Łukasz Borowicz, fot. Marcin Kuran (materiały POR)

recenzje

Czy w Polsce był XIX wiek?

Koncert inaugurujący sezon 2012/2013 Polskiej Orkiestry Radiowej potwierdził słuszność intuicji Łukasza Borowicza. Pomysły dyrektora muzycznego i dyrygenta POR koncentrują się wokół polskiej muzyki powstałej w przeważającej mierze w XIX wieku czyli w okresie, którego wielu zdaje się w polskiej przeszłości muzycznej nie zauważać. Historia, według części słuchaczy, a i zdarza się, że muzykologów, zapomniała w Polsce o XIX wieku. Poszła manifestować się w Europie Zachodniej, u nas zatrzymując jakby bieg czasu, czego dowodem ma być istniejąca jakoby bezdenna pustka repertuarowa. Jednak w realizowanych przez POR przedsięwzięciach historia nabiera chronologicznych proporcji. Kompozycje leżące latami w zakurzonych szafach, zapomniane przez muzyków, o przemyśle fonograficznym nie wspominając, znajdują w oczach Łukasza Borowicza i jego muzyków uznanie. I słusznie, bo czas najwyższy skończyć z rozpowszechnianiem opinii, jakoby w XIX wieku w muzyce polskiej nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Jak powszechnie słyszymy, po salonowych polonezach Ogińskiego i Szymanowskiej pojawił się na chwilę Moniuszko z Halką i Strasznym dworem. Wskrzesił wprawdzie ducha narodowego, ale nie zdołał ugruntować swej pozycji, zostając w tyle za o dekadę prawie starszym Chopinem, który zawładnął europejskimi sercami i scenami na tyle, by Moniuszkę zdystansować już w przedbiegach. Gdzieś zamajaczy nam niekiedy nazwisko Wieniawskiego, przypomnimy sobie, że był i Noskowski, Żeleński, i Paderewski, ale czy ktoś może wymienić choć kilka ich kompozycji? O innych, pomniejszych twórcach „nie śniło się nawet filozofom”. Dlatego to, czym zajmuje się POR, nie powinno ujść uwadze zainteresowanych muzyczną przeszłością. W ostatnim sezonie z powodzeniem przypomniano operę Dobrzyńskiego Monbar czyli Flibustierowie (sfinalizowaną nagraniem), a także Legendę Bałtyku Feliksa Nowowiejskiego. W tym, na otwarcie sezonu postanowiono uczcić 140. rocznicę śmierci Stanisława Moniuszki, która przemknęła całkowicie niezauważona, zdominowana przez celebrowanie innych, uznanych za istotniejsze okrągłych jubileuszy.

Nie ujmując niczego tym, o których pamiętano w tym roku bardziej aktywnie i bardziej pomysłowo, cieszy decyzja przywołania postaci, o którą sami nawet nie wiemy, czy warto walczyć. Może bezpieczniej nie zająć stanowiska wcale? Nieokreślona dziś pozycja Moniuszki w polskiej kulturze może być źródłem artystycznych dylematów, ale świadomość sytuacji może również zaowocować inteligentną rewizją stosunku do muzyki tego kompozytora. Tak się stało w przypadku omawianego koncertu. Poprzez fakt, że uświęcona tradycją romantyczną i wzmocniona przez socrealizm wizja znaczenia Moniuszki dla polskiej  kultury bardziej odzwierciedla ograniczone dziś do reprezentantów radykalnej prawicy sympatie, łatwo można Moniuszkę wylać z kąpielą zaścianka, epigoństwa i kiczu, które dla dyskursu prawicowego zdają się, według wielu, oczywiste. Trudniej trzeźwo przyjrzeć się tej muzyce, spychając rękawem z kulturalnego blatu całą napompowaną przez historię dyskusję o profecji i „krzepieniu serc”, za co mieliśmy jeszcze jakiś czas temu obowiązek kochania Moniuszki. Ale ta niełatwa sztuka udała się Polskiej Orkiestrze Radiowej, która podczas inauguracyjnego koncertu 16 września wykonała w Studiu Koncertowym im. W. Lutosławskiego szereg arii nie tylko z najpopularniejszej Halki, ale i z mniej znanej Hrabiny oraz nieukończonej Rokiczany. A co nawet ważniejsze, mieliśmy także szansę posłuchania muzyki instrumentalnej, której zupełnie nie znamy. Zabrzmiała wstawka baletowa do opery Ottona Nicolaia Kumoszki Windsorskie oraz muzyka baletowa z Moniuszkowskiej Hrabiny. Dla pierwszej kompozycji dano słusznie kontekst historyczny – wykonano także uwerturę do owego dzieła zapomnianego twórcy. Odsłonę instrumentalną uzupełniono wiązanką pieśni w opracowaniu Zygmunta Noskowskiego zatytułowaną Perły moniuszkowskie, zbiór 15 pieśni na orkiestrę.

W drugiej części arie i pieśni zaśpiewali artyści, nieco mniej, oprócz Anny Lubańskiej (mezzosopran), znani i rzadziej występujący na warszawskich koncertach z muzyką Moniuszki. Ewa Vesin, sopranistka związana z Operą Wrocławską i Krakowską, a także licznymi polskimi filharmoniami, zaśpiewała Moniuszkowski „evergreen” Gdyby rannym słonkiem, a także duet ze Stanisławem Kuflukiem O Jaśko! Mój drogi z opery Halka. Kufluk, baryton z ukraińskiego Iwano-Frankowska (jeszcze jako Stanisławów miasto to było świadkiem wielu premier polskich i światowych) jest laureatem wielu konkursów wokalnych na Ukrainie, Białorusi, w Polsce i Finlandii, związany obecnie z polskimi scenami operowymi przede wszystkim jako solista Opery Krakowskiej i Opery Śląskiej w Bytomiu. Wykonawcy zabłysnęli aktorskimi umiejętnościami, uwagę zwróciła barwa głosu sopranistki. Baryton ginął niekiedy w konfrontacji z mocnym brzmieniem orkiestry, nadrabiał za to dykcją, czytelnie podając tekst literacki. Niczym nie zaskoczyła Anna Lubańska, co oznacza, że, jak zwykle, wypadła świetnie. Zawsze w formie, z dobrą techniką, aktorsko wyrazista. Podczas wieczoru wykonała swój sztandarowy utwór, pieśń Gdy będę królową z niedokończonej opery Rokiczana, a także oryginalnie sopranową arię Zbudzić się z ułudnych snów z opery Hrabina.

Wielką zaletą tego koncertu było przywołanie instrumentalnych fragmentów najpopularniejszej opery tego twórcy – HalkiMazura i Tańców góralskich w nieco innej szacie niż zwykle słuchana. Wsparte analizą muzykologiczną wykonanie przywołało oryginał warszawskiej wersji dzieła. Rękopisy partytury posłużyły za jego podstawę, a w programie koncertu znalazł się szczegółowy i wyczerpujący opis przeprowadzonych badań. To bardzo ważne wydarzenie w historii Moniuszkowskich wykonań. Wykracza poza utarte schematy wykonawcze, przełamuje zastane, skostniałe tradycje. Traktuje Moniuszkę na serio, rezygnując z protekcjonalnego uśmieszku towarzyszącego często koncertom jego muzyki, nie puszcza do widzów żadnego oczka. Prezentuje poważnie i z szacunkiem dorobek kompozytorski tego twórcy, podejmując tym samym na nowo dyskusję z naszą muzyczną przeszłością. Za to Polskiej Orkiestrze Radiowej z Łukaszem Borowiczem niech będzie sława i chwała.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć