recenzje

Bo muzyka jest kobietą. MBTM, półfinał nr 3

Po ostatnim, raczej słabym, odcinku, dziś uczestnicy polsatowskiego show znowu pokazali klasę. Zaprezentowało się kolejnych ośmiu wykonawców. Dominowały autorskie kompozycje. Było i rockowo, i lirycznie. Złoto i srebro odcinka zdobyły panie.

Żółty, energiczny dyrygent w okularach przeciwsłonecznych to pierwsze, co tego wieczoru ujrzałam na swoim ekranie. Skoczny lider Dziubek Band nie pozwolił widzom na złapanie oddechu – płynnie przeprowadził swój zespół przez znakomitą aranżację utworów Sing It Back oraz First Of The Year. Poczułam się jak w Tańcu z gwiazdami (i to nawet komplement). Pięknie wyeksponowane partie solowe, doskonałe proporcje, zmyślnie podane dysonanse – wszystko to pokazuje kunszt zawodowych przecież muzyków. Bardzo efektowna zmiana tempa. Druga piosenka była niczym skradanie się. Celowo przyciężkie kroki odmierzały metrum w każdym takcie. Pomysł supertrudny, a wykonanie wspaniałe – ocenił Wojtek „Łozo” Łozowski. Panowie, dowodzicie temu, że żywych ludzi nie da się zastąpić niczym – wyraził podziw Adam Sztaba. Dziubek Band to grupa, która konsekwentnie pokazuje, że w mediach komercyjnych szansę na zaistnienie mają nie tylko soliści. Zespół nie dostał się jednak do finału i sądzę, że nie załapie się na „dziką kartę”. Zbyt trudno odbiorcy skupić uwagę na tak dużej liczbie osób. Mam jednak nadzieję, że producenci dostrzegą potencjał muzyków i złożą stosowne propozycje. Z naciskiem na „stosowne”.

W Anecie Majeran jurorzy po castingu pokładali wielkie nadzieje. I chyba się nie zawiedli. Mało jest dziewczyn, które mają takie naturalne zacięcie rockowe, a ty jesteś taką dziewczyną – mówiła po występie Ela Zapendowska. Trochę zdziwił mnie wybór piosenki – I Love Rock N’ Roll to utwór już tak ograny, że można było posądzić autorów tego pomysłu o brak oryginalności. Aneta jednak wykonała bardzo dobrą robotę. Najwięcej uznania zdobyła u mnie za zmiany w linii melodycznej. Dowiodła tym samym już po raz kolejny, że fantastycznie słyszy i ani myśli powielać cudze wzorce. Dzięki jej nowym rozwiązaniom piosenka nabrała świeżości. Ostrza także. Aneta dysponuje bardzo mocnym, charakternym głosem. Pomiędzy zachrypniętymi wersami zastanawiałam się, czy to nie jest barwa kreowana trochę na siłę. Odpowiedzieć prawdziwie nie potrafię. Jedno jest pewne – z uwagą będę przyglądać się karierze tej młodziutkiej wokalistki. Dziewczyna w głosowaniu widzów była dziś trzecia. Może szkoda, a może dobrze, bo, parafrazując klasyka, trzeba też wiedzieć, kiedy na scenę wejść. Troszeczkę gorzej niż ostatnio, ale potencjał potworny – ocenił Adam. Ja się dzisiejszym występem napawałam. Grzywka Anety zasłaniała jej pół twarzy. I ten pozornie błahy szczegół doskonale obrazuje, że ona jeszcze nie odkryła wszystkich kart.

Nadzieję na awans do finału żywił z pewnością Mateusz Ziółko i jego muzycy, gdy wykonywali własną piosenkę Nadzieja. Nie udało się przejść ostrej selekcji, lecz udało się zaśpiewać utwór z całkiem niezłym refrenem. Zwrotki męczyły. Może to nerwy, a może kłopoty ze skalą – w każdym razie wokalista „odżywał” dopiero na wysokich dźwiękach. Całość bardzo energetyczna, atakująca odbiorcę mocą już od początku. Opinie sędziów były podzielone. Dla wokalisty dam „tak”, ale nie jestem przekonana – powiedziała Ela. Moim zdaniem brakuje wam wyrazistości – zauważył Sztaba. Kora i Adam nacisnęli czerwone przyciski.

Rzadko, żeby perkusista śpiewał i to tak śpiewał – nie mogła się nachwalić Kora po występie białoruskiej grupy The Toobes. Jesteście bardzo dobrym zespołem – doceniła Ela. Szaleni chłopcy w stylowych T-shirtach udowodnili, jak się gra rocka. Skoczni, pomysłowi, odważni. Wokalista, gdy śpiewa, sprawia wrażenie błądzącego w innym świecie. Gitarzyści, dzięki pełnionej przez niego roli, mają sporo swobody na własne harce. Don’t Kill – zawołał The Toobes. Polscy widzowie zareagowali jednak nieco ospale, klasyfikując grupę w „słabszej” czwórce. I, jeśli spojrzeć obiektywnie, to niezbyt sprawiedliwe wydaje się faworyzowanie żeńskiego duetu Bass, skoro można było zagłosować na gotowy i wytrawny produkt w postaci muzyki The Toobes. Z drugiej strony, czemu to danie ma być na naszym stole.

W wykonaniu wspomnianego przed chwilą duetu Bass usłyszeliśmy I Gotta Feeling. To już kolejna piosenka zespołu Black Eyed Peas. Czyżby dziewczynom brakowało pomysłu na zróżnicowany repertuar? Aż nie chce się wierzyć. Przyznam – sądziłam, że Roksana i Paulina przeszły do półfinałów trochę na wyrost i teraz niedostatki techniczne wyjdą na jaw. Dziewczyny rozbroiły mnie jednak, gdyż zaśpiewały naprawdę “na bogato”. Zachowały swoją nastoletnią krzykliwość (która jednocześnie denerwuje i zadziwia) i stworzyły po raz kolejny coś własnego. Obie mają ciekawe głosy, a dość umiejętne ich połączenie dzisiejszego wieczoru dało wspaniały efekt. Muzyczną mozaikę dopełniła dynamika choreograficzna – wokalistki weszły w interakcję z publicznością. Pokazały, jaką sceniczną odwagą dysponują. To niesamowite, że posiadają takie obycie, choć nie miały na razie okazji zbyt wiele koncertować. Chyba największe świruski w tej edycji – podsumowała dziewczyny Ela. Blondi, trochę nieczysto było, ale jesteście urocze – dodała. To prawda, przed Roksaną i Pauliną jeszcze mnóstwo pracy. Teraz, po awansie do finału, wymagania są jeszcze wyższe. Moje na pewno.

Camero Cat to jeden z bardziej intrygujących składów tej edycji. I przykre jest to, że nie może się jakoś w pełni zaprezentować. Na YouTube mnóstwo uroczych, urzekających piosenek. Po dzisiejszym występie (Tea Song) pozostał dotkliwy niedosyt. Zagrane to było mocno średnio. Trzy czwarte piosenki i zacząłem się nudzić – przyznał Łozo, dodając, że idea projektu mu się podoba. Były niedostatki techniczne. Musicie więcej uwagi poświecić na technikę, bo artystami jesteście – oceniła Ela. Ja niestety jestem bardzo rozczarowana – powiedziała Kora. Jaki jest sens, żeby quasi-kabaretową piosenkę śpiewać dla nas po angielsku? Bardzo nierówno grane. Chaos. Praca jeszcze duża przed wami. Wykonawcy przyjęli krytykę jurorów z klasą, co też jakoś o nich świadczy. Camero Cat to inicjatywa prawdziwie artystyczna. Mariaż teatru i muzyki. Rekwizyt, światło i dźwięk. Smak, potencjał, gracja, najwyższe aspiracje, uczta dla oka. Chciałabym napisać: perełka, ale nie mogę. Jeszcze.   

Chwilę oddechu zapewniła wszystkim Iwona Kmiecik. Na castingu zaimponowała swoją wrażliwością, skromnością. Pokazała, że w prostocie tkwi siła, że na scenie nie potrzeba być nikim więcej niż tylko sobą. To już drugi program typu talent show, w którym Iwona bierze udział. Wcześniej występowała w „Bitwie na głosy” w drużynie Natalii Kukulskiej. Pani Iwono, jest pani bombowa, cudowna, elegancka! Śpiewa pani super – chwaliła Kora. Ja bym sobie życzyła, żeby tacy wokaliści byli w Polsce na listach przebojów. Iwona jest wybitnie utalentowana – dodała Ela Zapendowska. 4x”tak” było dla jurorów tylko formalnością. Adam Sztaba wyraził uznanie dla kompozycji Iwony – Breathing. Na mnie chyba wokalistka zrobiła większe wrażenie, gdy śpiewała piosenkę Rihanny kilka tygodni temu. Dzisiejszy utwór smakuję po kawałku. Przyznać trzeba, że jest świetnie zdynamizowany i pełen pasji. Iwona Kmiecik zajęła w głosowaniu widzów pierwsze miejsce, dzięki czemu ma zagwarantowane miejsce w finale. Na występ czekam z niecierpliwością.

Grupa Jenna Eight za to do kolejnego etapu nie przeszła, choć wykonawcy bardzo starali się zdobyć słuchacza na wszystkie możliwe sposoby. Najprostsza definicja kompozycji to sztuka odrzucania – podzielił się refleksją Adam Sztaba. Wrzuciliście do tego kotła miliard rzeczy – dodał muzyk i wcisnął „nie”. O chaosie jaki wprowadziły zmiany tempa mówił Łozo. Ja uważam, że sam pomysł był dobry. Efekt stop-klatki jest znakomity, ale użyty raz. Żonglerka tempami wymaga wprawy. Na pewno chce się wspólnie z frontmanem zakrzyknąć: „wow”, gdy chłopcy wpadają w swój trans równego kiwania. To dla mnie mistrzostwo. Poza tym bardzo średnio. A nawet i irytująco. Sędziowie byli trochę mniej surowi. W rezultacie Jenna Eight utworem Far Away wywalczyła trzy razy zielone „tak”. I poszła daleko stąd.

Jak dotąd, perspektywa finału Must Be The Music rysuje się interesująco. Już na tym etapie wyłowić można także nazwiska, które mogą w najbliższej przyszłości przemieszać naszą muzyczną zupę, dodając jej smaku, choć ich właściciele niekoniecznie do finału się dostali. Ale muzyka, jak kobieta, kapryśna jest i wybredna. I po swoje prawdziwe dzieci zawsze wróci.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć