt wystarczająco przekonujący, wystarczy spojrzeć jakimi nagrodami zaowocował dorobek kompozytorski Wojciecha Kilara:

– Nagroda fundacji im. L.Boulanger w Bostonie za Odę Bela Bartok in memoriam,

– Nagroda Związku Kompozytorów Polskich,

– Nagroda Stowarzyszenia Kompozytorów Amerykańskich za ścieżkę muzyczną do filmu  Dracula,

Złota Kaczka oraz Platynowa Płyta za 20 tys. sprzedanych egzemplarzy muzyki do filmu Pan Tadeusz,

Złote Berło nagroda Fundacji Kultury Polskiej,

SuperWiktor 2002.

Ponadto:

– Odznaczenie Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski,

– Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski za wybitne osiągnięcia w twórczości artystycznej, za propagowanie polskiej kultury w kraju i za granicą,

– Złoty Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis za wybitne osiągnięcia kulturalne rangi międzynarodowej,

– Medal Per artem ad Deum przyznawany przez Papieską Radę ds. Kultury.

Podobno nie ma dalekiej drogi od miłości do nienawiści. Problematyczny ten Kilar, zwłaszcza jeśli wyraża tak śmiałe sądy jak te dotyczące kursów w Darmstadcie:

W Darmstadcie nie zdobyłem właściwie żadnych doświadczeń. To był okres fikcji, określania najprostszych rzeczy uczonymi słowami[6].

Nie można go ani zupełnie miłować, ani do końca nienawidzić. Cóż, tak to już bywa, że nie raz kompozytora przyjmowanego owacyjnie przez rozentuzjazmowaną publiczność, czeka nader negatywna krytyka ze strony kolegów. Całe jednak szczęście, że tak wybitny kompozytor jak Kilar idzie wybraną przez siebie ścieżką, na której słusznie zauważa:

Nie wiem, co jest ważniejsze: opinia środowiska, czy solidarność z towarzyszami spotykanymi na ścieżce na Rysy[7].

Pozostaje mi jedynie stojąc w opozycji do Polonego wyrazić swój osobisty stosunek do owego tematu: Jakże piękna byłaby muzyka, gdyby każdy z kompozytorów był w stanie pisać takie banały jak Kilar.

(Trędowata – Walc)


[1] Cyt. za L.Markiewicz „Riff 62” Wojciecha Kilara. „Ruch Muzyczny” 1963 nr 2, s. 10.

[2] Cieszę się darem życia. Rozmowy z Wojciechem Kilarem. Przeprowadzili K. Podobińska i L.Polony. PWM, Kraków 1997, s. 20.

[3] „Krzesany” Kilara – dyskusja krytyków O muzyce polskiej na festiwalu (L.Erhardt, T.Kaczyński, O.Pisarenko, T.A.Zieliński). „Ruch Muzyczny”, 1974 nr 23, s. 4.

[4] L. Polony Muzyka poważnieje. Refleksje z „Warszawskiej Jesieni”. „Gazeta Krakowska” X 1981.

[5] Cieszę się darem życia, op. cit., s. 38.

[6] Cieszę się darem życia, op. cit. s. 28.

[7] „Ruch Muzyczny” 1974 nr 23, s. 6.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć