materiały prasowe

wywiady

Do czego tańczą koty?

Hałas, chaos, brudne analogowe dźwięki i koci jazgot prosto z Krakowa – przedstawiamy Państwu Straight Jack Cat. Wygrali Emergenza Poland 2013, KortoFest 2013 i Rock May Festival 2013. Podczas występów w Must Be the Music zachwycili jurorów i publiczność, stając się perełką 7. edycji. Piotra Roguckiego oczarowali tak bardzo, że zaprosił ich na wspólną trasę koncertową. Marek Palka, wokalista i gitarzysta zespołu, opowiada o sytuacji na młodej polskiej scenie muzycznej, wadach i zaletach występu w telewizji oraz inspiracjach muzycznych.

 

Zespół nagrał też pozdrowienia dla naszych Czytelników:

 

Agnieszka Ujma: Zacznijmy od Waszego występu w Must Be the Music. Wiele zespołów z tzw. niezależnego środowiska muzycznego uznaje występy w telewizyjnych programach za zwrócenie się w stronę komercyjnego grania. Czy wraz z występem w telewizji publicznej utraciliście status “niezależnych”?

Marek Palka: Sama zauważyłaś, że zespoły boją się zwrócenia się w stronę komercyjnego grania. Myślę, że faktycznie byłoby w tym coś złego, gdyby zespoły po występie w telewizji – zwłaszcza zespoły, które określają swoją muzykę jako alternatywną – zwracały się nagle ku muzyce mainstreamowej. Natomiast jeśli zagra się tam swoje, to znaczy nie pójdzie się na kompromisy i nie zacznie się grać coverów, a zwłaszcza coverów w zupełnie innym stylu, niż się to robiło do tej pory – to wszystko jest w porządku. Jest to poza tym świetna promocja. Można psioczyć na telewizję, ale może po prostu trzeba chcieć ją zmienić, czyli zanieść tam trochę dobrej muzyki?

AU: Wynika z tego, że ten telewizyjny występ był wam potrzebny?

MP: Z perspektywy czasu myślę, że tak, ponieważ dał nam sporą promocję, większą rozpoznawalność i też otworzył wiele furtek. Dał wiele nowych znajomości, które w przyszłości – mamy nadzieję – będą procentować.

 

AU: Skoro występ w Must Be the Music jest potrzebny młodym zespołom, aby się wybić, to czy można wysnuć wniosek, że pewnego rodzaju układy z mediami, tzw. „PR-owe“ podejście jest konieczne, aby zaistnieć w Polsce? Nie da się tego przeskoczyć?

MP: Zacznę tak: myśmy swoje w garażu odsiedzieli. Przez kilka dobrych lat graliśmy małe koncerty i można powiedzieć, że dojrzeliśmy do tego, żeby wyjść z tym, co mamy, do szerszej publiczności. Natomiast nie podobają mi się takie sytuacje: ktoś dwa tygodnie wcześniej założył zespół albo nie ma żadnej swojej piosenki i idzie do programu. To zazwyczaj nie kończy się niczym dobrym, bo tam – moim zdaniem – powinno promować się przede wszystkim kreatywność ludzi, to, czy potrafią coś stworzyć. Wielu jest tam wspaniałych, utalentowanych osób, ale z jakąś zupełną niemocą twórczą – zwłaszcza tyczy się to wokalistów i wokalistek, którzy przychodzą i śpiewają świetnie covery, ale nie potrafią zrobić swojej piosenki. Dlatego przestrzegałbym przede wszystkim przed tym, żeby na hura biec do takich programów. Trzeba się zastanowić, z czym tam się idzie i czy odrobiło się lekcje; czy ma się odpowiednie narzędzia do tego, żeby takie pokazanie się w telewizji właściwie wykorzystać, czy ma to być tylko przygoda i koniec. Chyba, że ktoś to traktuje w ten sposób: pójdę do programu, będzie śmiesznie, a później zapomnę o wszystkim.

Z archiwum zespołu

AU: Chciałabym zapytać o Wasze teksty. Jak dużą wagę przywiązujecie do tej warstwy? Czy wokal w zespole jest tylko kolejnym instrumentem i teksty nie muszą być zbytnio wyszukane, ponieważ liczy się brzmienie, kompozycja, struktura muzyczna utworu? Czy raczej odwrotnie – teksty powinny opowiadać historie sprzężone z muzyką?

MP: Bliżsi byliśmy na pewno traktowaniu głosu jako instrumentu. Nawet byliśmy blisko uznania, że głos jest instrumentem niezależnym od języka. Brzmienie języka jest dla nas równie ważne. Są przecież tacy artyści, którzy wymyślają sobie swoje własne języki, które dobrze brzmią i to też jest świetne rozwiązanie. Natomiast z biegiem czasu zaczynam – bo to ja głównie piszę słowa do naszych kawałków – dostrzegać, że teksty rzeczywiście niosą swego rodzaju energię; że fajnie jest, jeśli ludzie potrafią z nich odczytać coś, co ich poruszy albo zainspiruje. Mimo, że ja sam nie należę do takich słuchaczy (raczej odbieram muzykę niezależnie od tekstu, traktuję głos właśnie jako instrument), to wraz z doświadczeniem nabieram przekonania, że istnieją ludzie, dla których to jest ważne i warto się dla nich postarać. Przecież muzyki nie tworzy się tylko i wyłącznie dla siebie. Gdy zaczynaliśmy, teksty luźno wymyślane na próbach często zostawały w piosenkach [śmiech]. Ale od takich wyczynów odchodzimy, staramy się robić to bardziej “pro”.

AU: Czyli? Jest to teraz bardziej odrębny proces?

MP: Czyli nie odpowiem Ci jednoznacznie na to pytanie; myślę, że nasze podejście do tekstów jest gdzieś po środku tych dwóch założeń. To bardzo różnie przebiega tak naprawdę. Czasami coś chwyta od razu na próbie, np. jest jakiś refren, który zostaje i do którego później się dopisuje tekst a sam refren wyznacza już sens tego tekstu. Czasami powstaje tekst tzw. rybka, czyli coś, co wyznacza melodię i rytm wokalu, a następnie się to ubiera w słowa mające jakikolwiek sens. Czasami improwizowane teksty z próby są… po prostu dobre [śmiech].

AU: Słyszałam, że bardzo Wam nie po drodze z tekstami po polsku. Ale czy z tym śpiewaniem po angielsku nie jest trochę tak, że macie plany rozwoju poza polską sceną muzyczną i to jest świadomy krok w tą stronę?

MP: Jest tak: jak zaczyna się muzykować, to wiadomo, każdy by chciał od razu zostać gwiazdą na skalę światową [śmiech]. Ale z biegiem czasu uświadamiasz sobie, że nie jest to takie łatwe nawet w Polsce – a co dopiero na świecie. W Polsce mamy takie a takie znajomości i nie potrafimy wejść do pierwszej ligi, to cóż dopiero może dziać się na arenie międzynarodowej? Próbowaliśmy pisać i śpiewać teksty po polsku i wychodziło to tandetnie i pretensjonalnie. Muszę powiedzieć, że 90% polskich tekściarzy brzmi dla mnie właśnie w ten sposób…

AU: Czyli mamy deficyt dobrych polskich tekstów?

MP: Zgadza się. Mogę wymienić jedynie kilku ludzi, którzy piszą dobre teksty po polsku. Najbardziej ze współczesnych tekściarzy podoba mi się Fisz, a zwłaszcza to, co robi w Kim Novak. Póki co – nie przysiadłem na tyle nad tekstami żeby móc zrobić coś na miarę Fisza. Myślę, że kiedyś chciałbym spróbować… Na maturze z polskiego miałem szóstkę, więc może dam radę? [śmiech]

AU: Może jest to też kwestia tego, że Fisz wywodzi się trochę z innego środowiska, jakim jest środowisko hip-hopowe. Słowo jest tam na pierwszym miejscu. Może więc ma to we krwi?

MP: Wiesz co… to też jest stara historia, ale ja też kiedyś miałem coś wspólnego z hip-hopem…

AU: Tak?

MP: Mhm. [śmiech] Dawno, dawno temu. Ale ok, to jest inny wątek!

AU: Ale istnieją jeszcze jakieś dowody na to?

MP: Nie chcę się wychylać! Chociaż… jak by się poszperało, to może by się coś znalazło. Ale to są rzeczy z bardzo odległej przeszłości. Zamykamy temat. [śmiech]

AU: Jaka jest Wasza publiczność? Jak reaguje na Waszą muzykę?

MP: Ostatnio jedna dziewczyna napisała, że nasza muzyka wyciągnęła ją z dołka. To był najlepszy komplement ever. Jeśli wiesz, że Twoja muzyka może kogoś podnieść na duchu, to nagle wiesz po co siedzisz w garażu setki godzin. Przyjemne są też reakcje, komentarze ludzi zaraz po koncertach, kiedy mówią, że czegoś takiego brakowało im w polskiej muzyce. Mówią też, co jeszcze można by zmienić, poprawić. My wszystkie takie krytyczne uwagi bardzo cenimy i analizujemy je – bo jeśli zbiera się kilka takich uwag od różnych ludzi, z różnych źródeł, to najpewniej coś w tym jest. Z bardzo dobrym przyjęciem spotkaliśmy się ostatnio na naszym koncercie w Krakowie. Graliśmy ze świetnym zespołem z Warszawy – Gonzo and The Prezidents. Frekwencja dopisała, cały wieczór wypadł fanastycznie. Natomiast zdarzało nam się też grywać dla bardzo niewielu ludzi.

AU: Czy krakowskie środowisko w jakiś sposób Was ukształtowało? Wpłynęło na to, jak dzisiaj gracie?

MP: Nie sądzę. Myślę, że nasze inspiracje są głównie spoza granic Polski. Chociaż muszę powiedzieć, że są polskie zespoły, które są świetne ale są totalnie offowe – i oni na pewno nie wybiorą się do Must Be the Music [śmiech].

AU: Po pierwszych przesłuchaniach Waszej EP-ki głównie rzuca się w uszy tzw. „kontrolowany chaos“ – z jednej strony punkowa energia i garażowe brzmienia, z drugiej kunsztowna rytmika i melodyjne riffy na długo zapadające w pamięć. Płyniecie nurtem, który w Polsce jest bardzo świeży, ale nie da się zaprzeczyć, że w światowej perspektywie konkurencja jest liczna i dobra jakościowo. Wszyscy Was porównują do Jacka White’a – cieszycie się z takiego zestawiania?

MP: Po pierwsze chciałem podziękować za bardzo fajną charakterystykę naszej EP-ki. Po drugie – to jest tak, że ten materiał na tej płycie ma już prawie dwa lata i jesteśmy wkurzeni, że wydanie nowego materiału tak przeciąga się w czasie. Nowe rzeczy wyjdą na pewno tej jesieni – przy czym, nawet jeśli wyjdą, to i tak nie będzie najnowszy materiał, tylko taki troszkę nowszy niż ten na pierwszej EP-ce. Rozwijamy się i nasza muzyka się zmienia, ale jeśli mowa o tej naszej pierwszej płycie One, to chyba faktycznie była ona w dużej mierze inspirowana Jackiem White’m – w dużej mierze również The Dead Weather czy The Queens of The Stone Age, trochę Ninch Inch Nails – bo właśnie tego wtedy dużo słuchaliśmy. Teraz słuchamy czego innego i rozwój jest nieunikniony. Wiadomo, że to nie będzie też tak, że nagle zaczniemy grać totalnie inną muzykę – ale będzie czuć, że coś się zmienia.

W kwestii porównań do Jacka White’a – szczerze mówiąc – nie wiem jak je traktować. Czasami już mnie to po prostu trochę nudzi. Ale myślę, że ludzie mają prawo tak mówić. Może to ja nie potrafię wyjść poza pudełko, w którym jestem i nie potrafię spojrzeć na to z boku. Mi się wydaje, że nawet jeśli czuć tam inspirację Whitem to jest ona odpowiednio przetworzona i że to nie jest „zrzynka“ 1:1. Wiadomo – Jack White jest łebskim gościem i parę fajnych rzeczy wymyślił… ale czy tak naprawdę wymyślił? On też przecież skądś czerpał i to nie jest tak, że Jack White odkrył muzykę na nowo. Wydaje mi się, że i my z czasem będziemy wyrabiać co raz bardziej, co raz wyraźniej swój własny język, swój własny sposób wyrazu.

AU: Mogę zapytać o te nowe inspiracje? I do kogo teraz chcielibyście być porównywani?

MP: No cóż, każdy twórca wolałby nie być porównywany do nikogo. To wyglada tak, że w tym momencie każdy z członków zespołu słucha czegoś troszkę innego. Spotykając się na próbach każdy próbuje “przepchnąć” swoje koncepcje. Dużo słucham takich wykonawców jak: Baxter Dury, Danger Mouse, Money Mark, The Beatles, Connan Mockasin, Pure X… Co tam jeszcze…? Dubowe przeróbki Grace Jones, punk-rockowy zespół Fidlar… Sięgam po rzeczy z różnych nurtów muzycznych – od elektroniki poprzez folk, hip-hop – ostatno na nowo zacząłem słuchać Wu-Tang Clan. Przestałem się ograniczać jakimiś barierami muzycznymi i nie definiuję się jako człowiek słuchający wyłącznie na przykład muzyki rockowej. Słucham wszystkiego, co jest dobre.

AU: A z polskich zespołów?

MP: W ogóle o tym zapomniałem [śmiech]. Lubię The Saturday Tea. Miałem też okazję być na koncercie Magnificent Muttley i było całkiem miło. Ostatnio – być może pod wpływem Must Be the Music – wróciłem do Maanamu. Świetni muzycy; bardzo lubię prędkość i energię w ich muzyce. No i fajnie się przy tym tańczy [śmiech].

AU: To jeszcze na koniec takie małe pytanie: “muzyka to sposób na to, aby się uwolnić” – to Wasze słowa. Rozwińcie – proszę – myśl!

MP: Ktoś kiedyś zapytał: a od czego się uwolnić?, a ktoś inny skomentował: od biedy! [śmiech]. Nie wiem czy chciałbym to rozwijać… Mamy dalej ciągle takie szczeniackie marzenia, że można by sobie żyć tworząc muzykę. Byłoby to piękne życie, nie zmuszające nas do robienia rzeczy, których nie chcielibyśmy robić. Moglibyśmy jedynie robić te przyjemne, pożyteczne i dające radość… i pieniądze na opłacenie rachunków [śmiech].

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć