Podświadomość od zawsze płatała człowiekowi figle. Niejednokrotnie snuła obrazy niezrozumiałe dla naszych postkartezjańskich umysłów bądź strzegła tajemnic, do jakich nie każdemu przyszłaby ochota się przynać. Właściwie jeśli wprowadzić rozróżnienie Freuda na kulturę w ogóle (a nie wyłącznie na pojedynczą jednostkę) okaże się, że i ona projektuje ze swego Id wizje często grymaśne i wywrotowe. Wizje, które, jak sama podświadomość nie podlegają żadnej głębszej kontroli i które zwykliśmy nazywać wdzięcznie nostalgią.
Nostalgia za PRL-em to zjawisko nierzadko budzące oburzenie i sprzeciw. W końcu nie ma co się dziwić. Dla tych, którym przyszło poczuć na własnej skórze nie tyle pazury, co oddech reżimu komunistycznego, moda na sentyment za PRL-em jest bardziej niż niepojęta… A nawet często, brzydko mówiąc, wydaje się dość egzotyczna. Tymczasem kapitalizm i kultura masowa robią swoje. PRL to kolejny zgrabnie rozreklamowany produkt dostępny dla każdego na półce. Już nikogo nie interesują przesłane od cioci z Ameryki conversy, bo chodzi się znów w pepegach. A jeśli już wypada coś zjeść to albo w klubokawiarni, gdzie napoje sączy się z literatek, albo w barze mlecznym, gdzie z dżemem są puree. To właśnie nostalgia, owy kapryśny korektor łatwo asymilującej się pamięci[1] diametralnie zmienia wizerunek peerelowskiej rzeczywistości nadając jej – fakt – nieco fikuśne, acz pozytywne kształty. To ona wybierając przecież – tylko to, co najlepsze – serwuje mocno wypaczoną wizję, właściwie jednego z najbardziej ponurych okresów w naszej historii.
Z drugiej jednak strony istnieją i tacy, dla których pijalnie wódki, gdzie szybkiego jednego można zagryźć kiszakiem, plakaty ery socrealizmu, analogowe sprzęty codziennego użytku, filmy Bareji, a przede wszystkim być może wyobrażenie bardziej, niż dziś rozbudowanej przestrzeni publicznej budzą uczucia chyba godne napisania wiersza. Uczucia na tyle silne, do których poprzednim wrażeniom daleko. I przy których frytki z McDonalda, czy kawa ze Starbucksa, ale także i sama muzyka rozrywkowa okazują się być po prostu czymś równie wyimaginowanym. W takim wypadku, biorąc pod uwagę zmieniajacy się paradygmat doświadczania rzeczywistości w ogóle (ciężko żeby za peerelu mówić o konsumpcji) nie można sprawy postawić jednoznacznie. Nie da się jednak ukryć, że muzyka zakwitła u boku nostalgii zyskuje niemalże funkcje dekoracyjną, jawiąc się, jako aktywizator nowych wrażeń i uczuć.
Przykładu nie trzeba szukać daleko. Jak w każdym większym mieście, także i w Gdańsku nostalgia za PRL-em zaczęła przybierać nieprawdopodobne rozmiary. Poza kilkoma innymi w tym zakresie zjawiskami od lata tego roku coraz większą publiczność przyciąga tzw. Szpula, będąca już cyklicznym wydarzeniem. Impreza chyba na stałe już zakorzeniła się w idealnej na tę okazję scenerii, bo na terenie Stoczni Gdańskiej. To tam, przy ulicy Doki 1 , klub Buffet udostępnia przestrzeń w przypadku kolejnych Szpul. Przepisowo mieszcząc się w granicach kiczu i absurdu Szpula jest niczym innym, jak niekoniecznie wysublimowaną, a prostą imprezą disko. Poza jednym szczegółem – dyskotekowe hity z czasów, gdy syntezatory robiły wielką karierę (lata 70’ i 80’), wydobywają się z urządzeń analogowych, czyli tzw. magnetofonów szpulowych. Na większości wydarzeń Szpuli za odtwarzanie dźwięku odpowiedzialny jest model Unitra ZRK 140T, z 1978 roku.
materiały prasowe/model Unitra ZRK 140T, rocznik 1978/ fot. P.Białobrzeski
I wszystko właściwie jest, jak należy. Poza jedną kwestią. Imprezy muzyczne w duchu nostalgii za peerelem nie są żadną nowością, ani innowacją animatorską. W całej Polsce, a ponoć nawet już poza jej granicami wzrasta popyt na tego rodzaju rozrywkę. Poza przyciągającą i na pierwszy rzut oka „inną” twarzą clubbingu zwykle nie mieści się tam nic więcej. Niektóre firmy z kolei na tyle mają już nosa do rynku i mody, która go napędza, że zaczęły oferować imprezy integracyjne w tym duchu – goście wieczoru zapraszani są na ostatni walny zjazd PZPR, a kisiel jedzą łyżkami na łańcuszkach. Nie stawiam jednak Szpuli na równi obok tego rodzaju inicjatyw, a jedynie sygnalizuję kontekst. Gdyż Szpula zupełnie kierując się innymi celami i potrzebami, będąc jednak cały czas zanurzona w popkulturze, absolutnie nie równa się z powyższymi przykładami. Organizatorzy to młodzi ludzie, z których tryska witalizm i pozytywna energia, którą chce się podawać dalej. A wszystko zaczęło się od absurdalnych, spontanicznych filmików rzekomo promujących Szpulę i mówiących trochę własnym językiem.
Zgryźliwi powiedzą: kolejna hipsterska fanaberia. I rzeczywiście, takie naśladownictwo, przywracające nastrój przeszłości[2] – sygnowane modą retro – nie bez powodu budzi takie skojarzenia. Zdając sobie jednak sprawę nie tyle z mglistego charakteru samej nostalgii, która żywi sie skrawkami rzeczywistości, zapachami, dotykiem, dźwiękiem, melodią i barwą[3], przywołując tęsknotę za powtórnym przeżyciem, co z opanowywującą wszelką dziedzinę życia cyfryzacją, wstrzymałabym się od tak szybkiej oceny. Coraz bardziej, gdzieś z tyłu głowy dzisiejszy człowiek uzmysławia sobie, że tak jak kiedyś musiał się udomowić, by przetrwać tak teraz musi stać się cyfrowy.[4] Rozpatrując zatem sprawę z takiej perspektywy muzyczna nostalgia za PRL-em okazuje się po prostu alternatywą. Ale alternatywą istniejącą nie wobec całej oferty wydarzeń muzycznych w mieście, co raczej wolnych od wysokich kompetencji i zlokalizowanych w obrębie kultury popularnej imprez. To bardziej ucieczka człowieka przed nafaszerowanym elektroniką dubstepem, czy komputerowo wygenerowanym basem w przypadku drum’n’bass’u. To chęć wywołania niezwykłej emocji (nostalgii) i poczucia czegoś więcej poprzez oniryczne zetknięcie się z błahym i niewinnym przedmiotem.[5]
Top Lista Szpuli
1.Dschinghis Khan – Moskau
2.Trans x – Living On Video
3.Ago – Chinese Eyes
4.Digital Emotion – Go Go Yellow Screen
5.Atrium – Doctor Jekyll
6.Fun Fun – Happy Station
7.Transvolta – Disco Computer
8.Talk Talk – Talk Talk
9.Franek Kimono – King Bruce Lee Karate Mistrz
10.Hot Butter – Popcorn
Dla kogo jednak „błahym”, dla tego „błahym” – wracamy do punktu wyjścia. Rzecz w tym, że krytykując jedną rzecz nie można do reszty pozbawić jej pozytywnych cech, nie można patrzeć na wszystko na zasadzie kontrastów. Szpula, jako pewien sposób realizacji muzycznej nostalgii za PRL-em nie każdemu może przypaść do gustu. Jednak nie o gusta tu chodzi. Tylko o to, że poza tym, że jedne kwestie pomija, bądź upraszcza inne z kolei – fakt incydentalnie – ale komunikuje. Co to znaczy? Otóż świat budowany na bazie mieszanki ekonomii, mechanizacji i wszędzobylskiej cyfry rezygnuje z jakiejkolwiek improwizacji, z jakiejkolwiek możliwości błędu – przekłada się to na niektóre, a może nawet wszystkie gałęzie kultury, w tym i muzykę. A Szpula w takim wypadku to swoista (a nawet swojska) i samozachowawcza reakcja na coraz bardziej zagęszczającą się zerami i jedynkami rzeczywistość. Rzeczywistość, która (jako dziś i jako teraz) jest bliższa i bardziej namacalna obecnemu pokoleniu niż poprzedniemu. Zatem Szpula jako impreza spod znaku kiczu nie może aspirować wysoko, przyjmując za cel wyłącznie rozrywkę, jednak podświadomie komunikuje więcej niż mogłoby się wydawać, sygnalizując problem, który wkrótce dotknie całą kulturę – nie tylko muzykę.
[1] D. Ugrešić, Konfiskata pamięci [w:], Nostalgia Eseje o tęsknocie za komunizmem, red. F. Modrzejewski i M. Sznajderman, Wołowiec 2002, s.261
[2] F. Jameson, Postmodernizm i społeczeństwo konsumpcyjne, [w:] Postmodernizm, red. R. Nycz, Kraków 1997
[3] D. Ugrešić, op. cit.
[4] K. Krzysztofek, Mózg w sieci [w:], Wielka Sieć E-seje z socjologii Internetu, pod red. J.Kurczewski, Warszawa 2006, s. 70
[5] D. Ugrešić, op. cit.