Zespół Dziczka, archiwum prywatne

wywiady

Wypłakać się w pieśni – wywiad z zespołem Dziczka

Zespół pieśni ukraińskich Dziczka powstał w 2006 roku w Warszawie. Liderką grupy jest etnomuzykolożka, absolwentka Akademii Muzycznej w Kijowie, Tetiana Sopiłka. Oprócz niej w skład zespołu wchodzą: Maniucha Bikont, Ewa Winiarska, Justyna Czerwińska, Maria Puzyna oraz Agata Wróbel. Repertuar zespołu stanowią tradycyjne wiejskie pieśni, zarówno obrzędowe, jak i liryczne, z lewobrzeżnej (lewy brzeg Dniepru) Ukrainy oraz Polesia. W swoich interpretacjach Dziczka stara się zachowywać oryginalne dialekty oraz charakter i sposób wykonania. Zespół nagrał 3 albumy, najnowszy „Pąć” był nominowany do nagrody Folkowy Fonogram Roku 2021.

Monika Targowska: Przygotowując się do tej rozmowy, trafiłam w sieci na ciekawą informację: podobno Polska jest, poza Ukrainą, jednym z krajów, gdzie działa najwięcej tradycyjnych zespołów ukraińskich. Jak myślicie, skąd ten fenomen?

Justyna Czerwińska: Moje pierwsze skojarzenie jest takie, że ta muzyka, mówiąc kolokwialnie, trafia prosto w serce. Nie da się uciec przed jej siłą.

Tetiana Sopiłka: Mnie się wydaje, że odpowiedź brzmi bardziej prozaicznie: ta muzyka po prostu w pewnym momencie dostała szansę dotarcia do Polski. Na początku lat 90., dzięki zespołowi Drevo [zespół wykonujący pieśni ukraińskie w autentycznej manierze, powstały na Ukrainie w 1979 roku, którego Tetiana Sopiłka jest członkinią – przyp. red.] można ją było w ogóle usłyszeć. Wtedy też zaczęły się pierwsze kursy, warsztaty, więc można się było jej nauczyć. Myślę, że gdyby nie to, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.

J.C.: Myślisz Taniu, że wtedy w Polsce było łatwiej niż gdzie indziej organizować warsztaty, ze względu na sąsiedztwo?

T.S.: Nie, myśmy raczej nie szukali „rynku zbytu”. Zostaliśmy po prostu zaproszeni do Polski i to był pierwszy krok do pokazywania za granicą tej muzyki. No bo same przypomnijcie sobie, czy dużo znałyście pieśni ukraińskich, dopóki nie posłuchałyście Dreva?

J.C.: Może trochę nie wypada mi się przyznawać, ale ja akurat najpierw usłyszałam Werhowynę…

T.S.: Tylko, że Werhowyna właściwie też od Dreva się zaczęła. Zresztą moje zauroczenie tą muzyką to również ich zasługa. Drevo powstało w Kijowie w kołach studencko-naukowych. Po badaniach pieśni w terenie zaczęły się pierwsze próby wykonań. Jeszcze nie bardzo było wiadomo, jak to robić, więc to były samodzielne poszukiwania, najpierw szukanie brzmienia, naśladowanie, potem to szło już głębiej.

M.T.: A czy przed zespołem Drevo były na Ukrainie zespoły rekonstruujące muzykę tradycyjną? Czy był w ogóle taki trend?

T.S.: Nie było. Drevo jest uważane za pierwszy zespół, który śpiewał muzykę tradycyjną w autentycznej manierze. Owszem, były takie „folkloryzujące”, przestylizowane chóry à la Mazowsze, ale zespołów, które starałyby się wykonywać pieśni tak, jak to rzeczywiście było na wsi, nie było.

M.T.: Jak można scharakteryzować pieśni ukraińskie? Jak bardzo na ich różnorodność wpływa region pochodzenia?

T.S.: Muzyka tradycyjna wokalna, zresztą tak jak instrumentalna, jest bardzo różnorodna. Ta różnorodność wynika z jednej strony z regionalnego podziału, ale w samych regionach też widać różnice, głównie w gatunkach muzycznych. Jedne są starsze, inne młodsze. Wyróżniają je: inne skale muzyczne, inna melodyka, rodzaj wielogłosu.

M.T.: A czy to jest tak, że dawna muzyka była jednogłosowa, a z czasem pojawiła się polifonia? Czy jest to raczej kwestia regionalna?

T.S.: I tak, i nie. Są regiony, w których wielogłos jest bardziej rozwinięty, są też takie, w których jest skromniejszy.

Trzeba też pamiętać, że różne gatunki pieśni mają różny typ wielogłosu. Pieśni obrzędowe mają inny niż na przykład pieśni liryczne. Błędem byłoby stwierdzić, że kiedyś śpiew był wyłącznie jednogłosowy i dopiero potem rozwinęła się polifonia.

Są dawne rodzaje wielogłosu, jak heterofonia, burdony; to wszystko jest w starych, archaicznych gatunkach muzycznych.

M.T.: A czy wyróżnia się jakieś szczególne techniki emisji głosu?

T.S.: Ja bym tak nie powiedziała. My dziś trochę sztucznie staramy się określić i nazwać poszczególne techniki. Osoba ze wsi nie ma tego problemu, bo ona w naturalny sposób śpiewa i mówi. Sposób mówienia, wołania przekłada się potem na śpiew. W różnych regionach wykorzystuje się różne rezonatory, jest inne tempo mowy, stopień nosalizacji – to wszystko wpływa na sposób śpiewania.

M.T.: Przeciętny Polak, zapytany na ulicy o muzykę ukraińską, zapewne rzuciłby słynne hasło: dumka. Co to właściwie za gatunek muzyczny?

T.S.: Też chciałabym znać odpowiedź na to pytanie! (śmiech) Ale trochę wiem od męża Polaka, o co tu może chodzić. Dumka dla Polaków to coś rzewnego, smutnego, lirycznego… De facto w tradycyjnej muzyce ukraińskiej czegoś takiego nie ma. Są psalmy, pieśni liryczne. Są też dumy. Duma to gatunek epicki, o treści często historycznej, wykonywany zazwyczaj z instrumentem – lirą czy bandurą. Ale dumka? Nie ma takiego określenia!

J.C.: A może „dumka” to po prostu króciutka, malutka pieśń historyczna? (śmiech)

M.T.: Raczej kojarzy się z tęskną balladą o nieszczęśliwej miłości…

T.S.: To pasuje do liryko-psalmów, czyli właściwie nasza nowa płyta to same „dumki” (śmiech).

Dziczka

fot. archiwum prywatne zespołu Dziczka

M.T.: A czy miałyście kiedyś okazję śpiewać z towarzyszeniem ludowych instrumentów ukraińskich?

J.C.: Mamy taki plan, żeby kiedyś coś przygotować ze skrzypcami… Ale do tej pory – jako Dziczka – jeszcze nam się nie zdarzyło.

T.S.: Generalnie tradycyjna muzyka wokalna funkcjonuje w Ukrainie a cappella.

Łączenie śpiewu z instrumentami zdarza się czasem w niektórych gatunkach muzycznych, np. przyśpiewkach do tańca czy kolędach… Więcej tego jest na zachodzie, w Karpatach.

Tam śpiewom towarzyszą takie instrumenty jak drymba, skrzypce, różne rodzaje instrumentów dętych – sopiłka, dudka. One też mają swoje specyficzne regionalne nazwy.

M.T.: Polakom muzyka ludowa bardziej kojarzy się z instrumentalną muzyką do tańca. Mam wrażenie, być może niesłusznie, że w obiegu jest jej więcej niż muzyki wokalnej a cappella.

J.C.: W Polsce też jest dużo śpiewu, tylko on jest w większości jednogłosowy. Wyjątkowo w regionach takich jak Podlasie czy Suwalszczyzna jest trochę wielogłosu, na Śląsku też, głównie za sprawą przesiedleńców ze wschodu…

Maria Puzyna: …czy w muzyce góralskiej…

J.C.: Tak, jest to inna muzyka niż na Ukrainie, ale funkcjonuje.

T.S.: Może jest po prostu mniej praktykowana. To wszystko wynika z praktyki. Teraz więcej jest tańców, więc potrzeba odpowiednio więcej muzyki do tańca, ona bardziej krąży. Nie ma już takiej potrzeby, żeby ludzie na wsi śpiewali, zresztą tak samo jak na Ukrainie.

J.C.: Masz na myśli odejście od śpiewu tradycyjnego np. na weselach? Nawet tam ludzie już nie śpiewają?

T.S.: Bardzo rzadko, nawet na wsi.

M.P.: Generalnie w Polsce folklor jest popularny już właściwie tylko w środowisku badaczy, pasjonatów…

T.S.: Na Ukrainie tak samo. Muzyka tradycyjna została przeniesiona ze wsi do miasta.

M.T.: A czy od wybuchu wojny na Ukrainie zauważyłyście, że odbiór Waszej muzyki jest inny? Na koncerty przychodzą inni słuchacze? Jak teraz publiczność podchodzi do muzyki ukraińskiej?

J.Cz.: Jak na słuchaczy działa teraz ta muzyka, to pewnie dopiero będzie można zaobserwować, natomiast zmieniło się nasze podejście to tych pieśni. Przede wszystkim ich tematyka przestała być abstrakcją.

Od wielu lat znamy niektóre utwory, ale wcześniej nie myślałam o tym tak realistycznie, że gdzieś tam naprawdę matka wysyła syna na wojnę. Będzie za nim tęsknić, być może już go nie zobaczy, będzie wróżyć z piasku, żeby karmić nadzieję – mówię tu o tekście pieśni. Dla mnie to nabrało teraz tak realnego wymiaru, że moje przeżywanie tej muzyki na pewno jest inne.

A publiczność? Znamienny jest sam fakt, że na naszym koncercie nikt nawet nie pomyślał, żeby klaskać pomiędzy pieśniami. Niektóre zespoły przed koncertem specjalnie proszą publiczność, żeby nie klaskać między utworami, nie okazywać entuzjazmu i uszanować nastrój. U nas nie trzeba było prosić, nic nie ustalałyśmy. Ludzie sami to wyczuli. Dla mnie to był znak, że słuchacze teraz inaczej tę muzykę odbierają.

M.P.: Mnie z kolei utkwiły w pamięci słowa pewnej dziewczyny, która podeszła do nas po koncercie i powiedziała, że ostatnie wydarzenia były dla niej bardzo bolesne, a ten koncert coś w niej odblokował. Był ważny i przyniósł jej ukojenie. Poczułam wtedy szczególną rolę naszego śpiewania.

M.T.: Wasza muzyka jest teraz bliższa rzeczywistości?

M.P.: Znacznie bardziej działa na emocje. Pewnie na każdego może działać inaczej, jednego może ukoić, drugiego może wzruszyć czy rozjątrzyć, ale na pewno w obecnym kontekście te emocje mogą być bardziej odczuwalne.

T.S.: Dla wszystkich wykonawców tradycyjnych te pieśni zawsze były czymś bardzo osobistym. Nikt tych tekstów specjalnie nie układał i nie narzucał, wszystko co śpiewali, było o ich życiu. Fakt, że dla nich to nigdy nie była abstrakcja, tworzy specyficzny rodzaj ekspresji. Kiedy nagrywaliśmy pieśni tradycyjnych wykonawców, oni często przy dramatycznych tekstach przerywali śpiewanie i po prostu płakali. To były bardzo trudne momenty. Dla nas to była praca, nie zawsze wczuwaliśmy się w te teksty, ale po nich było widać, jakie to jest dla nich ważne. Wyśpiewywali to, co mieli w sercu i w duszy. Dzisiaj, kiedy dla nas niektóre teksty też już nie są abstrakcją, również zaczynamy się inaczej angażować. Zdarzały się dosłownie takie sytuacje, kiedy bardzo trudno było śpiewać dalej – łzy w oczach i ścisk w gardle.

À propos ukojenia, to przypominam sobie słowa pewnej śpiewaczki tradycyjnej, która mówiła: kiedy jest mi trudno, muszę wypłakać się w pieśni. To jest rodzaj autoterapii – wypłakać w śpiewie swój ból. Być może dla wielu z nas, wykonawców i słuchaczy, to jest sposób, jak sobie radzić w dzisiejszej sytuacji.

M.T.: Piękne słowa. Bardzo Wam dziękuję za rozmowę.

Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

ZAiKS Logo

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć