Piotr Orzechowski, Kuba Więcek, fot. Maciej Zakrzewski

wywiady

Piotr Orzechowski, Kuba Więcek. Zrozumieć Komedę czy odkryć na nowo?

Po raz 12. zaproszono słuchaczy do udziału w festiwalu Nostalgia, by mogli zatrzymać się, odpocząć i pozwolić sobie na chwilę zadumy. Tematem przewodnim tegorocznej edycji była twórczość Krzysztofa Komedy. 

Na festiwal ponownie zaproszono Piotra Orzechowskiego (Pianohooligana), który w tym roku wystąpił w towarzystwie swojego kolegi, saksofonisty Kuby Więcka. Młodzi Panowie mają na swoim koncie wiele sukcesów na skalę światową jak również grali z szeregiem wybitnych postaci. Specjalnie na tegoroczną Nostalgię, duet Orzechowski-Więcek stworzył nowy projekt Komeda Exposed!, w którym zaprezentował nietypową interpretację muzyki Komedy.

Monika „Misza” Winnicka: Na początek pragnę was zapytać, czy jesteście sentymentalni.

Piotr Orzechowski: Mnie się wydaje, że jestem typem sentymentalnym i że sprawiało mi to kiedyś pewne problemy. Ale mam to już za sobą.

Kuba Więcek: Ja nigdy nie myślałem o tym jak o problemie…

P.O.: No tak, bo ty w ogóle nie masz problemów… (śmiech)

K.W.: …ale lubię czuć sentyment. Na przykład, kiedy jestem w Poznaniu i jest jakaś kawiarnia, w której siedziałem rok temu i przechodzę obok niej, to wszystkie wspomnienia do mnie wracają. Wchodzę tam i kawa okazuje się być tak samo dobra i łzy lecą ze wzruszenia… (śmiech)

M.M.W.: Jak wiecie, tegorocznym tematem festiwalu jest Krzysztof Komeda. To nazwisko szczególnie ważne dla poznaniaków. Uznajemy go za lokalnego bohatera, inicjatora nowej fali w polskim jazzie oraz wspaniałego kompozytora muzyki filmowej. Czy możecie podzielić się z nami swoimi wspomnieniami z pierwszego kontaktu i doświadczeniami z muzyką Komedy?

K.W.: Ja chętnie się podzielę! Na Krzysztofa Komedę trafiłem kiedy miałem 17-18 lat. Pojechałem wtedy na pierwsze warsztaty jazzowe do Puław. Konwencja warsztatów polegała na tym, że należało się dobrać w zespoły z innymi uczestnikami. Wówczas jeden z kolegów, w zespole w którym grałem, przyniósł na próbę utwór Krzysztofa Komedy „Kattorna”. Zaproponował całkiem swobodnie, żebyśmy go zagrali. Kiedy zaczęliśmy grać – pomimo, że to były moje początki z muzyką jazzową i zagranie bluesa na jam session było dla mnie dużym wyzwaniem – ten utwór Komedy sprawił, że poczułem się jak ryba w wodzie. W tym utworze mogłem wykorzystać wszystko, czego nauczyłem się przez poprzednie 10 lat grając muzykę klasyczną czy współczesną. Nie zaczynałem od zera i to uświadomił mi właśnie Komeda. Zrozumiałem wtedy, że ścieżek do nauczenia się muzyki jazzowej jest wiele.

P.O.: Ciekawe. Ja nie miałem takiego doświadczenia i raczej Komedę zawsze omijałem, bo nie widziałem w jego kompozycjach – zwłaszcza filmowych – nic ciekawego, nic co by mnie przyciągnęło i natchnęło do działania. Ale urzekał mnie w nim pewien luz, z jakim czasem komponował i który można było też odczuć, gdy jego zespół wykonywał jego utwory. Myślę, że ten luz jest ważny. To on tak zaraził całe jazzowe środowisko – to powiew tego, że w ogóle można łączyć różne obszary stylistyczne, że można robić to po swojemu, jak powiedział Kuba. Komeda to robił. Robił to w sposób, który nie był ogólnie przyjęty. Bo przy tworzeniu może pojawić się dylemat – po co grać „coś swojego”, jeśli przecież „to co dobre już zostało stworzone”, więc po co tworzyć jakieś „nowe-dobre”. Przecież jest „stare-dobre”, „stare-rewelacyjne”. Tradycja potrafi zjeść człowieka. W Komedzie fajne jest to, że nie do końca go zjadła.

K.W.: Dodam jeszcze tylko, że jeśli ktoś się mnie pyta o tradycję polskiego jazzu to odpowiadam, że my nie mamy za bardzo tradycji jazzowej – typu – granie standardów. Dla nas tradycją są właściwie nazwiska: Komeda i Stańko i to właśnie oni często są początkiem, inspiracją dla młodych jazzmanów.

Piotr Orzechowski, Kuba Więcek, fot. Maciej Zakrzewski

M.M.W.: Czym do was przemówił Komeda? Co doceniacie w tej postaci czy jego muzyce? Jak na was wpłynął?

P.O.: Jak dla mnie to przesada – rozmawiać o Komedzie w tym świetle. On stoi za strategicznymi zmianami w jazzie polskim, ale nie mógłbym wymienić go obok nazwisk, które na mnie szczególnie wpłynęły. Nasz pomysł nie wziął się z inspiracji jego muzyką. Na polską skalę mamy chyba wielu ciekawszych twórców niż Krzysztof Komeda.

K.W.: Mnie zagranie „Kattorny” dało dużo swobody rytmicznej i harmonicznej, dzięki której mogłem się skupić na innych aspektach gry, typu brzmienie czy interakcja.

M.M.W.: Powiedziałeś, że ten utwór zrobił na Tobie wrażenie. Zastanawiam się czy szukałeś może dalej, podobnych jego kompozycji, które mogłyby Cię usatysfakcjonować?

K.W.: Nie jakoś bardzo dużo – na początkowym etapie to był dla mnie bardzo dobry wstęp do jazzu. Tego, czego mogłem się nauczyć od Komedy szybko się nauczyłem i ruszyłem dalej.

Patrycja Sznajder: Odnośnie do waszego projektu Komeda Exposed!, zastanawia mnie dlaczego nie wybraliście wykonywania jego utworów, a przedstawienie procesu ich tworzenia. Co chcieliście przez to osiągnąć?

P.O.: Celem było zrozumienie, „podglądnięcie”, w jaki sposób ten człowiek komponował. Wybraliśmy mniej znane melodie, ale w podobny sposób wpadające w ucho. Wszystkie zresztą są bardzo podobne, więc specjalnie odrzuciliśmy te topowe. A więc chodziło o wzięcie ich na warsztat i zbadanie myśli Komedy: jak mogła działać jego kreatywność, czy planowanie harmoniczne podczas tworzenia. W którą stronę prowadziła go melodia i na podstawie czego decydował, że już ją zostawi. Że już wystarczy – „oto jest utworek”? Gdy staje się jasne, że istnieje cały szereg pokrewnych dzieł, można się zastanowić nad tym, na ile te poszczególne decyzje były przemyślane, a na ile sterowane przypadkiem, albo np. ograniczeniem czasowym.

M.M.W.: Czyli rozumiem, że odtwarzacie tę drogę, dążąc do genezy, pierwszego surowego motywu?

K.W.: Kiedy słucham muzyki bądź ją komponuję, to lubię tę muzykę w pewnym momencie trochę spłycić. To mi daje chwilę refleksji i odpowiada na pytanie, co w tym utworze jest najważniejsze. O tych utworach myślałem podobnie, szukałem tego co jest najbardziej charakterystyczne.

P.O.: „Odtwarzamy” – to jednak trochę za dużo powiedziane. To jest raczej przedstawienie alternatywnych rozwiązań w jakie wyjściowo, podczas tworzenia, można byłoby pójść.

P.S.: Moglibyście zdradzić jakie to wybraliście utwory?

K.W.: (wertując partyturę): „Alfred hears singing”, „To the cellar”, „Smarkula”, „Un quarelle sur la route”…

P.O.: Łącznie było sześć różnych utworów, które przedstawialiśmy w konwencji procesu twórczego…

K.W.: „Wyrok”, „Krotock on Sledge”!

P.O.: … tak, jakbyśmy tworzyli je na bieżąco.

M.M.W.: Czy wy swoją interpretacją i aranżacją chcieliście do tych utworów, do Komedy coś dodać, dopowiedzieć, a może coś w nich poprawić?

P.O.: Poprawić chyba nie, ale chcieliśmy uwydatnić, uzewnętrznić pewne prawidłowości melodii, które polegają na byciu podobnym do innych. Odpowiedzieć na to, na czym te podobieństwa polegają, dlaczego utwory są podobne, dlaczego Komeda w te same koleiny wpadał myśląc i komponując.

M.M.W.: A myślicie, że te utwory, że Komeda potrzebuje odświeżenia?

K.W.: Jest dużo przestrzeni na reinterpretację.

P.O.: Na pewno można to robić, jeśli ktoś widzi w tym artystyczny sens, ale można też łatwo wpaść w ten sposób w banał, bo jego muzyka jest bardzo przejrzysta, tam wszystko jest jasne.

M.M.W.: Są odbiorcy, którzy słyszą motyw z „Dziecka Rosemary” i uważają, że jest on tak perfekcyjnie skomponowany, że nawet nie wypada go zmieniać.

P.O.: Tak działa na umysł powtarzanie motywów. Dlatego właśnie nie zagraliśmy tych rozpoznawalnych, a te, które mają tylko ten potencjał. A poza tym „Rosemary” wydaje mi się sensowne wyłącznie w oryginale i ja bym je zostawił w spokoju.

M.M.W.: Komeda jest nie tylko ważną postacią na polskiej scenie jazzowej. Nie był tylko jazzmanem, ale także komponował muzykę do filmów, również hollywoodzkich. Czy wy chcielibyście spróbować swoich sił w tej roli? Kompozytora do ścieżki dźwiękowej pod obraz? Czy poradzilibyście sobie z tym?

K.W.: Mam taki problem, że… chciałbym zrobić wszystko!

P.O.: Raz nawet improwizowaliśmy razem do niemego filmu „Mocny człowiek”, ale to co innego. Mnie to pociąga na pewno, ale jeśli mówisz o twórczości tzw. „hollywoodzkiej”, to Komeda miał tu pewien komfort, bo to, co robił – taka autentyczna, spontaniczna twórczość, czy wykonywanie utworów – nie jest już dziś w cenie. Panuje inny smak muzyczny i wszystko się zdążyło już zaszufladkować. Wszystko się usztywniło.

K.W.: Wydaje mi się, że w muzyce filmowej ważne jest uchwycenie pięknej i interesującej melodii oraz wprowadzenie w odpowiedni nastrój. To rzeczy bardzo ważne w mojej muzyce.

M.M.W.: Macie jakieś ulubione utwory Komedy?

K.W. i P.O.:  Nie, raczej nie mamy.

M.M.W.: A wracacie do jego utworów w domowym zaciszu?

K.W.:  Ja rzadko wracam do muzyki, którą słyszałem.

P.O.: Ach, przepraszam. Mam jeden utwór: „Requiem” [Night Time, Day Time Requiem – przyp. red.]. On jest ciekawy. Wykonywaliśmy go nawet nie tak dawno z Leszkiem, Pawłem i Marcinem na cztery fortepiany [Leszkiem Możdżerem, Pawłem Kaczmarczykiem i Marcinem Wasilewskim. przyp. red.].

P.S.: Ale wiemy już, że Piotr nie gra często muzyki Komedy. Zatem mam pytanie skierowane wprost do Kuby, czy zdarzało ci się grać Komedę za granicą? Odebrałeś wrażenie innego odbioru Komedy poza Polską?

K.W.: Kiedyś w Tokio zagraliśmy Komedę. Oczywiście „Dziecko Rosemary”. Czy w Danii, czy w Japonii, na pewno widzę Krzysztofa Komedę jako najbardziej rozpoznawalnego polskiego muzyka jazzowego. Jest pierwszą osobą, o której myślą zagraniczni słuchacze jeśli chodzi o polski jazz. Widocznie to, w jaki sposób go promujemy trafia za granicę.

Wracając do tematu Danii… Ten kolega, który w Puławach pokazał mi „Kattornę”, studiował tam właśnie. Dla mnie on był dosyć mocnym przedstawicielem komedowskiego brzmienia. W Puławach poznałem wiele osób z Danii i okazało się, że Duńczycy biorą sobie Komedę bardziej do serca, niż muzycy np. z Katowic.

P.O.: Za granicą raczej spotykam się z pytaniami nie o Komedę, a o Stańkę. Mnie na pewno cieszy podskórnie, że jesteśmy kojarzeni, jako Polacy, właśnie z tą linią. Bo to wszystko, o czym dziś mówimy, to jest linia, gdzie artystyczny wyraz utworu nie polega tylko na jego dźwiękowej zawartości, a przede wszystkim na sposobie w jaki ci ludzie grali. Liczą się tu nie głupie dźwięki, a osoba.

M.M.W. i PS: Jeszcze raz, gratulujemy wam dobrego i ciekawego projektu. Dziękujemy za rozmowę. Do zobaczenia na kolejnych koncertach!

Dofinansowano ze środków Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Artystów ZAiKS

 

 Jedyne takie studia podyplomowe! Rekrutacja trwa: https://www.muzykawmediach.pl/

  

Numer powstał w ramach warsztatów krytyki muzycznej zorganizowanych we współpracy z Festiwalem Nostalgia 2019
 

 

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć