recenzje

Nowa "Musica Polonica Nova"

Właśnie dobiegł końca 29 festiwal Musica Polonica Nova. Dzięki różnym propozycjom, wrocławska publiczność miała okazję posłuchać muzyki współczesnej w wielu jej odcieniach. Po śmierci Andrzeja Chłopeckiego, dyrektorem tegorocznej edycji został Szymon Bywalec, dyrygent i wykładowca, dobrze radząc sobie na powierzonym mu stanowisku.

Festiwal zaplanowany był dość intensywnie – z reguły po dwa koncerty jednego dnia, zaraz po sobie, w dwóch różnych miejscach; do tego panele dyskusyjne (pierwszy poświęcony tematyce Andrzej Chłopecki in memoriam, kolejne polskiej krytyce muzycznej) i warsztaty. Najbardziej wytrwali i zawzięci mieli okazję poznać ponad 50 kompozycji w ciągu zaledwie tygodnia.

Forma całego festiwalu była ujęta swoistą klamrą. Zarówno koncert inauguracyjny, poświęcony pamięci poprzedniego dyrektora, jak i finałowy zakończyły dwa wybitne dzieła.

Autorem pierwszego jest Niemiec, Enno Poppe. Salz to utwór, który napisał w 2005 roku na zespół i organy Hammonda. Rozwijająca się narracja i sposób budowania dźwiękowej przestrzeni są tu niesamowicie wciągające a zarazem wymagające dużego skupienia przez zawiłe, gęste faktury i nieustannie rosnące napięcie. Konkretnego, nieco surrealistycznego charakteru nadaje utworowi brzmienie organów, który w finale zmienia się w niepohamowany, szaleńczy wir. Sam kompozytor pisze, że chodzi o nakładanie się fal, proces wzrostu dynamiki i tempa i w istocie tak jest – wszystko się wzmacnia, gęstnieje, aby później się rozpaść.

Wywiadu z kompozytorem mozna posłuchać TUTAJ

W równym stopniu zachwycił mnie utwór In Agaty Zubel (2013), wrocławskiej kompozytorki i zwyciężczyni nagrody Polonica Nova. To dzieło o bardzo spoistej tkance fakturalnej i kolorystyce, którego atmosfera przywodzi mi na myśl fantasmagoryczne obrazy wytwarzane w czasie niespokojnego snu. Od pierwszych dźwięków można było pogrążyć się zupełnie w ten dziwny świat, dopiero ostatnie, powtarzane dźwięki cabasy jak poranny budzik przywołały do rzeczywistości.

Obie kompozycje wniosły do świata muzyki coś własnego, zachowały oryginalność a przy tym – pomimo swej złożoności – były przystępne w odbiorze, dobrze napisane, i do tego znakomicie wykonane (tu osobne gratulacje dla ensamble mosaik, którym dyrygował Poppe i dla NOSPRu pod batutą Michała Klauzy).

Wśród wielu innych dzieł, na uwagę zasługuje także utwór z koncertu Trzecie miejsce po przecinku, czyli jedna Bródka młodego wrocławsko-haskiego studenta Mikołaja Laskowskiego. Jego The tiger left me unsatisfied na skrzypce, klarnet, perkusję, fortepian i organy Hammonda (2014), zdecydowanie satysfakcjonował. Kompozytor zaskoczył interesującą brzmieniowością, którą dobarwiał odgłos rozciągniętej taśmy na wielkim bębnie i scratche wykonywane na skrzypcach, dla których bazę stanowiły organy Hammonda. W wielkim skrócie: agresywne, lecz przyjemne.

Ciekawą propozycję przedstawił również Marcin Rupociński w Horao (2014) na smyczki i elektronikę na koncercie Idio-chordo-elektro-Ah… Słuchając, czułam się otoczona przestrzenią bez grawitacji, jakby muzyka działa się w egzosferze. Wszystkie elementy w Horao są bardzo precyzyjnie poukładane, a napięcia interesująco rozłożone. Ważną rolę pełni warstwa elektroniczna, która nadaje właśnie owego poczucia przestrzeni, gęstości i skupienia. Muzyka bezustannie przyciąga budując wrażenie czegoś niedefiniowalnego.

Pozytywnie zaskoczył mnie Kwartet fortepianowy op. 112 Krzysztofa Meyera z 2010 roku, a właściwie jego nowa wersja ukończona dwa lata później; utwór wykonany na koncercie Mgnienie spiralnego morza schizofonii (Kwartet Śląski i Piotr Sałajczyk na fortepianie). Ukazał różnorodność brzmienia instrumentów smyczkowych, oraz bardzo sugestywną narrację, która wpływała na nieustanne przyciąganie uwagi. Momentami przypomina kwartety Szostakowicza, ale o większej i mroczniejszej potędze. Może nie było to dzieło niezwykle nowatorskie, ale wciąż dobre i dzięki swym cechom wybiło się wśród innych pozycji tamtego wieczoru. Podobna (choć czasowo odleglejsza) sytuacja ma się z Koncertem Fortepianowym Andrzeja Panufnika napisanego w 1962 roku. Nieco witalistyczny, brutalny w skrajnych częściach a niezwykle spokojny i śpiewny w części środkowej, był zastanawiającym, lecz miłym akcentem imprezy finałowej.

Wiadomo, że specyfiką festiwali muzyki współczesnej jest to, że zanim pojawi się mistrz, trzeba wysłuchać wielu przeciętnych, a zamawiając prawykonania specjalnie na festiwal, ciężko przewidzieć w jaki sposób nas zaskoczą. Kompozycje dobre warsztatowo, lecz wzorowane na starszych (np. przez podobny język muzyczny, wykorzystywane efekty), wcale nie muszą być słabe, jednak nie wnosząc niczego od siebie, mogą stać się nierozpoznawalne i mało charakterystyczne. Z drugiej strony utworom bardzo nowatorskim łatwo przekroczyć granicę kiczu i przesady (w tym miejscu aż się prosi przywołanie spadających na scenę piłeczek pingpongowych, w skądinąd naprawdę interesującym utworze…).

Zadanie stojące przed młodymi twórcami jest trudne, więc tym bardziej cieszy fakt, że taki festiwal jak Musica Polonica Nova utrzymuje dobry poziom, wzbudza zainteresowanie publiczności oraz potrafi zaskoczyć ciekawymi i niebanalnymi propozycjami.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć