Emocje i dużo dobrego grania – głównie zespołowego. Tak można podsumować drugi półfinał szóstej edycji programu.
Zaczęło się bardzo ciekawie. W kolejnym odcinku serialu Gwiazdy, które już tu słyszeliśmy i które nawet nagrały płytę we wspólnym utworze To co nam było złączyli siły Red Lips (zespół znany z I edycji) oraz Oberschlesien (zespół znany z IV edycji). Ironizuję, ale mainstreamowa piosenka, królująca w wakacyjnych ramówkach radiostacji, zabrzmiała naprawdę całkiem nieźle.
Gdybym zamiast siedmiu utworów siedmiu różnych uczestników tego półfinału mogła wysłuchać całego koncertu tylko jednego wykonawcy, z pewnością byłby to recital zespołu Roots Rockets. Wystarczył jeden dźwięk wydany przez zjawiskowego wokalistę, a reszta uczestników niedzielnego show mogła śmiało schować instrumenty do futerałów i przekazać swoje esemesy na cele charytatywne. Beniamin Sobaniec to człowiek nie z tej epoki. Charyzmatyczny, przykuwający uwagę, skromny, scenicznie inteligentny. A instrumentaliści nie tylko stwarzają znakomite środowisko do ekspozycji frontmana – oni po prostu dobrze grają. Od samego początku mi się bardzo podobaliście. Trudno was nie kojarzyć z zespołem Dżem – powiedziała Ela Zapendowska. To prawda, charakterystyczne brzmienie wokalisty nie pozostawia złudzeń co do jego muzycznych wzorców. Mając nadzieję, że łyżka dziegciu nie zepsuje beczki miodu, dodam, że dzisiejsza kompozycja Zburzyć mur to ciekawa propozycja, ale nie strzał w dziesiątkę. Tekst trochę zbyt oczywisty – doradzałabym więcej poezji, więcej polotu. Świetnie zaś, że panowie trzymają się śpiewania po polsku. Roots Rockets pierwotnie nie miał występować w tym tygodniu, lecz w nagłych okolicznościach wypełnił wolne miejsce. To był dobry półfinał – bez odpowiedzi pozostanie więc pytanie, jak potoczyłyby się losy zespołu za dwa tygodnie…
Oto wspaniały występ castingowy:
I kolejna dawka dobrego reggae:
Dość znamienną cechą Must Be The Music jest fakt, iż uczestnicy nie muszą występować przed kamerami bardzo często (np. co tydzień), jak to dzieje się w innych tego typu programach. Ma to swoje ważne konsekwencje. Jedna z nich jest taka, iż poziom wykonawcy weryfikuje występ półfinałowy. Niezmiernie szanuję muzyków, którzy w swej drugiej publicznej odsłonie wykazują postęp (a dzieje się tak w niewielu przypadkach). Wówczas wiem, że albo mają bardzo bogaty repertuar (i nie musieli wyskrobywać z niego hitu na casting), albo mają wielki talent. Najlepiej – jedno i drugie. Występ młodziutkiej Ewy Lewandowskiej nie był prostą kontynuacją fenomenalnego (także w swej prostocie) popisu castingowego. Z pewnością też dlatego, że oczekiwania urosły. Ciepło i przyjemnie. Trochę surowo – ocenił występ uczestniczki Łozo. W Blame It On The Boogie pozostał klimat Jacksona, pozostała pozytywna energia, młodzieńczy ogień. Czuło się jednak nerwy. Stres, ruch na scenie (oczywiście wskazany) i dynamika utworu męczyły głos. Ewa odśpiewała tę piosenkę – szkolnie, lecz mało precyzyjnie. Punkty dodatnie przyznaję za długie dźwięki – gdy wokalistka już była pewna ich wysokości, brzmiała nieźle. Charakteru utworowi nadał też rewelacyjny zespół Piotra Wrombla. Całość obrazka – jak z zagranicznego teledysku sprzed lat.
Nie zawiedli panowie z Be.My, czyli bracia francuskie serce. Chłopcy pokazali bowiem, że ich serca biją w rytm uderzeń perkusji. Tego wieczoru – w rytm uderzeń She Told Me I Was Silly. Występ przed jurorami Must Be The Music nie był jednak dla uczestników (a przynajmniej dla wokalisty) wydarzeniem nowym. Nie ma co kryć, że Mattia i Elie brali już udział w III edycji polsatowskiego programu z formacją Friends In China. Wówczas nie zagrali w półfinale, podobno z powodu własnej rezygnacji. Powrócili w składzie czteroosobowym i w wyśmienitej formie, choć jednocześnie tytuł piosenki nie mija się z prawdą. To wariackie, szaleńcze, dzikie granie, a przy tym – bardzo uwodzicielskie. Nie znam wokalisty rockowego śpiewającego równie zalotnie. Zabawne, że mamy chuligański i rockowy band, a pierwsze słowo, które mi się nasuwa, to „wdzięk” – powiedział Adam Sztaba. Ogromny plus dla Be.My za zmiany temp i urzekającą część środkową po polsku. Jak widać, Francuz o polskich korzeniach też potrafi! A może być jeszcze lepiej, bo chłopcy zapowiedzieli: „będziemy popracować”!
Panowie, nic nie musicie, a szukacie wyzwań – zauważył z uznaniem Adam Sztaba, komentując występ grupy Babsztyl. Udział zespołu w półfinale MBTM był dla mnie, nie taję, pewnym zaskoczeniem. Sądziłam, że na etapie castingowym zakończy się promocja najnowszej płyty. Piosenka Ogień i woda pokazała, że do tworzenia naprawdę zgrabnych i wpadających w ucho kompozycji muzycy mają talent. Nie wiem, czy chciałabym, żebyście wygrali ten program, ale bardzo nisko się wam kłaniam – oświadczyła Ela. To chyba jednocześnie wada i zaleta, że piosenki Babsztyla można włączać na poprawę złego humoru, a i tak wiadomo, co się usłyszy. Ale działa.
Tchnąca młodą energią grupa Pajujo wykonała własny utwór Krażę po dźwiękach. Nie przekonała mnie kompozycja i nie przekonały mnie wokale – wyjaśnił swoje NIE Sztaba. A jego krytyczny głos nie był odosobniony. Infantylni, a już nie dzieci. Wasze ska jest niestety kwadratowe – powiedziała Kora, psując do reszty humory zadowolonym chyba ze swojego występu uczestnikom. A mnie występ się podobał. Oczywiście, że tekst był banalny, że śpiewanie na głosy w tercjach. Ale może też nie trzeba wymagać od reggae wirtuozerii? Doceniam sprawną sekcję dętą, zaangażowanego frontmana, próby solowe. Trzymam kciuki, a uwagę Kory o infantylności polecam ku rozwadze, bo nie była bezzasadna. Jury zdecydowało tak, a nie inaczej – zobaczymy, co na to powiedzą ludzie – podsumował opinie sędziów Przemysław Fujarczuk, wokalista Pajujo.
Wiele radości i wiary w młode pokolenie wniósł do rozgrywek castingowych nastoletni Paweł Rząsa, raper o artystycznym pseudonimie Bis. Tak poruszył jurorów, że postanowili posłuchać go ponownie, w półfinale. Uczeń gimnazjum wykonał własny utwór Mierz wysoko, dowodząc, że nie jest gołosłowny. Pawła charakteryzuje wyrazistość formułowanych opinii – sądzę, że dla hiphopowca to cenna umiejętność. Tu się nic nie dzieje. Poza tym, że można w nocy dostać po mordzie – opowiada o swojej rodzinnej miejscowości piętnastolatek. Co do samego występu – bardzo, ale to bardzo podobała mi się część wstępna. Czegoś takiego chyba rapujący uczestnicy MBTM jeszcze nie zastosowali. Recytacja na tle podkładu muzycznego, poprzedzająca zasadnicze ogniwo piosenki, uwydatniła aktorskie umiejętności młodego człowieka. Poprawiłabym jeszcze akcenty stawiane nie zawsze we właściwych miejscach, warto by też popracować nad wyrazistszym refrenem. Paweł napracował się niewątpliwie – i to widać. Myślę sobie, że jesteś fajnym człowiekiem – oceniła Ela.
Trzyosobowa grupa Rocket tym razem pokazała się w coverze: Should I Stay Or Should I Go z repertuaru The Clash. Odegranie numeru jeden do jednego mnie oczywiście nie zadowala – skomentował Adam, wciskając jednak TAK, podobnie jak pozostali jurorzy. Fajni, charakterni jesteście – dodał Łozo. Magda, Karol i Piotrek tworzą zgraną i pozytywnie zakręconą kapelę – rozumiejącą się, realizującą wspólną pasję. Za to należy im się pochwała. Atrybutem jest też bez wątpienia perkusistka. Ten występ jednak nie sprawił, że wiele się w Polsce muzycznie zadziało. Chociaż też nie wiem, jak duży wpływ na wybór utworu półfinałowego mieli sami zainteresowani. Trudno orzec – should they stay or should they go?
Młodzi z Rocket bardzo podobają mi się w utworach po polsku:
[youtubeDcRAvsBupoc]
To był półfinał, w którym niełatwo wskazać jakikolwiek bardzo słaby występ. Obejrzeliśmy siedem wspaniałych wykonań. Wśród tych dobrych uczestników nie dało się jednak uniknąć typowania kandydatów do złotego medalu. Byli to Roots Rockets, Be.My, w najlepszej trójce widzowie chcieli też oglądać Pawła Rząsę. Do finału przedostali się panowie z Be.My.