fot. Filip Aleksander Zubowski

wywiady

Energia dźwięku. Wywiad z Hanną Piosik

Hania Piosik to wokalistka, kompozytorka, producentka i wykładowczyni wrocławskiej Szkoły Muzyki Nowoczesnej. Współtwórca wielu projektów muzycznych, m.in.: di.ARIA, Lost Education, Joy Pop. Występowała na wielu scenach i festiwalach, jak choćby Garbicz, Spring Break,, DYM czy Mózg Festiwal. Ostatnio wydała solowy album pt. Life Is a Ping Pong Delay nakładem wytwórni Gustaff Records.

Wojtek Krzyżanowski: Ukończyłaś studia z psychologii. Czy wpłynęło to na twoje postrzeganie muzyki?

Hania Piosik: Studia same w sobie raczej nie. Trudno mi dziś jednoznacznie stwierdzić, co w aspekcie postrzegania muzyki stamtąd wyniosłam, a co działoby się i tak, gdybym ich nie podjęła. W większym stopniu chyba wpłynął na mnie czas, który w trakcie studiów poświęciłam na poznawanie różnych rodzajów oddziaływania muzyki na ludzi. Muzycy i „niemuzycy”, wszyscy, których poznałam mieli wpływ na moje postrzeganie muzyki. Sytuacje przyjemne i nieprzyjemne. Duża ilość koncertów, która w Warszawie się odbywała (a chodziłam na 3-4 koncerty w tygodniu, czasem więcej). Studia pewnie w jakimś stopniu nauczyły mnie wsłuchiwać się  uważniej w ludzi, których spotykałam i historie, które opowiadają. Słuchanie w całym procesie tworzenia muzyki uważam za bardzo ważne. Ale tego też doskonale uczy natura i obserwowanie jej- to, jak czuję, w największym stopniu wpłynęło na całokształt mojego patrzenia na świat, a olbrzymią jego część stanowi właśnie muzyka.

Studia psychologiczne w Polsce rzadko łączą sfery muzyki i psychologii (a szkoda), choć i to na przestrzeni ostatnich lat chyba się zmienia. Jak studiowałam, był to czas przed wybuchem szału na muzykoterapię. Zawsze wiedziałam, że muzyka leczy i takie treści próbowałam początkowo przemycać, ale większość akademickiego światka patrzyło na mnie z wyrazem: „nie gadaj bzdur”. Moment zwrotny pojawił się na czwartym roku, kiedy przypadkowo poznałam prof. Tadeusza Gałkowskiego. Specjalistę w dziedzinie autyzmu i terapii osób głuchoniemych. To spotkanie było zdecydowanie najbardziej znaczącym momentem całych studiów.

W.K.: Jak oceniasz pozycję kobiet w polskiej i zagranicznej muzyce elektronicznej? Czy spotykasz się z dyskryminacją?

H.P.: To dla mnie wielowarstwowy temat. Na przestrzeni ostatniego roku zauważam pojawienie się dużej ilości ‘nowych’ artystek, działających na wszelkich muzycznych frontach i cieszy mnie to. Uważam, że kobiety powinny śmielej działać na scenie. Nie chciałabym tylko, żeby intensywne wyciąganie kobiet „z szuflady” okazało się kilkuletnią modą, która pewnego dnia się skończy i usłyszymy: „ok, daliśmy wam szansę, społeczeństwo nie będzie się już czepiało o temat dyskryminacji, ale teraz dosyć tych forów i niech znowu będzie po staremu”. 

Mam też wrażenie, że kobiety w Polsce same często nie dają sobie przyzwolenia na zaakceptowanie faktu, że to, co robią jest dobre. Częściej niż mężczyźni szukają potwierdzenia słuszności obranego kierunku. Dlatego być może trudniej im o podjęcie ryzykownych kroków, z którymi świat muzyczny jednak w sporej mierze się wiąże. Słyszę wokół dużo sygnałów ze strony rozgoryczonych kobiet, których prawa do walki w żadnym stopniu nie chcę umniejszać, wręcz przeciwnie. Osobiście, w swojej muzycznej działalności nie spotykałam się często z dyskryminacją. Sytuacje faktycznej niesprawiedliwości mogłabym wyliczyć na palcach jednej ręki i szczerze przyznam, że częściej zdarza mi się jednak doświadczyć nieuzasadnionej nieprzychylności ze strony innych kobiet, aniżeli mężczyzn. Przez kilku bookerów na pewno zostałam potraktowana z góry. W takich sytuacjach odpuszczam zwykle rozmowę z delikwentem (nie jest to obojętność, ale na niektóre przypadki szkoda tracić energii) i dalej robię swoje. Po jakimś czasie większość takich mądrali sama wraca z propozycją koncertową. Niektórymi natomiast nie warto się przejmować, na świecie jest pełno innych i odbiorców, którzy czekają na Twoją sztukę z otwartymi ramionami. 

W.K.: Twoja muzyka opiera się na nieskrępowanej ekspresji. Prowadzisz zajęcia w Szkole Muzyki Nowoczesnej we Wrocławiu. Czego w muzyce w ogóle można nauczyć? 

H.P.: . W SMN od jakiegoś czasu już nie uczę i obecnie skupiam się na nieco innych działaniach, ale chętnie opowiem Ci, jak dla mnie wygląda temat edukacji muzycznej. Każdy nauczyciel będzie uczył czego innego i każdy student czego innego będzie oczekiwał. Ja z wyboru nie jestem muzykiem wykształconym (w sposób akademicki). Kiedy szłam na pierwsze zajęcia w SMN we Wrocławiu, które miałam poprowadzić, zapytałam sama siebie, jak chciałabym być traktowana przez nauczycieli i czego właściwie bym oczekiwała. Uczyłam głównie tego, że najwięcej skarbów wiedzy muzycznej znajduje się już w samym muzyku (osobie, która z takich czy innych powodów kocha muzykę i dźwięki), w otoczeniu (innych ludziach), bieżących wydarzeniach i momentach dla nas istotnych, które przy odpowiednim zaangażowaniu uwagi da się uchwycić, jeśli tylko nie oglądamy się w kółko na innych. Jeżeli więc w muzyce można się czegoś nauczyć, to na pewno uważniejszego słuchania wszelkich dźwięków które do nas docierają, przysłuchiwania się temu, jak one z nami rezonują, przesiewania tych wszystkich odbić i skupienia się na tym, czego tak naprawdę od tej muzyki w danym momencie właściwie chcemy. Cała reszta nauki to wymiana relacji o dotychczasowych przeżyciach muzycznych, które stanowią ważne źródło inspiracji i motywacji do dalszych poszukiwań. Te osobliwe (dla każdego inne, jeśli opuści się na chwilę wujka googla i tutoriale) poszukiwania to, jak czuję, najważniejsze doświadczenie każdego muzyka i „ucząc”, do takich poszukiwań zachęcam. 

W.K.: Wszystkie Twoje różnorodne projekty muzyczne, łączy przede wszystkim Twój śpiew. Zauważyłem, że wszystkie teksty piszesz w języku angielskim. Skąd taka preferencja? Czy chodzi o koncepcję wspólnego języka dla wszystkich?

H.P.: Teksty większości projektów i zespołów, w których brałam udział są w języku angielskim lub tzw. „elfickim” (śmiech). Językiem elfickim potocznie nazywa się zmyślony język, w jakim się śpiewa podczas improwizacji. U każdego brzmi on trochę inaczej. U mnie jest on fonetycznie zbliżony do języka angielskiego. Z reguły teksty po angielsku powstają u mnie dość szybko, bo okazuje się, że w trakcie improwizacji w pewien sposób opowiadam co dokładnie czuję pod wpływem muzyki. Proces pisania tekstu wygląda tak: słucham nagrania całej improwizacji z muzykami, swojej „elfickiej” warstwy i dokładnie tak, jak ona brzmi, spisuję „słowo po słowie”, zamieniając te około-angielsko-brzmiące sylaby w angielskie słowa, które intuicyjnie przychodzą jako pierwsze, które słyszę tam najwyraźniej. Okazuje się, że, jeśli pozwolimy swojej intuicji działać w takim procesie swobodnie, cały sens i to, co naprawdę chcemy przekazać, są już często zawarte w liniach wokalnych, które „wypuszczamy” z siebie podczas improwizacji.

Projekt di.ARIA natomiast ma w pełni improwizowane wokale. Nie zapisuję tekstu, ponieważ linie zmieniają się z każdym występem. Publiczność każdego koncertu, jak i okoliczności są inne, więc i to, co danego dnia przekazuję ludziom jest inne, brzmi inaczej. Zmieniają się „elfickie” opowieści.

W.K.: Twój ostatni album Life Is a Ping Pong Delay powstał dzięki inspiracji efektem ping pong delay, starym fortepianem i pewnymi poglądami na naturę świata. Czy powiesz coś więcej o procesie twórczym? Najpierw były dźwięki, a potem koncepcja? Czy może obie warstwy przeplatały się jak dźwięki w ping pongowym delayu?

H.P.: Najpierw był Wrocław i fortepian Kaps z 1885 r. Usiadłam przy nim i zakochałam się. Brzmi to może sztampowo, ale tak właśnie było. Bardzo długo i pięknie wybrzmiewał. Nie stroił jednak w dwóch siódmych instrumentu, bo miał pękniętą płytę, ale to przyniosło jeszcze więcej szczęścia.  Life is a ping pong delay powstał na podstawie jednej, kilkunastominutowej improwizacji, w trakcie której czułam się jakbym unosiła się nad powierzchnią ziemi i w ten sposób przemierzała cały glob. Nagrałam tę improwizację i nałożyłam na całość „longest ping pong delay”. Odsłuchiwałam wielokrotnie. Solo rozkwitało i kurczyło się, jakby oddychało. Czas zatrzymywał się wtedy dla mnie, ruszał powoli do przodu i zataczał pętlę. Myślałam o wielu rzeczach, ale te myśli oscylowały głównie wokół tematu zjawiska cykliczności. Widziałam zlepek podobnych sytuacji przytrafiających mi się w życiu, podobnych do siebie i  ludzi towarzyszących tym sytuacjom. W głowie pojawiały się też wielokrotnie nawiązania do przyrody i odwzorowania takiego schematu w naturze. Każdy dźwięk powtórzony w równym odstępie szesnaście razy prowadził do narastania natężenia i chaosu, a po chwili do pięknej harmonii w której czas zatrzymywał się i wracało poczucie uniesienia. Pomyślałam, że tym właśnie dla mnie jest życie. Piękną, zaskakującą pętlą. Jeśli dodatkowo wierzy się w istnienie poprzednich i następnych żyć, całość w nawiązaniu do teraźniejszych życiowych wydarzeń staje się jeszcze bardziej rozbudowana, ale i, wbrew pozorom, jeszcze bardziej sensowna, harmoniczna. Wpadł mi chwilę później w ręce Korg ms 20 mini, pożyczony od Marka Pędziwiatra. Podłączyłam go, włączyłam nagrywanie na zapętlone solo fortepianowe i nałożyłam kolejną, tym razem bardziej syntetyczną, improwizację. Basowe bulgoty i narastające piski z łatwością przytuliły się do miarowego oddechu „Hi.Frequency”. To też zwróciło moją uwagę na współgranie syntetycznej „natury” człowieka XXI wieku z organiczną. Jak łatwo jako ludzie dopasowujemy się do wszelkich nienaturalnych dla nas warunków i narzędzi. Jakie to przynosi jednocześnie ułatwienia i rozwój, ale i szkody. Te wszystkie przemyślenia mnożyły się i nakładały na siebie jak abletonowy efekt, przy każdym odsłuchu. Do całości doszły zdawkowe, przesterowane wokale, będące bardziej instrumentalnymi wzmocnieniami dla odpowiednich momentów, aniżeli typowymi wokalizami z tekstem. W trakcie wykonów live operuję improwizowanym wokalem, z użyciem TC HELICON, za pomocą którego rozmawiam z publicznością lub opowiadam. Te opowieści są za każdym razem inne, bo moi rozmówcy i ich historie są inne, w zależności od dnia i miejsca koncertu. Wszystkie poruszają jednak ważne, jak czuję, bliskie współczesnemu człowiekowi tematy, opowiadają o obawach i dają pewnego rodzaju ukojenie, bez użycia słów jakiegokolwiek znanego współcześnie języka.

W.K.: Jak wygląda wasza współpraca w projekcie Lost Education? Komponujecie wspólnie? Czy nad wszystkim czuwa duch LADO ABC?

H.P.: W 2016 roku weszliśmy do domku LADO ABC z Pawłem Szamburskim oraz Patrykiem Zakrockim i nagraliśmy improwizowany materiał muzyczny na podstawie ostatniej powieści Williama S. Burroughsa pod tytułem „My Education: A Book of Dreams”. Z Pawłem i Patrykiem mieliśmy pewną lekkość we wspólnym opowiadaniu historii. Paweł z klarnetem, looperem i Bossem, Patryk z altówką, moogiem i mbirą, ja z heliconem, mikrofonem i odpaloną na iPhonie książką Burroughsa. Gadaliśmy. Ja wyłapywałam z tekstu poszczególne słowa i na bieżąco układałam z nich historie, które wspólnie rozwijały się i napędzały w improwizacji. W zasadzie tworzyliśmy gotowe improwizowane utwory. Dokonaliśmy później selekcji, całość finalnie została zmiksowana i zmasterowana przez Michała Kupicza. Nie dogrywałam wokali dodatkowo w studiu, wszystkie zostały wykonane na żywo, zarejestrowane w Ladomku w 2016 roku. Chwilę później rozpoczęły się pierwsze prace nad teledyskiem do jednego z utworów z płyty. Paweł i Patryk nie mogli zaangażować się  w tworzenie klipu, więc zajęłam się tym początkowo ze znajomym filmowcem Pawłem Czarkowskim. W teledysku wzięła natomiast udział 12-letnia córka Patryka Kalina Zakrocka i wykazała się godnym podziwu kunsztem aktorskim. Klip do „Some Sort of Skin” jest jednym z trzech, które do tej pory udało się zrealizować. Wszystkie teledyski mają wspólne artefakty zgodne z występującymi w powieści „My Education: a Book of Dreams”. Dzieją się jednak w różnych momentach w czasie i w różnych przestrzeniach, pozornie od siebie oderwanych. Pozostałe dwa obrazy do utworów powstawały również w niewielkich grupach produkcyjnych, reżyserowane we współpracy z Filipem Aleksandrem Zubowskim (utwór „Devil Inside”) i Piotrem Smoleńskim („Pops, pops, pops”).

Mimo, że projekt Lost Education pozostaje w uśpieniu i być może nigdy już się nie wybudzi, mam plan dokończyć początkowy zamysł i stworzyć finalnie pełną 10-częściową ekranizację albumu „Book of dreams”. Jeśli czas i okoliczności na to pozwolą, na pewno tak się stanie.

W.K.: Grałaś na wielu polskich festiwalach. Który z nich najbardziej cię urzekł?

H.P.: Hultaj Festiwal, zdecydowanie najciekawszy muzycznie z bardzo swobodną formą, bez napinki na taniec, bez wymuszonych rozmów. Pełen relaks. Dodatkowo w pięknym otoczeniu gór, we wschodnich Sudetach. Bardzo, bardzo polecam.

W.K.: Wywodzisz się z Gorzowa Wielkopolskiego. Czy czujesz, że gorzowskie powietrze jakkolwiek wpłynęło na twój rozwój artystyczny?

H.P.: Tym powietrzem oddychałam przez kilkanaście lat, wpływ więc jest na pewno : ) Cieszę się, że jest tu wielu artystów oddalających się muzycznie w bardzo różnych (swoich) kierunkach.

W.K.: Czego ostatnio słuchasz?

H.P.: Nowego Toola (śmiech)… Z racji rozwijającej się współpracy, ostatnio sporo TUTTI HARP. To bardzo zdolny i wrażliwy człowiek. Poza tym Peter Michael Hamel ze spokojniejszych rzeczy. Z około popowych – Unknown Mortal Orchestra i starsze płyty Alabama Shakes. Rano często Francis Bebey. Wieczorami Terry Riley. A gdy szukam nowości, najczęściej Worldwide FM.

W.K.: W jakim kierunku chciałabyś się rozwinąć?

H.P.: Nie chciałabym tego planować. To pokaże czas. Przede mną jeszcze w tym roku Soundrive Festival, Wonderlake, legendarny MÓZG, Przemiany w Warszawskim CKN Kopernik, Festiwal Energia Dźwięku i rezydencja artystyczna w Lipsku, czekam więc  na razie cierpliwie na to, co przyniosą tamte miejsca, ludzie i rzeczony czas.


– – –

Na życzenie Hanny Piosik redakcja zachowała w niezmienionym brzmieniu całość wypowiedzi artystki.

– – –
 
 

Dofinansowano z środków Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

 

 

SPIS TREŚCI:

 

PUBLIKACJE

Mistycyzm we współczesnej polskiej muzyce rozrywkowej – Ziemowit Słodkowski

Mistycyzm we współczesnej zagranicznej muzyce rozrywkowej – Ziemowit Słodkowski

 

EDUKATORNIA

Dziennikarstwo muzyczne w dobie nowych technologii – Tomasz Trzciński

Quasi-operowy śpiew pionierów heavy metalu – Klaudia Popielska

 

FELIETON

AI w branży muzycznej – Tomasz Trzciński

Od kryptowalut po bluzy kangury – Ziemowit Słodkowski

 

WYWIADY

Iwona Król: z ducha Twin Peaks – Wojtek Krzyżanowski

Hania Piosik: muzyczne skarby są w nas – Wojtek Krzyżanowski

 

RECENZJE

Podróż kosmiczna w operze na podstawie Space Opery – Klaudia Popielska

Wolność, równość, braterstwo albo śmierć wykonania – Lidia Bialucha

 

KOSMOPOLITA

Strawiński inspiruje – Dorota Relidzyńska

Bob Dylan – pierwszy poeta rocka – Paweł Cybulski

 

 

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć