recenzje

Był sobie król… melodii. Finał V edycji Must Be The Music za nami

Starcie gigantów rozstrzygnięte. To był finał pełen emocji i naprawdę pozwalający na prezentację różnorodnych gatunków muzycznych. Wygrana, moim zdaniem,  zasłużona. 

Finałowy odcinek rozpoczęła Patrycja Baczyńska piosenką California King Bed. Tym razem – po królowych popu: Whitney Houston i Celine Dion – Patrycja sięgnęła po twórczość popowej królewny – Rihanny. Całe szczęście, że choć trochę powiało rozrywką, aczkolwiek finalistka i tak nie zrezygnowała ze swej monumentalnej muzycznie stylistyki.

Widać było, że dziewczyna wzięła sobie do serca uwagi jurorów z półfinału – starała się zacząć utwór lirycznym piano. Nie do końca wyszło – właśnie te delikatne frazy śpiewane były głosem pełnym powietrza. Nie da się ukryć, że najmocniejszą (dosłownie) stroną Patrycji są głęboko „osadzone” i długie dźwięki, momenty kulminacyjne, refreny – bardzo zauważalne jest, że te części piosenek są dla Patrycji najdogodniejsze do wykonywania i do nich ona dąży. To dzięki nim uczestniczka MBTM wzbudza emocje, wzrusza, rozbraja słuchaczy. Patrycja ma bardzo dobry słuch i jest muzykalna – dobrze by było, aby te atuty pomagały jej różnicować brzmienia, opowiadać, a tym samym przygotowywać odbiorców na forte, które wówczas zrobi jeszcze większe wrażenie. Jedyne NIE, które przyznano w finale piątej edycji Must Be The Music, padło właśnie po występie Patrycji. Troszkę się zmienia skala mojej oceny w finale – powiedział Adam Sztaba, podkreślając, że zabrakło mu twórczej osobowości uczestniczki. Dziewczyn śpiewających bardzo dobrze covery w Polsce są tysiące. Bez własnego repertuaru nie ma cię, a śpiewasz bardzo dobrze – oceniła Ela Zapendowska – Zadbaj o dobrego kompozytora.

Duet Piotr Szumlas & Jakub Zaborski znowu zaprezentował piosenkę wpadającą w ucho, swobodnie dryfującą pomiędzy popem i soulem. Tego wieczoru kompozycja podobała mi się mniej, chociaż przy powtórnym i jeszcze kolejnym wysłuchaniu – utwór znacznie zyskuje. Finałowa piosenka każe mi złożyć głęboki ukłon gitarzyście, którego wyczyny podziwiałam przede wszystkim. Wokalnie – raczej oszczędnie, sporo prostych, powtarzalny fraz.

Mam nadzieję, że będziecie ścisłymi finalistami – zażyczyła sobie Ela po prezentacji duetu – Zawsze można dodać parę instrumentów, ale kameralnie robicie piękne rzeczy – pochwaliła Zapendowska. Ty, drogi kolego, jesteś królem melodii – powiedział do wokalisty Łozo.

Lachersi zdobyli ponad 60% głosów internautów, zdecydowanie lubiących ich na Facebooku, a tym samą dziką drogą i z Dziką Kartą dostali się do finału show. Aranż, który zaprezentowali, był dobry – zwłaszcza pochwalić należy instrumenty dęte. Nie wiem dlaczego, ale przypominał mi ten utwór kolędę. Zwykle wyrazisty i ciągnący za sobą tłumy wokalista tego wieczoru natomiast nie zachwycił mnie – nie ukrywajmy, nie namęczył się przy swojej linii melodycznej. Zdaję sobie jednak sprawę, że Lachersi to grupa w pełni gotowa do grania na wielkiej scenie. Wierzę, że dzisiejsza powściągliwość w środkach muzycznych to zamierzone działanie.

Zbudowaliście formę aż do kulminacji – podsumował Sztaba. Po zaskakującym półfinale spodziewałam się jakiegoś wymyślnego agogicznie zakończenia utworu – i nie zawiodłam się. Nałożone na siebie rytmy dwójkowe i trójkowe znacznie podniosły atrakcyjność tego wykonania. Podajecie folk jak na muzycznym talerzu – konkludując, zdradził poetyckie talenty Łozo.

Kolejnym zespołem, który wskoczył do finału rzutem na taśmę była grupa FairyTaleShow. Słuchacze radia RMF FM mogą cieszyć się swym dobrym gustem, ponieważ pojawienie się chłopaków w niedzielnej rywalizacji podniosło poprzeczkę muzycznych zawodów. Po raz trzeci członkowie FTS udowodnili, że mają nie tylko umiejętności, ale i charakter. Finałowy utwór był profesjonalnie niegrzeczny… i bardzo dobry. Według mnie znalazł się wśród trzech najlepszych kompozycji tego odcinka (obok Materii i Katedry). Panowie, bardzo mądre poukładanie aranżu – pochwalił Adam Sztaba. Jesteście fenomenalni. Jesteście najbardziej gotowi, żeby wygrać ten program – dodał Łozo.

Solidne rapowanie przy wtórze zespołu na żywo zafundowali widzom panowie z Ego Trip. Tu mamy trzeci występ i trzeci bardzo dobry numer – podsumował udział tej grupy w MBTM Łozo. Niewątpliwie Ego Trip był w piątej edycji najlepszym wykonawcą grającym hip-hop, chociaż nie taję, że nadal czuję niedosyt. Brakuje mi w tym programie hip-hopowca eksplorującego jeszcze inne rejony, jeszcze lepszego. Może szósta edycja takiego wyłoni. Uważam, że w hybrydach jest wielka siła. To bardzo dobrze wymyślona hybryda – powiedział Adam Sztaba po występie zespołu – U was jest coś, co jest ponadczasowe: pasja – dodał. Ego Trip to hybryda, w której zauważam nierównorzędne pozycje raperów. Wśród czterech zdecydowanie wyróżnia się jeden (ten bez czapki). Jego refreny i onomatopeje nadają grupie specyficzny koloryt. W finałowym utworze było trochę fałszów, ale i tak jego robota jest nieoceniona.   

Po półfinałowym jednoosobowym show, które zrobiła na scenie MBTM Natalia Pikuła wybór piosenki finałowej był dla mnie fascynującą zagadką. Uczestniczka postawiła na zapomniany utwór z repertuaru O.N.A. Znalazłam.

Trudno powiedzieć, czy znalazła najlepszy sposób na finał – mnie występ się nie podobał, chociaż uczestniczce niewiele można zarzucić warsztatowo. Głos Natalii brzmiał trochę groteskowo. Pamiętam dyskusje sprzed kilku lat nad barwą Tatiany Okupnik z Blue Cafe – wokalistkę śpiewającą nietypowym w polskim światku czarnym głosem pytano o to, czy robi tak specjalnie. Natalia o wiele lepiej niż w niedzielę wypadła w półfinale – być może mądrości Osieckiej po prostu bardziej do mnie przemawiają niż refleksje Chylińskiej. Faktem jest jednak, że w Natalii drzemie ogromna moc estradowa i temperament. Charyzma wylewa się z ciebie ze sceny – powiedział Łozo. Ty jesteś już gotowa do występowania. Tylko repertuar – zastrzegła Kora. Adam Sztaba natomiast zapewnił: Masz tak mocną osobowość sceniczną, że ty z najgorszej melodii świata zrobisz arcydzieło. Czyżby to królowa melodii?

Wcale nie jest takie oczywiste, że uczestnik Must Be The Music daje w edycji trzy równe poziomem (albo coraz lepsze) występy. Do tego wąskiego grona szczęśliwców – artystów bez zastanowienia zaliczyć należy Katedrę. Bardzo was cenię i jesteście moimi faworytami od samego początku – powiedziała Ela Zapendowska. Od samego początku programu Katedra prezentuje własną – niezwykle ciekawą, a jednocześnie koherentną wizję muzyki, nawiązującą stylem do epoki big-beatu. Zespół ten posiada wszystko, co potrzebne: charyzmatycznego, wyróżniającego się, ale sympatycznego frontmana, znakomicie grających instrumentalistów, stylowy wygląd i… świetne muzyczne pomysły. Finałowa piosenka zaprosiła mnie nie tylko na łąki, ale przede wszystkim do tego kolorowego, nietuzinkowego świata umiejętnie wykorzystywanej przeszłości. Z niecierpliwością czekam na płytę.

Megitza w końcowym starciu postawiła na piosenkę polską i, co ciekawe, już nie tylko folkową, ale też bardzo popową. Uwaga Kory o adekwatności umieszczenia jej latem w radiu nie była zatem przypadkowa ani bezpodstawna.

Bardzo przyjemne, lekkie ujęcie tematu. Przyczepię się do refrenowych wokaliz kontrabasistki – mogłyby zabrzmieć czyściej. Ponadto – dość komercyjna, ale sprawnie przeprowadzona część końcowa – nazwijmy ją „dyskotekową”.

Czarno to widzę widzieli w finale telewidzowie przed tygodniem. Dziś widzieli ten duet w finale naprawdę i po raz trzeci mieli okazję przekonać się o niezwykłej wrażliwości muzycznej dwojga niewidomych wykonawców. Nie lubię, kiedy program uczestników, zwłaszcza covery, jest dobierany w sposób nachalnie tendencyjny. Nieważne, czy przez produkcję, czy przez samych uczestników. A Patryka i Patrycję usłyszeliśmy właśnie w bardzo niezróżnicowanym, a przy tym patetycznym repertuarze. Sytuacja odwraca się jednak diametralnie, jeśli zaznaczymy, że ci młodzi ludzie interpretują te utwory całkowicie na nowo. Finałowy pokaz był tego doskonałym przykładem. Wykonując Imagine, można łatwo wpaść w pułapkę takiego dokładnie emocjonalnego podążania za tekstem, jak czynił to John Lennon. Wykonawcy z Czarno to widzę uniknęli sztampy. Pianista, Patryk, jest dla mnie muzycznym bohaterem. Nie usłyszałam w całym programie ani jednej fałszywej nuty zagranej przez niego – pokazał on natomiast oblicze wyrafinowanego, a może trochę jeszcze nieśmiałego jazzmana. Patrycja rozpoczęła głosem dziecięcym, następnie poszła za interpretacją kolegi. Nie ustrzegła się niestety problemów z intonacją czy dość kiczowatej recytacji na końcu. Całości dodałabym jeszcze trochę drapieżności, ponieważ takie wykonanie jest zbyt grzeczne, zwłaszcza drażni tu zbyt dosłowne rozumienie rytmu. Urzekło mnie jednak, że ze słów „you may say” para nie zrobiła głośnego, łupanego refrenu, ale jasne przejście do innej płaszczyzny harmonicznej. Świetnie! Jesteście bardzo dziwnym zjawiskiem dla mnie. Jest w tym coś naprawdę magicznego – zachwyciła się nawet Kora.

Po występie Materii (a także po wcześniej poznanej sympatii widzów oraz internautów dla tej grupy) sądziłam, że wybór zwycięzcy piątej edycji Must Be The Music jest tylko formalnością. Finałowy utwór tego zespołu był kropką nad „i”. Materia zaprezentowała w MBTM własne utwory, zasadniczo przynależne do muzyki metalowej, ale czerpiące naprawdę z różnych źródeł. Myślę, że nazwa zespołu idealnie oddaje jego istotę – operowanie coraz to nowszą, coraz to bogatszą materią – słowną, melodyczną, rytmiczną… Najnowszy utwór był majstersztykiem – pokazał mnóstwo atutów grupy, ale te asy z rękawa były wyjmowane niezmiernie oszczędnie. Po pierwsze, Michał udowodnił, że umie śpiewać (długi dźwięk na początku był bardzo czysto zaśpiewany, a nie wykrzyczany), także na głosy. Po drugie, wspaniałe solo gitarowe. Po trzecie – zabawa rytmem. Po czwarte – rzetelnie grany metal. Jeśli dodamy do tego wszystkiego wcześniejsze osiągnięcia (np. wykorzystanie kołysanki), okazuje się, że Materia to zespół po prostu profesjonalny. Dla mnie jedno z najsilniejszych przeżyć w tym programie – podsumował finałowy występ Adam. 

Ścisły finał otworzył swe wrota dla duetu Szumlas&Zaborski oraz dla zespołu Materia. Program, decyzją telewidzów zwyciężyli: Piotr Szumlas – gitarzysta i Jakub „Jacob” Zaborski. Wygrali sto tysięcy złotych oraz kampanię reklamową w radiu RMF FM o takiej samej wartości. Usłyszeliśmy również finałową piosenkę – Who Wants To Live Forever w wykonaniu wybranych uczestników trzeciej i czwartej edycji show. 

Po dwunastu tygodniach regularnej solidnej dawki muzycznych nowości czas na odpoczynek i podsumowania. Myślę, że Must Be The Music to obecnie najlepszy program typu talent show w Polsce. Już po raz piąty zrobił on intensywny i radykalny przegląd wschodzącej polskiej sceny muzycznej, pozwolił zaprezentować się wielu wykonawcom z własnym repertuarem. Granie zespołowe ma w MBTM status szczególny – jest tu doceniane, choć w innych programach telewizyjnych ginie pod naporem przeciętnie brzmiących solistów. Must Be The Music –  ten polsatowski „wyłaniacz talentów” – to socjologicznie, mentalnie i medialnie młodszy brat Idola. Wychowany już, co prawda, w innych czasach, łasy na kieszonkowe i siedzący godzinami na Facebooku. Wciąż to jednak rodzina. Piąta edycja pokazała ogromną różnorodność wykonawców. Trudno mówić jednoznacznie o wygranej, skoro wielu wykonawców wygrało także swoje inne, mniejsze bądź większe walki.

Subiektywny ranking najważniejszych utworów piątej edycji Must Be The Music:

1. FairyTaleShow, Was She Gonna

2. Szumlas&Zaborski, Emotions

3. Łukasz „Starszy” Ryś, Nasze bloki

4. Natalia Pikuła, Damą być (Maryla Rodowicz)

 5. Naaman, Shy Guy

6. Joanna Kaczmarkiewicz, Somebody To Love (Jefferson Airplane)

7. Katedra, Kim jesteś?

8. Materia, Shayba

9. Sayes, Salem

10. Mate, Woda

11. Singin’ Birds, Moves like Jagger (Maroon 5 ft. Christina Aguilera)

12 Susanna i Aleksander, Tańczące Eurydyki (Anna German)

.

13. Daniel Gulan, Hej sokoły

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć