Zastanawianie się po raz kolejny nad tym, czy „śpiewać każdy może”, jest otwieraniem wciąż tych samych drzwi. Już sama konieczność ustosunkowywania się do kwestii, wydawałoby się, oczywistej, budzi opór. Jak świat długi i szeroki byli i będą muzyczni hochsztaplerzy, którymi straszyć nas będzie coraz bardziej otwierająca się na artystyczne prefabrykaty masowa kultura. Pisano o nich sztuki teatralne (w roli Florence Foster-Jenkins występowała Krystyna Janda w spektaklu Boska), piętnowano w recenzjach, mimo to jednak za każdym razem, gdy z niewiadomych przyczyn dojdzie ponownie do wybuchu plastikowej, pociągniętej li tylko brokatem supernovej, zmuszeni jesteśmy spoglądać w lustro, samemu sobie starając się udowodnić, że nie jesteśmy wielbłądem.
Jednym z powodów, dla których powraca w myślach wspomniany wielbłąd, jest twórczość artystyczna i działalność pedagogiczna Mariusza Klimka. Absolwent bydgoskiej Akademii Muzycznej, dyplomowany śpiewak (baryton?, tenor?, kontratenor? – artyście trudno się określić), doktor sztuki wokalnej, obecnie zatrudniony jako adiunkt na Wydziale Dyrygentury Chóralnej, Edukacji Muzycznej i Rytmiki na specjalności Jazz i Muzyka rozrywkowa oraz na Wydziale Wokalno-Aktorskim na specjalności Musical na Akademii Muzycznej im. St. Moniuszki w Gdańsku. Uczeń Piotra Kusiewicza, cenionego śpiewaka repertuaru barokowego i współczesnego, jego towarzysz w pracy i kompan artystycznych wypadów (kilka lat temu Piotr Kusiewicz nie zdołał oprzeć się charyzmie swego wychowanka i wziął udział w nagraniu płyty crossoverowej Ponad czasem, Polskie Nagrania 2004).
Mariusz Klimek pochodzi z Grójca, ale naukę pobierał daleko od domu. W Gdańsku skończył wojskowe liceum muzyczne (klasa fletu poprzecznego), po którym postanowił jednak skupić się na pracy z głosem. Dalsza droga był efektem ciągłych interferencji wcześniejszych wyborów i aktualnych fascynacji. Pomimo edukacji klasycznej, przysposobienia do roli śpiewaka operowego, cały czas dusza rwała mu się do lżejszego repertuaru. Wzbogacił więc swą edukację o studia w kierunku piosenki i musicalu.
Czego nie można mu odmówić, to artystycznej płodności. Twórca, który przed czterdziestką może pochwalić się jedenastoma płytami, wśród których znajdują się również i te dystrybuowane poza Polską (Chiny), u którego na regale stoi kilka przynajmniej statuetek, a Filharmonia Bałtycka organizuje benefis z okazji piętnastolecia pracy artystycznej z udziałem m.in. orkiestry symfonicznej i chóru, należy do mniejszości. Słuchając jednak kompozycji Mariusza Klimka i jego wykonań, trudno oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy jednak robieni w tego wielbłąda.
W bogatej dyskografii artysty na uwagę zasługuje jeden album, będący podstawą doktoratu. Chodzi tu o płytę Derwid. Lutoslawski’s Concealed Portrait z piosenkami Witolda Lutosławskiego. Osiemnaście utworów, Warszawski dorożkarz, Nie oczekuję dziś nikogo, wykonane przy akompaniamencie Krzysztofa Herdzina, Cezarego Konrada, Marka Podkowy i Marcina Murawskiego zyskały opracowanie jazzowe. Oprócz waloru dokumentarnego, którego niewątpliwie nie można tej płycie odmówić, nie jest to jednak materiał, który zmienia życie. Akompaniament godny uwagi, ale co po akompaniamencie, gdy wokalistę najchętniej byśmy wyciszyli…
Jeszcze ciszej chciałoby się zagrać późniejsze piosenki. To już całkowicie popowy materiał, choć powtarzające się aranżacje i nieodłączne solówki saksofonu w każdym utworze przypominają odbiorcom o jazzowych ambicjach twórców. „Pop z domieszką jazzu” – w kilku słowach zawiera artysta gatunkowe ramy swej twórczości. Pomocą w aranżacji i twórczym komplikowaniu utworów służy Artur Grudziński, który o piosenkach Klimka mówi: Mariusz pisze w sposób przejrzysty, bez pułapek, można to dosyć łatwo przetworzyć. Owe przetworzenia jednak wymykają się jednoznacznej ocenie. Słychać w nich sporo pomysłów, znać, że stoi za nimi bogata wyobraźnia aranżera, ale ostateczny efekt nie potrafi dać satysfakcji. Gdzieś jest wszystkiego za dużo. Za dużo schematyzmu, kurczowego naśladownictwa, za dużo narowistej emocjonalności. To wszystko sprawia, że – wbrew słowom – Mariusza Klimka nie da się go postrzegać jako artysty samodzielnego. W jego scenicznym wizerunku przegląda się wiele dawnych ikon komercji, a w jego muzyce – nie przegląda się nic. Co do tekstów, Mariusz Klimek pisze w przeważającej mierze sam. Został zresztą zaliczony przez czasopismo Akant do grona bydgoskich poetów, a więc walorów poetyckich należałoby w jego piosenkach szukać. Słyszymy jednak:
Odkryłem wielką tajemnicę, nikomu nie zdradzę jej.
Mam teraz więcej siły w sobie, dobrze, że tak jest.
Jestem jak każdy człowiek, samotny tak.
Jestem jak strumień wody porywający.
Jestem jak szklanka whiskey, mocny tak.
Jestem jak kamień, który wiecznie trwa.
(Sekret z albumu Live In Concert 2010)
Dosłowność, zerojedynkowość przekazu jest znamienna dla tych tekstów. Do tego dodawanie na końcu frazy zaimka przysłownego „tak” zawsze trąci amatorską nieporadnością. Gdy brakuje rymu, albo zostaje pusta sylaba do zagospodarowania, mniej wytrenowani autorzy chętnie skręcają w ten zaułek. Z całego repertuaru najciekawsza wydaje się zarówno pod względem literackim, jak i muzycznym piosenka o niebywałym z kolei barokowym przepychu w warstwie wizualnej:
Święta święta… niepojęta spływa moc, a Ty taka nieugięta.
Spontanicznie niedostępna pajęczyną trosk opięta cały rok. (…)
Święta święta… Na choince srebra drżą, a ty dziwnie nienatchniona.
Serio matka, serio żona czuła, chociaż przytłumiona rolą swą.
(A Ty Taka)
Otwiera się przed słuchaczem nieboskłon, malują anielskie akanty. W prostej, pozwalającej wreszcie spokojnie oddychać formie, w której wiadomo, gdzie zwrotka, gdzie refren, w prostej harmonii jeśli tylko zechcemy, znajdziemy to, czym kusi nas artysta w refrenie:
A plejady gwiazd mogą przenieść nas w głębię marzeń niedośnionych… Poza czas…
Niedośnione marzenia, plejady gwiazd, a wcześniej spontaniczna niedostępność, o których mówi podmiot liryczny tego utworu, starają się nawiązać prawdopodobnie do Leśmianowskich zabaw słowem i inwencji słowotwórczej tego poety. Metafory Mariusza Klimka chcą się odrywać od znaczeń konwencjonalnych, pociąga je stylistyka oniryzmu, modne pod koniec XIX wieku semantyczne zawijasy poezji młodopolskiej. W formalnej konstrukcji zwrotki widać odejście od sylabotonizmu (realizującego się poprzez równy rozkład akcentów w wersie o takiej samej długości). Miłą odmianą jest też stosowanie rymów niedokładnych (moc – rok) i żeńskich (nieugięta – niedostępna). Chciałoby się tylko zaśpiewać za Marylą Rodowicz: Ale to już było…
A Ty taka to chyba jeden z lepszych przykładów w dorobku artystycznym Mariusza Klimka. Pojawia się jednak w przypadku tej i innych piosenek problem, z jakim borykaliśmy się dziesięć lat temu, słuchając przebojów Ich Troje. Niby cała Polska wstawała, mówiąc „nie jesteś sam”, i jak ognia bała się sępów miłości, a mimo to mało kto otwarcie zespół aprobował. Tu podobnie, w rytm ostatniego utworu zaczynamy się automatycznie kołysać, ale trudno przyznać, że wszystko jest tu tak, jak powinno być. Oczywiście każdy artysta szuka własnego stylu. Szukało go również Ich Troje, wpadając w histeryczny przerost bazarowego luksusu. Złote smoki, udrapowane szaty, ćwieki, języki ognia i koturny to stylistyka, w którą wpisuje się poniekąd również Mariusz Klimek. O ile jednak Ich Troje wykazało swoisty geniusz w produkcji popowych hitów, a głos Michała Wiśniewskiego ma w sobie niewątpliwie coś przyciągającego, tak u tego wokalisty strona muzyczna nie porywa, pozostawiając do kontemplacji jedynie sceniczne emploi. No więc dominacja bieli i błękitu, srebro, rozbłyskujący gwiazdami firmament, srebrny pas nabijany ćwiekami, znana z boysbandów choreografia i fantazyjnie przystrzyżony zarost czyni z tego artysty zjawisko przedziwne. Przeładowanie elementów uważanych za ładne skutkuje niezbywalnym poczuciem kiczu. Nie jesteśmy już w stanie odnaleźć w tym gąszczu niczego, co ocaliłoby resztki dobrego smaku.
Przegina Mariusz Klimek w każdym możliwym kierunku. Próbuje nas przekonać o dużej skali swego głosu, bezskutecznie jednak. W każdym utworze słychać, że artysta blefuje. Co chwilę potykamy się o techniczne niedostatki. Zamazane melizmaty, które artysta kończy w sposób nieokreślony, brzmiący bardziej jak szept zabarwiony przydechem niż jak konkretny, zaplanowany dźwięk. Prowokuje to niestety do podejrzeń, że toczy się tu gra w ciuciubabkę, że muzyk chowa się przed nami za zasłoną przeróżnych tricków. Sztuczne vibrata, to znów płaski dźwięk w discopolowej barwie, zbyt gwałtowne przeskoki między śpiewem, recytacją a szeptem sprawiają, że boimy się o każdy następny dźwięk. Brak podparcia, mały oddech to w przypadku dyplomowanego śpiewaka ciężkie zarzuty. Nie stanowi to dla jednak problemu dla polskiego rynku.
Show biznes przeżył już Mandarynę (dziwnie znów zahaczamy o rejony Ich Troje), a tendencję do przeceniania swoich możliwości pokazują hurtowo liczne talent show. Mimo to wydawnictwo Acte Prealable wydaje naszemu wokaliście płytę za płytą, honorując go serią wyróżnień, jak Kryształowa Gwiazda (2008), Platynowa Gwiazda w kategorii Wokalista Roku 2010 i Platynowa Gwiazda w kategorii Album Roku 2010. Najbardziej bolesne jest w przypadku Mariusza Klimka to, że poszukiwanie własnej niszy już się najwyraźniej u niego skończyło. Wszystko wskazuje na to, że więcej prób nie będzie, że dotarł on do artystycznego celu.
Skąd Mariusz Klimek czerpie inspirację? Nie wiemy. Może z choreograficznych pomysłów wczesnego Bohdana Łazuki? A może ze wspomnień szkolnych akademii z okazji Dnia Matki? Z zalotnie rozchylonej koszuli Ricky’ego Martina? W wywiadzie dla bydgoskiej telewizji śniadaniowej wspomina niestety tylko o motywacjach natury materialnej:
Niezależnie od tego, czym tak naprawdę się kieruje, trudno uznać, że wiedzie go szacunek dla publiczności. Na recitalu w Białymstoku wystąpił, śpiewając swe utwory z kartki, czego jako pedagog przyszłych wokalistów estradowych powinien się wystrzegać jak ognia.
Kuba Wojewódzki, na deklarację Michała Szpaka o zaśpiewaniu utworu Dziwny jest ten świat w eliminacjach do programu X Factor, powiedział: Jeżeli zrobisz krzywdę tej piosence, ja zrobię ci krzywdę bez przyjemności. Dobrze wiemy, że ten utwór ma w polskiej muzyce status szczególny, stąd też artyści muszą liczyć się z możliwością ostracyzmu, jeśli nie podołają zadaniu. Egzaminowi na wokalistę poddawali się już w tej konkurencji Edyta Górniak, wspomniany Szpak, Ewelina Flinta, Kasia Stankiewicz, Grzegorz Wilk, Janusz Radek, czy nawet maleńka Klaudia Kulawik, również uczestniczka talent show. Publiczność psy wieszała, czasami tylko i niechętnie dając artyście zielone światło. Mimo to nadal znajdują się tacy, których repertuar Niemena nęci.
Piosenka znajduje sie w zakładce video na stronie Klimka https://www.mpklimek.pl/main.html (nagranie ostatnie z prawej strony, pt.: 15-lecie pracy artystycznej).
Wiele godzin spędziłam, przeglądając na You Tube występy uczestników X Factora, Mam talent, The Voice of Poland i Must be the Music. I wiele przypomniałam sobie naturalnych talentów, wykonawców, którzy bez szkół i kursów świetnie operują głosem, mają na siebie pomysł, są bezpretensjonalni, a ci nawet, którzy zgłaszają artystowskie pretensje, potrafią to robić we własny, autentyczny sposób. Bardzo żal, gdy tej autentyczności nie można znaleźć tam, gdzie ustawowo powinna być wpisana. A jeszcze bardziej zasmuca fakt, gdy artysta swoich nietrafionych poczynań nie zachowuje wyłącznie dla siebie. W przypadku, gdy jest nauczycielem, powinien służyć studentom przykładem naprawdę wybitnym. Na obniżenie poziomu nie powinniśmy się godzić.
Każdemu artyście życzymy, by co jakiś czas stawał przed lustrem i zadawał sobie zasadnicze pytanie, które formułuje Lutosławski na jednej z nagranych przez Mariusza Klimka płyt: Po co śpiewać piosenki?