Leszek Możdżer; grafika: Bękarty - studio graficzne, fot.: Joanna Wizmur Photography

recenzje

11. Enter Enea Festival

Czasy są zaiste wyjątkowe, ale pozostawmy na chwilę niepokojące kwestie tego, czy świat nas „informując” w rzeczy samej nas „formuje”. Zajmijmy się Muzyką, która potrafi ukoić wszystkie te rezonansowe niepokoje i sprawić, że świat wibruje pięknymi harmoniami. Enter Enea Festival jest właśnie po to.

Słowa te odnaleźć można w przedmowie Leszka Możdżera do programu 11. edycji festiwalu jazzowego, odbywającego się nad Jeziorem Strzeszyńskim. W tym roku trzy dni koncertowe przypadły na 13, 14 i 15 sierpnia, a repertuar zahaczał o różne – mniej lub bardziej splecione z jazzem – gatunki muzyczne. Niewątpliwie więc każdy, nawet najbardziej wymagający meloman, mógł odnaleźć w propozycji organizatorów coś dla siebie. Warto dodać, że podczas poprzedniego „Entera” Leszek Możdżer wraz z Jerzym Gumnym podnieśli sobie poprzeczkę (pod względem organizatorskim) niesamowicie wysoko, zapraszając na swój festiwal znakomitych muzyków światowej rangi. Nic więc dziwnego, że zgodnie z zasadą „apetyt rośnie w miarę jedzenia” oczekiwanie na tegoroczną edycję wydarzenia splatało się z ogromnym głodem otrzymania kolejnych dawek znakomitej muzyki. Czy ten głód został jednak zaspokojony?

Piątek, trzynastego

Pierwszy dzień festiwalu rozpoczął się o godz. 18:00 w ABC Gallery wernisażem Edyty Hul, zatytułowanym Currara, a równo półtorej godziny później, słuchacze mogli zatapiać się w dźwiękach płynących ze sceny plenerowej nad Jeziorem Strzeszyńskim.

Piątkowe koncerty otworzył występ wirtuoza skrzypiec – Mariusza Patyry w towarzystwie wiolonczelisty – Mikhaila Radunskiego oraz pianisty – Kiryła Keduka. Trio zaprezentowało dość nietypowy, jak na realia festiwalu jazzowego, repertuar, który w całości wpisywał się w nurt tzw. muzyki klasycznej. Podczas koncertu mogliśmy posłuchać triów na skrzypce, wiolonczelę i fortepian autorstwa Brahmsa (op. 101, n. 3), Rachmaninova (Trio elegijne g-moll) oraz Arensky’ego (op. 32, n. 1). Nie były to jednak jazzowe interpretacje dzieł, a jedynie ich oryginalne wersje. Gra Mariusza Patyry – zwycięzcy Konkursu Skrzypcowego im. Niccolò Paganiniego – była bezbłędna i niepodważalnie doskonała pod względem technicznym, jednak w partii fortepianu i wiolonczeli zdarzały się drobne potknięcia, które mimo to nie zaburzały ogólnego odbioru dzieł i prawdopodobnie pozostawały niesłyszalne wśród mniej wprawnych uszu. Leszek Możdżer, zapowiadając wykonawców, sam podkreślił, że nie będzie to koncert jazzowy, a koncert muzyki klasycznej, bo konwencja jest taka, by właśnie od „klasyki” zacząć. W moim odczuciu było to mało przekonujące „usprawiedliwienie”, bo przecież większość słuchaczy przyszła właśnie na spotkanie z jazzem, który podczas koncertu Patyry nie grał pierwszych – ani też drugich – skrzypiec.

Mariusz PatyraMariusz Patyra, Mikhail Radunski, Kirył Keduk, Enter Enea Festival; fot. BW Pictures

Niepodważalnie jazzową muzykę otrzymaliśmy już podczas drugiego koncertu, kiedy na scenie pojawiła się Marta Wajdzik ze swoim kwartetem. Ta dwudziestoletnia saksofonistka, flecistka, kompozytorka i producentka muzyczna porwała słuchaczy na „swoją planetę”, bowiem podczas koncertu zostały zaprezentowane kompozycje z jej debiutanckiego albumu zatytułowanego właśnie My Planet. Marcie towarzyszyli na scenie wybitni przedstawiciele polskiego jazzu, na instrumentach klawiszowych – Paweł Tomaszewski, na gitarze basowej – Robert Kupiszyn oraz Paweł Dobrowolski na perkusji.

My Planet okazała się niesłychanie barwną kompilacją, pokazującą wieloaspektowość inspiracji twórczych artystki.

Już same tytuły utworów są bardzo trafnymi sugestiami dotyczącymi tego, co za chwilę usłyszmy. Sparks Of Abstraction, The Star From China Town, Kangaroo In Space, Vienna, Orientation, Doplhins From The Picture, Memento Mori. W zaprezentowanym materiale, poza samym jazzem, dało się usłyszeć m.in. wpływy muzyki elektronicznej, folkloru (macedońskiego, podhalańskiego), sonoryzmu, stylizacje orientalne, a także elementy muzyki popularnej. Zespół wykreował niezwykle przemyślane obrazy malowane dźwiękami, które idealnie odzwierciedliły niezwykle płodną wyobraźnię twórczą całego kwartetu. Zarówno wszystkie kompozycje, jak i umiejętności techniczne artystów były na najwyższym poziomie, z kolei samemu koncertowi towarzyszyła aura pewnej nieśmiałości i świeżości, co dało się zaobserwować podczas lekko skrępowanych zapowiedzi utworów.

Zwieńczeniem piątkowego wieczoru był koncert żywej legendy polskiej sceny jazzowej –
Michała Urbaniaka z projektem UrbSymphony. Artysta wystąpił w towarzystwie orkiestry Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu pod batutą Katarzyny Tomali-Jedynak oraz zaproszonych gości: basisty Marcina Pospieszalskiego, trębacza Michaela „Patchesa”  Stewarta, perkusisty Franka Perkera oraz pianisty Leszka Możdżera. UrbSymphony to muzyczne przedsięwzięcie, którego możliwość wysłuchania na żywo, do tego w tym niepowtarzalnym składzie, była nie lada okazją. W projekcie tym można usłyszeć wiele poza jazzowych odniesień, takich jak nawiązania do folkloru czy hip-hopu. W UrbSymphony dostrzegalne jest także starcie dwóch światów muzycznych – jazzu i „klasycznej” symfoniki. Z jednej strony zespół jazzowy z duchem nieskrępowanej wolności snuł groovującą opowieść, pełną improwizacji, przy okazji odnosząc się do ludowych tradycji (zwłaszcza w utworach: Krakus, Polak, Walcoberek), z drugiej – orkiestra symfoniczna tworzyła swego rodzaju uszlachetnioną osnowę do „głównej akcji”, tworzącą przestrzeń dla pierwszoplanowego jazzu. I być może właśnie w tym momencie odnajdujemy pewne logiczne wytłumaczenie dla całego piątkowego programu – na początku była klasyka, potem przyszedł czas na jazz, by wreszcie w finałowym punkcie mogła wybrzmieć fuzja obu muzycznych światów, które jak się okazuje – wcale nie są od siebie tak odległe. Koncert był nie tylko przepełniony intensywnymi wrażeniami słuchowymi, ale również wzrokowymi. Z niemałą przyjemnością obserwowaliśmy „muzyczną chemię” między muzykami, tworzącą ogromną radością grania. Największym entuzjazmem wykazywał się trębacz Michael Stewart, który wielokrotnie podnosił się z miejsca i wchodził w interakcję z publicznością. Jeśli zaś chodzi o utwór, który najbardziej spodobał się publiczności, to był nim Manhattan Man, z charakterystycznym solem na kotłach – utwór ten zagrano aż dwukrotnie, zagrany drugi raz podczas bisu.

Patches, UrbaniakUrbSymphony – Michael „Patches” Stewart, Michał Urbaniak, Enter Enea Festival; fot. BW Pictures

Dzień spełniania marzeń

W taki sposób nazwała drugi dzień festiwalu prowadząca – Agata Kołacz, mieliśmy bowiem usłyszeć w sobotę dwa niesamowite koncerty, które były planowane już na poprzednią edycję festiwalu, jednak z przyczyn pandemicznych zostały one odroczone.

Drugi dzień festiwalu rozpoczął koncert Adama Palmy (gitara) z Tomasem Celisem Sanchezem (instrumenty perkusyjne). Wirtuoz gitary zaprezentował materiał muzyczny pochodzący z jego czterech płyt, będących mieszanką różnych nurtów muzycznych. Usłyszeliśmy jazzowe interpretacje utworów Fryderyka Chopina, autorskie kompozycje Adama Palmy, ale również utwory z nurtu muzyki popularnej, czy także własną interpretację Roty. Mniej więcej w połowie występu do muzyków dołączył także Leszek Możdżer, który zagrał z nimi m.in. Walca h-moll Chopina oraz przebój Steviego Wondera – You are The Sunshine Of My Life.

Postawienie na właśnie taki repertuar – zdecydowanie znany szerokiemu gronu odbiorców – sprawiło, że publiczność z niemałą przyjemnością wsłuchiwała się w muzykę, poruszając się przy tym rytmicznie.

Nie był to jeden z tych koncertów, przy którym potrzebujemy szczególnego skupienia, by dobrze zrozumieć zamysł artystyczny – był to koncert obfitujący w popularne utwory, okraszony zapowiedziami, emanującymi nietuzinkowym poczuciem humoru Adama Palmy.

Tuż po występie wirtuoza gitary na scenie pojawił się Andrei Kondakov wraz ze swoim trio. Na ten koncert musieliśmy czekać aż rok. W ubiegłym roku bowiem nazwisko rosyjskiego pianisty pojawiło się już w programie festiwalu, jednak w ostatniej chwili, z uwagi na problemy z dotarciem artysty do Poznania, jego koncert został odwołany i w efekcie zastąpiony występem Marcina Wasilewskiego. Po wysłuchaniu muzycznych propozycji tria mogę stwierdzić, że warto było czekać tak długo na przybycie tych wybitnych muzyków na festiwal. Tak jak zapowiedział przed koncertem sam Leszek Możdżer – otrzymaliśmy od artystów potężną dawkę muzycznej wrażliwości. Andrei Kondakov wystąpił wraz z wybitnymi muzykami – Vladimirem Volkovem na kontrabasie oraz Garym Bagdasarianem na perkusji. Muzycy zaprezentowali swoje autorskie kompozycje, w których odnajdujemy elementy muzyki neoklasycznej połączonej z jazzem. Z przyjemnością można było oglądać muzyczną symbiozę artystów – każda z popisowych solówek była nienachalna, pełna oddechu i przestrzeni, nikt z nikim się nie ścigał. Bez zbędnej przesady można przyznać, że w pewnych momentach pozycję lidera tria przejmował Volkov, jednak to przejęcie nie następowało w wyniku stoczonej „bitwy na dźwięki”, lecz raczej koleżeńskiej wymiany. Moim zdaniem był to jeden z najmocniejszych punktów tegorocznej edycji festiwalu, zwłaszcza po dołączeniu do tria Leszka Możdżera, który idealnie wpasował się w „wolne przestrzenie”.

Andrei KondakovAndrei Kondakov Trio, Enter Enea Festival; fot. BW Pictures

Ostatnim sobotnim koncertem był występ Omri Mor Trio w składzie Omri Mor na fortepianie, Romain Labaye na basie (w zastępstwie za Gilada Abro) oraz Mourad Karim Ziad na perkusji. Muzycy idealnie kontynuowali zapoczątkowany przez Kondakova klimat łączący muzyczną melancholię z wrażliwością i ogromnymi pokładami energii. Omri Mor jest pół Argentyńczykiem i pół Irakijczykiem, co – jak podkreśla sam artysta– miało ogromny wpływ na ukształtowanie się jego języka muzycznego. Muzyka młodego kompozytora łączy w sobie muzykę klasyczną, jazz, ale i tradycyjną muzykę arabsko-andaluzyjską. Utworem rozpoczynającym koncert były Methamorphosis, nawiązujące do dzieła Franza Kafki, tuż po nich wybrzmiała Esperanza (Nadzieja), której jak podkreślił Omri Mor – tak bardzo teraz potrzebujemy. Podczas koncertu wybrzmiały także kompozycje perkusisty – Mourada Karima Ziada. Muzycy przenieśli nas w odległe zakątki świata (szczególnie w utworach Jerusalem i Andalusi), jednocześnie dostarczając odbiorcom ogrom niesamowitych wrażeń czysto akustycznych. Dynamiczne i płynne zarazem zmiany metryczne, silnie uwypuklona rytmika i kantylenowe melodie sprawiły, że mimo skomplikowanych struktur, na twarzach odbiorców nie malował się grymas niezrozumienia, co więcej publiczność odczuwała niedosyt tych wrażeń, co zaowocowało bisem.

Omri Mor TrioOmri Mor Trio, Enter Enea Festival; fot. BW Pictures

Wszystko, co dobre, szybko się kończy

Ostatni dzień festiwalu corocznie budzi we mnie poczucie, że zaraz skończy się tak długo wyczekiwane „święto muzyki”. Odzywają się wewnątrz pewne pokłady smutku, ale i radości, że otrzymało się kolejną dawkę nowoodkrytej, dobrej muzyki.

Niedzielny set koncertowy rozpoczął się od występu tria Marcina Patera w składzie: Marcin Pater na wibrafonie, Mateusz Szewczyk na kontrabasie i gitarze basowej oraz Adam Wajdzik na perkusji (swoją drogą pragnę poczynić tutaj dygresję, że Adam jest kuzynem Marty, której występ mogliśmy podziwiać w piątek, widać więc, że nazywanie społeczności enterowej „rodziną” można odebrać – w tym przypadku – także dosłownie). Młodzi muzycy zaprezentowali repertuar jazzowy mocno nawiązujący do muzyki popularnej (moim zdaniem w dużej mierze do gatunków około rockowych). Podczas koncertu usłyszeliśmy autorskie kompozycje lidera, m.in. Nothing But Trouble, Mantrapia (jak wyjaśnił Marcin Pater – jest to jego wizja połączenia terapii dokonującej się przy pomocy mantry) czy Take Down z popisowym solem na kontrabasie Mateusza Szewczyka. W drugiej części koncertu do tria dołączył Leszek Możdżer, który wspólnie z muzykami wykonał utwory Popstar, Exhilibrium Oda, Mortat, Tale oraz Understand Me. Ostatnia z kompozycji stała się asumptem do dyskusji między Marcinem Paterem a Leszkiem Możdżerem, w której to audytorium w humorystyczny sposób mogło zrozumieć trudności płynące ze stosowania w muzyce jazzowej stale zmieniającego się metrum.

Podczas przedostatniego koncertu festiwalu mieliśmy okazję przekonać się, że również rdzenna muzyka ludowa ma bardzo wiele wspólnego z jazzem. Na enterowskiej scenie pojawili się laureaci tegorocznych Fryderyków w kategorii „Album Roku – Muzyka Świata” – Kapela ze Wsi Warszawa. Po kilku początkowych utworach do zespołu dołączył również Leszek Możdżer. Słuchacze mogli przekonać się, że to, co łączy jazz z muzyka etniczną, to m.in. „transowość”, brak granic, przestrzeń do improwizowania i przede wszystkim – wolność. Artyści wspólnie zaprezentowali utwory, w których mocno zaznaczała się rytmika polskich, „trójkowych” tańców (kujawiaków, mazurów, oberków). Niemałą niespodzianką był również utwór, podczas którego Leszek Możdżer zagrał na hangu (idiofonie) – cała kompozycja brzmiała mistycznie i „transowo”, a nietypowy instrument świetnie komponował się z dźwiękiem cymbałów i fideli płockiej. Pozwolę sobie na podjęcie pewnego ryzyka i stwierdzenie, że właśnie ten występ – ze względu na swoją wielobarwność – wywarł na publiczności, a z pewnością na mnie samej, największe wrażenie.

Kapela ze Wsi WarszawaKapela ze Wsi Warszawa, Enter Enea Festival; fot. BW Pictures

Tegoroczny Enter Enea Festival zakończył koncert prekursorki world music, perkusistki i kompozytorki – Marilyn Mazur. Artystka przyjechała do Polski ze swoim kwartetem w składzie: Makiko Hirabayashi (fortepian), Klavs Hovman (kontrabas) oraz Jakob Buchanan (skrzydłówka). Gościnnie z kwartetem wystąpiła zaprzyjaźniona z perkusistką wokalistka – Norma Winstone. Niewątpliwie, koncert ten wymagał od słuchaczy szczególnego skupienia. Był on przykładem muzycznej awangardy, a czasem także abstrakcjonizmu. Znaczną trudność mogły więc przysporzyć próby odnalezienia prostych i łatwo uchwytnych audytywnie melodii. Podczas występu szczególną uwagę przykuwał zestaw perkusyjny Marilyn, który był swoistym „królestwem” artystki. Nie była to zwykła perkusja: niezliczona ilość dzwonków, talerzy, blaszek, skorupek, kotły, a nawet gong… Perkusistka była w stanie samodzielnie wygrywać całe melodie na swoim złożonym zestawie instrumentów. Mocnym ogniwem całego składu była niemal osiemdziesięcioletnia Norma Winstone, która w niektórych utworach traktowała swój głos w taki sposób, jakby był instrumentem sekcyjnym, co dodatkowo wzbudzało podziw w słuchaczach. Pomimo trudnej materii muzycznej, z jaką przyszło się zmierzyć publiczności Entera, zespół został przyjęty bardzo ciepło, a pod koniec doczekaliśmy się także bisu.

Marilyn MazurMarilyn Mazur, Enter Enea Festival; fot. BW Pictures

Corocznie Enter Enea Festival okazuje się wielkim świętem muzyki. Wracam tam z głodem poznania nowych, inspirujących muzycznych formacji, a także z chęcią obcowania z żywymi legendami polskiej i światowej sceny jazzowej. Również w tym roku moje oczekiwania nie zostały zawiedzione i aż do tej pory w uszach pobrzmiewają mi nowoodkryte „muzyki”, które z pewnością pozostaną ze mną jeszcze przez pewien czas. Niezwykle radujący jest również fakt, że Enter Enea Festival pozostaje idealną przestrzenią do budowania nowych kontaktów, zwłaszcza wśród młodych stażem muzyków jazzowych i jest bardzo przyjazną oazą do wymiany wzajemnych doświadczeń wszystkich występujących tam artystów.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć