Dożyliśmy tych czasów. Nazwisko Witolda Lutosławskiego, czyli – jak rzekłby Andrzej Chłopecki – najwybitniejszego po Chopinie i Szymanowskim kompozytora, jakiego miała polska kultura, masowo pojawia się na plakatach obwieszczających występy solistów, dyrygentów i kompozytorów w ramach filharmonicznych koncertów abonamentowych. Z jednej strony to z pewnością powód do radości i dumy. Ale czy tylko? Gdy weźmiemy pod uwagę liczbę koncertów, ilość prezentowanych utworów, bogactwo ich interpretacji, nowych odsłon, a nawet świeżych aranżacji, to odpowiedź może być tylko twierdząca. Jednak obserwacja koncepcji programowej festiwalu „Łańcuch”, związanego z obchodami Roku Lutosławskiego w Warszawie, budzi pewne wątpliwości, pytania i zastrzeżenia.
W związku z jubileuszową, dziesiątą już edycją festiwalu, (zorganizowanego przez kilka znaczących instytucji kulturalnych, a koordynowanego przez Towarzystwo im. Witolda Lutosławskiego), przygotowano w tym roku szereg koncertów w Filharmonii Narodowej oraz w studiu radiowym imienia Bohatera wydarzeń, a także wystawę, dwie publiczne prezentacje nowych publikacji na rynku wydawniczym i odczyty literackie. Wśród zaproszonych gości pojawiły się nie lada autorytety – Garrick Ohlsson, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach, Marek Moś z zespołem AUKSO czy Lutosławski Quartet.
Spodziewałem się, że koncepcja programowa całego festiwalu będzie bardziej spójna i przejrzysta. W programie pojawił się np. Tryptyk Śląski i II Symfonia, ale umieszczenie podczas tego samego koncertu utworów Góreckiego (Ad Matrem, Muzyka Staropolska) było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Uwertura radosna D-dur Witolda Maliszewskiego, u którego młody kompozytor zagłębiał tajniki kompozycji to zrozumiała koneksja, ale dlaczego zdecydowano się wykonanie II Symfonii „Antar” (choć świetnej) Mikołaja Rimskiego-Korsakowa, zamiast sięgnąć po dzieła któregoś z mistrzów muzycznej tradycji, ważniejszych dla kształtowania się koncepcji formy u Lutosławskiego, jak Johannes Brahms, Joseph Haydn, Ludwig van Beethoven, czy choćby Fryderyk Chopin, do którego kompozytor odwoływał się w swoim Koncercie fortepianowym? Jaki związek ma Koncert na orkiestrę wykonany w ostatnim dniu festiwalu (9 lutego), zwieńczenie i synteza osiągnięć polskiego neoklasycyzmu, z wykonaną po przerwie V Symfonią „Koreańską” Krzysztofa Pendereckiego? To wielkie nazwisko, ale nie tak istotne dla osobistych doświadczeń estetycznych Lutosławskiego, by umieszczać je w programie obchodów jego jubileuszu. Czy wystarczającym uzasadnieniem jest fakt, że sam Penderecki dzierżył tego wieczoru batutę? Pytanie pozostaje otwarte. Szkoda, że zabrakło miejsca dla muzyki Claude’a Debussy’ego, Oliviera Messiaena, trzeciej symfonii Karola Szymanowskiego i Alberta Roussela, czy wreszcie aleatoryzmu Johna Cage’a, który w nie mniejszym stopniu stanowił inspirację (choć polemiczną, wręcz negatywną), doprowadzającą Lutosławskiego do opracowania własnej techniki zastosowania ograniczonego przypadku w muzyce. Nie wspomnę już o innych ważkich i inspirujących dla niego koncepcjach. Stąd nasuwa się wniosek, że nawet podczas uroczystości 100. rocznicy urodzin kompozytora trudno wyjść poza ustalone schematy. Zabrakło idei, wyraźniej nakreślonego wątku oraz kierunku, w którym można byłoby podążać, podziwiając rzemiosło kompozytorskie Lutosławskiego. Pomimo tego, festiwal „Łańcuch X” zaoferował wiele interesujących propozycji repertuarowych. Słuchacze mieli niepowtarzalną okazję zapoznać się z unikalnymi, rzadko wykonywanymi utworami Lutosławskiego pisanymi na różne okazje (Fanfara for Louisville), obcując także ze stylizacjami tańców pochodzenia ludowego (10 Tańców Polskich).
Uroczystej inauguracji (24 stycznia) towarzyszyło przemówienie prezesa Towarzystwa Witolda Lutosławskiego – Grzegorza Michalskiego oraz wręczenie honorowych odznaczeń dla osób szczególnie zasłużonych w popularyzacji twórczości wybitnego Polaka. Podczas koncertu w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego wystąpił znakomity zespół AUKSO, zręcznie poprowadzony przez Marka Mosia. W programie pojawiły się wyłącznie utworu Lutosławskiego: Muzyka Żałobna, Morze, Grave oraz Paroles tissées. Ciekawym pomysłem było wplecenie pomiędzy muzykę fragmentów wierszy poetów, którzy wywarli znaczący wpływ na kompozytora– Paula Valéry’ego, Henriego Michaux oraz Cypriana Kamila Norwida. Wyczekiwaną gwiazdą warszawskiego festiwalu był Garrick Ohlsson. 28 stycznia w Studiu Koncertowym Polskiego Radia wraz z wrocławską orkiestrą filharmoniczną pod batutą Jacka Kaspszyka wykonał Koncert fortepianowy. Jego interpretację charakteryzowała rzadko spotykana finezja i lekkość gry, a zwłaszcza fragmentów figuracyjnych. Następnego dnia w towarzystwie Lutosławski Quartet zaprezentował on Kwintet fortepianowy Beli Bartóka. Żywiołowymi akcentami ludycznego tańca, długimi narracjami niczym z późnych kwartetów smyczkowych Beethovena, Ohlsson zaświadczył, że znacznie lepiej czuje się jako kameralista w muzyce I połowy XX wieku. Tego samego wieczoru słuchacze usłyszeli Kwartet smyczkowy Lutosławskiego. Utwór w interpretacji Lutosławski Quartet wydaje się najciekawszą pozycją całego festiwalu. Skomponowany na zamówienia Radia Szwedzkiego w 1964 r., 29 stycznia 2013 w Studiu Koncertowym Polskiego Radia zabrzmiał wręcz doskonale. Ogromna wrażliwość na niuanse dynamiczne i barwowe, rzadko spotykana lekkość i swoboda pizzicata, sążniste gęste akordy i towarzyszący im rozmach gry w części głównej dzieła, to pierwsze skojarzenia przychodzące na myśl podczas odbioru interpretacji młodego wrocławskiego zespołu specjalizującego się w wykonawstwie utworu Lutosławskiego (i, co warto zaznaczyć, w repertuarze muzyki współczesnej w ogóle). Przyznam, że choć słyszałem już wiele wykonań Kwartetu, to wydało mi się całkowicie indywidualne i odrębne, dowiodło jednocześnie dogłębnego zrozumienia intencji kompozytora.
Podczas festiwalu pojawiła się także okazja do zapoznania się z rzadkim repertuarem kompozytorów młodszej generacji (1 lutego), a to za sprawą uhonorowania programem stypendialnym, jakim zostali oni objęci przez Lutosławskiego. Obok twórców wywodzących się ze Śląska (Grażyna Krzanowska, Andrzej Krzanowski, Aleksander Lasoń) zabrzmiały kompozycje Tadeusza Wieleckiego, słynne i genialne 3 na 13 Mykietyna oraz Koncert D.N.A. na basklarnet i zespół instrumentalny młodego artysty, przebywającego obecnie w Ameryce Tomasza Opałki. Dzieło to miało swoją światową prapremierę, i w moim odczuciu stanowi pewien zaskakujący, przewrotny akcent w stylistyce tego kompozytora. Opałka, kojarzony dotychczas z polistylistyką, starannie rozgrywający dramaturgię swoich utworów, choć kosztem oryginalnych rozwiązań fakturalnych, tym razem zaimponował bogactwem pomysłów i instrumentacji. Kompozytor dojrzewa, szuka, nie stoi w miejscu, a to dobry symptom. Partię solową znakomicie odegrała Jadwiga Czarkowska. Na deser zaszlachtowano i zatopiono 3 na 13 Pawła Mykietyna, które, rozkrojone na kawałki, opadło na dno już pod koniec pierwszej części. Brak synchronizacji technicznej, czy po prostu dyscypliny zespołu prowadzonego przez Wojciecha Michniewskiego, nie wspominając o stronie wyrazowej, był przykrym doświadczeniem. Szkoda, bo zapowiadało się dobrze.
W piątek, 8 lutego, festiwal powrócił na Salę Koncertową Filharmonii Narodowej. Po zwięzłej i lekkiej gatunkowo Uwerturze Radosnej D-dur Witolda Maliszewskiego nadszedł czas na samego Lutosławskiego. Polską Orkiestrą Radiową dyrygował Łukasz Borowicz. Przeźrocza to utwór króciutki, acz bardzo absorbujący uwagę słuchacza bogactwem muzycznej materii. Następujące po nich Pięć pieśni do słów Kazimiery Iłłakowiczówny utraciły swoją pierwotną oniryczność, urok i wdzięk. Utwór bardzo zmęczył sopranistkę – Annę Radziejewską. Ekspresja i wolumen głosu ginęły w otchłani niezwykle barwnych brzmień orkiestry. W Antarze usłyszeliśmy bohaterską, orientalną opowieść, a samo dzieło wpisuje się w tradycję wielkiej „heroicznej” symfoniki rosyjskiego romantyzmu.
Do najciekawszych akcentów podczas Festiwalu „Łańcuch” należało zdecydowanie Cello Concerto – Hésitant – Direct. Zaprezentowany 7 lutego w Studiu Koncertowym Polskiego Radia projekt był efektem współpracy instrumentalistów z formacji Kwadrofonik, zasilanych przez Cezarego Duchnowskiego, jak zwykle realizującego warstwę elektroniczną, oraz Andrzeja Bauera występującego w roli solisty. Od samego początku słuchacze mogli kontemplować bardzo bogatą, subtelną grę barw, minimalnych sprzężeń, ledwie dostrzegalnych napięć, mikro-dialogów oscylujących na dolnej granicy słyszalności. Wszystko to, przytłumione, rozbrzmiewało jakby z oddali. W znakomitej grze pianistki Emilii Sitarz wychwyciłem pewne aluzje do partii fortepianu z II Symfonii oraz Mi-parti. Duchnowski wyczarowywał z laptopa kolejne zwarcia, pęknięcia i amplifikacje. Andrzej Bauer wkroczył na scenę dość nieoczekiwanie. Na tle improwizacyjnych interwencji Kwadrofonika wykonał on Koncert wiolonczelowy Lutosławskiego. Akcja zaczęła odtąd nabierać tempa. Od początku uderzyła mnie zgodność interpretacyjna z zamysłem Mścisława Rostropowicza, prawykonawcy utworu. Legendarny rosyjski wiolonczelista, trochę na przekór kompozytorowi, opatrzył utwór własnym programem, w którym rozgrywa się nieustanna walka między solistą symbolizującym zagubioną jednostkę, podmiot ludzki, a orkiestrą, znamionującą prześladujący go aparat władzy państwowej (aluzja do biurokracji komunistycznej). Andrzej Bauer również zmuszony był walczyć z nieugiętym zwierzchnikiem, choć tym razem walka wydaje się jeszcze bardziej dramatyczna i beznadziejna, bowiem „aparatem represji” jest elektronika (laptop oraz dwa syntezatory Yamaha), próbująca zdominować i zagłuszyć grę instrumentalisty, dysponującego jedynie wiolonczelą. Cały konflikt o ideologiczno-politycznym wydźwięku, wyjęty z Rostropowiczowskiej interpretacji, staje się jeszcze wyraźniejszy, bardziej ironiczny, gdy w roli Pierwszego Sekretarza KC widzi się i słyszy Cezarego Duchnowskiego.
Wiele wykonań utworów Lutosławskiego podczas warszawskiego przeglądu jego twórczości to wyśmienite kreacje świadczące o talencie najwyższej klasy. Sam festiwal pełen był niespodzianek, lepszych bądź gorszych, co nie pozbawiło jednak organizatorów ogromnego poklasku ze strony licznie zgromadzonej publiczności. Transmitowane na cały kraj koncerty, intensywne kuluarowe dysputy, imprezy towarzyszące, rekomendacje książkowe Post-Słowia Andrzeja Chłopeckiego czy albumu Elżbiety Markowskiej, to i tak zaledwie kropla w morzu wydarzeń, jakie zaplanowano w najbliższych miesiącach w Polsce i za granicą. Te oczekiwania, które można uznać za niespełnione po festiwalu, z pewnością zostaną zaspokojone przez trwające cały rok specjalne koncerty abonamentowe. Z okazji obchodów na stronie internetowej Filharmonii Narodowej widnieje odrębny harmonogram dotyczący samego Roku Lutosławskiego. W marcu wystąpi Esa Pekka-Salonen z IV Symfonią, a w kwietniu na warszawskiej scenie zadyryguje Vladimir Ashkenazy.