Ze śpiewakiem Adrianem Janusem przy okazji 33. Międzynarodowego Festiwalu Młodych Laureatów Konkursów Muzycznych rozmawia Monika Targowska.
Adrian Janus – baryton związany z Akademią Operową Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, gdzie pracuje pod okiem m.in. Olgi Pasiecznik, Izabelli Kłosińskiej, Katelan Terrell, Sophii Muñoz i Michała Biela. Wybitnie utalentowany śpiewak młodego pokolenia. Absolwent Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach w klasie dr hab. ks. Pawła Sobierajskiego. Jest laureatem wielu nagród, m.in.: I nagrody na XXIII Międzynarodowym Konkursie im. I. Godina we Vrablach na Słowacji, I nagrody na IX Międzynarodowym Konkursie Wokalnym Bella Voce w Busku-Zdroju, II nagrody na V Międzynarodowym Konkursie Solowej Wokalistyki Sakralnej Ars et Gloria, jest także laureatem XX Międzynarodowego Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu, Nagrody Fundacji Kościuszkowskiej dla wyróżniającego się śpiewaka Akademii Operowej oraz finalistą 13. Klaudia Taev Competition for Young Opera Singers w Pärnu w Estonii. W tym roku został laureatem I nagrody w III Ogólnopolskim Konkursie Wokalnym im. Bogdana Paprockiego w Bydgoszczy.
___
Monika Targowska: Koncert z Pana udziałem otwierał tegoroczny 33. Międzynarodowy Festiwal Młodych Laureatów Konkursów Muzycznych w Katowicach. Jakie emocje towarzyszyły Panu podczas tej inauguracji?
Adrian Janus: Był to dla mnie bardzo ważny koncert, ponieważ właśnie w Katowicach, w Akademii Muzycznej, zaczęła się moja przygoda ze śpiewaniem. Jeszcze jako student miałem przyjemność wystąpić na kilku koncertach organizowanych przez dawną Instytucję Promocji i Upowszechniania Muzyki „Silesia”, kiedy to Pani Dyrektor Ewa Kafel dała mi szansę stawiania pierwszych kroków na scenach i obywania się z różną publicznością. Teraz ten koncert, organizowany przez Dział Edukacji Muzycznej Instytucji Kultury im. Krystyny Bochenek, na czele którego stoi Pani Ewa Kafel, był dla mnie swego rodzaju powrotem, a podczas takich powrotów zawsze chce się wystąpić jak najlepiej, pokazać swój rozwój. Towarzyszy też temu pewien niepokój, jak zostanie się przyjętym przez publiczność, gdyż wśród niej są osoby, które kiedyś już mnie słyszały. Na szczęście już po pierwszym utworze wiedziałem, że bardzo życzliwie zostałem przyjęty i później ten stres przerodził się w radość dzielenia się muzyką z bardzo otwartymi melomanami.
M.T.: Festiwal Młodych Laureatów Konkursów to, zgodnie z nazwą, święto młodych wykonawców, ale również młodej publiczności. Jak Pan sądzi, w jaki sposób oni odbierają muzykę operową?
A.P.: Młoda publiczność często składa się z osób, które muzyką zajmują się na co dzień, czy to zawodowo, czy hobbystycznie. Przychodzą z już wyrobionym gustem muzycznym, często znając wykonywany repertuar, więc odbiór ten często jest bardziej świadomy. Dla wykonawcy zawiesza to poprzeczkę jeszcze wyżej, ponieważ trzeba zaprezentować się najlepiej, jak tylko można. Więcej błędów może być zauważonych, ale też wiele niuansów, nad którymi pracuję usilnie w Akademii Operowej Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie, jest dostrzeganych i docenianych, co też bardzo cieszy.
M.T.: Katowicki Festiwal jest spotkaniem prawdziwych mistrzów. Muszę przyznać, że liczba prestiżowych nagród, które Pan zdobył, robi wrażenie. Jaki jest według Pana przepis na wokalne mistrzostwo?
A.P.: Myślę, że jednego uniwersalnego przepisu nie ma, ponieważ każdy śpiewak zaczyna swoją wokalną przygodę z innym zapleczem. Każdy mierzy się z innymi problemami. Jako nauczyciel w szkole muzycznej w Kielcach widzę, że to, co jednym uczniom przychodzi naturalnie, inni muszą wypracowywać przez wiele miesięcy. Ważna jest świadomość swojego celu oraz plan, jak tego dokonać. Później już „tylko” wystarczy sumiennie i systematycznie pracować, a to wokalne mistrzostwo będzie coraz bliżej.
M.T.: Uczy Pan śpiewu w szkole, którą niegdyś Pan ukończył w klasie klarnetu. Czy technika gry na instrumencie dętym przekłada się na technikę wokalną?
A.J.: Nauka gry na klarnecie niewątpliwie wpłynęła na rozwój mojej wiedzy muzycznej, która jest jedną z najważniejszych cech, wyróżniających dobrego śpiewaka. Świadomość stylu, znajomość chociaż podstaw harmonii i muzykalność wyrabiana przez wiele lat spędzonych przy instrumencie są nieocenioną pomocą w tym zawodzie. Sama technika oddechowa, bo ona jest teoretycznie wspólna, w moim przypadku z jednej strony, wydolnościowej, była przydatna, a z drugiej trochę mnie „pozaciskała” i musiałem oduczać się pewnych nawyków przez kilka lat.
M.T.: Pańskim debiutem scenicznym była partia Roberta w „Rzekomej ogrodniczce” W. A. Mozarta w 2018 r. w Operze Śląskiej. W jaki sposób ten występ ukierunkował Pana dalszy rozwój jako artysty?
A.J.: Był dla mnie dużym wyzwaniem, ponieważ dopiero kończyłem wtedy studia licencjackie i moja ówczesna technika wokalna sprawiała mi na tyle trudności, że czasem zapominałem o innych, tak ważnych w teatrze operowym aspektach, jak gra aktorska czy ruch sceniczny… Była to jednak bezcenna lekcja, dzięki której przekonałem się, jak wygląda praca nad spektaklem „od podszewki”, jak wymagające i męczące potrafią być próby, jak wiele jest rzeczy do poprawienia, ale też jak satysfakcjonujące mogą być efekty. Sama możliwość pracy z tak wybitnymi artystami jak Maestro Bassem Akiki czy reżyser André Heller-Lopes była dla mnie nobilitacją i do dzisiaj korzystam z ich cennych wskazówek.
M.T.: Przeglądając Pana programy z licznych konkursów muzycznych, oprócz dzieł Mozarta czy Haendla widać wiele polskich kompozycji. Jaką rolę w Pana repertuarze i sercu zajmuje muzyka polska?
A.J.: Wiadomo, że jest to nasza muzyka narodowa, która ma dla nas większy ładunek emocjonalny niż kompozycje z innych krajów, chociaż nie jest najłatwiejsza do wykonywania. Lubię sięgać do twórców mniej znanych, a czasem niemalże zapomnianych. Wiele materiałów znaleźć można w bibliotece cyfrowej Polona, dużo też zawdzięczam uprzejmości znakomitego barytona, Szymona Mechlińskiego, który jest dla mnie wzorem krzewiciela zapomnianej muzyki polskiej. Często są to kompozycje bardzo niedocenione, a bardzo dobrze napisane wokalnie i niezwykle ciekawe pod względem muzycznym. Jednym z moich ulubionych kompozytorów jest Franciszek Mirecki, dzięki którego ariom udało mi się osiągnąć sukces na niejednym konkursie wokalnym.
M.T.: Koncertuje Pan wspólnie z żoną, pianistką. Bliższa jest Panu kameralistyka czy wielkie operowe sceny?
A.J.: Nie mam jeszcze aż tak wielkiego doświadczenia operowego, ale póki co obie te formy działalności są dla mnie bardzo ważne. Lubię też wykonywać repertuar oratoryjno-kantatowy, który stawia przed śpiewakiem trochę inne zadania niż opera.
Kameralistyka daje nam większy kontakt ze słuchaczem, możemy nawiązać pewną więź, która wpływa nie tylko na odbiór danego dzieła, ale też realnie oddziałuje na jego wykonanie.
Dodatkowo wyjątkowym przeżyciem jest występowanie na jednej scenie z żoną. Z jednej strony rozumiemy się praktycznie bez słów i mogę sobie pozwolić na większą swobodę w interpretacji, z drugiej, ze względu na to, że Klara jest wybitną pianistką, nie boję się z nią wykonywać nawet najtrudniejszych utworów. Dla śpiewaka świadomość, że pianista niezależnie od sytuacji pewnie wszystko „wygra”, daje duże poczucie komfortu, co wiele razy przyczyniło się do dobrych występów, chociażby na konkursach. Opera z kolei daje mi poczucie udziału w czymś monumentalnym, w widowisku, które budzi podziw widzów i zapada na długo w pamięć. Trochę inny jest też sposób śpiewania, ponieważ sale operowe są dużo większe, a muszę przyznać, że dobrze się czuję, kiedy mogę śpiewać nieco głośniej.
Uważam, że każda z tych form daje inne doświadczenia, z których można później czerpać, niezależnie od miejsca, w którym przyjdzie wystąpić.