Bomsori / materiały prasowe artystki, bomsorikim.com

recenzje

Czy to teatr, czy to muzyka

Podczas koncertów 11 i 12 października 2024 roku Orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Piotra Wacławika z Bomsori jako solistką wykonała Uwerturę na orkiestrę Grażyny Bacewicz, Koncert skrzypcowy d-moll op. 47 Jeana Sibeliusa oraz – w drugiej części – III Symfonię Aarona Copplanda.

Publiczność w obydwa wieczory była serdeczna, entuzjastyczna, wyczekiwała Bomsori. Drobnej postury artystka, przy skrzypcach wyglądająca jak przy altówce, ma w sobie wyjątkową skromność i wzbudza wielką sympatię. Wszyscy wiemy, że wypadki przy pracy się zdarzają, ale kto przewidziałby, że podczas sobotniego koncertu w skrzypcach Guarneriego z 1725 roku, na których gra, rozwinie się struna? Konsternacja. Bomsori ewidentnie nie wiedziała co zrobić – mogła wziąć instrument od koncertmistrza, lecz wykonanie Koncertu Sibeliusa na obcym instrumencie graniczy z cudem. Solistka otrzymała wielkie brawa, po czym zdecydowała się wyjść za kulisy i zmienić strunę (co chwilę trwało). Wracając na scenę, dostała jeszcze większe wsparcie od publiczności i Koncert zabrzmiał od początku. Widać było, jak bardzo jest zdenerwowana, tak samo zresztą jak cała orkiestra – gdy tylko solistka wracała na strunę G, wszyscy byli lekko zmrożeni.

Koncert Sibeliusa większość orkiestr odgrywa niemal z pamięci, jednak nigdy nie ma dwóch takich samych wykonań – ani z jednym solistą, ani z jednym dyrygentem. Nawet przy akompaniującej roli zespołu (tak jak w przypadku koncertu na instrument solowy z orkiestrą) gesty dyrygenta, to, jaką dyrygent ma energię, a nawet jak silną dłoń i wyraziste komunikaty, wpływa na rodzaj wydobycia dźwięku.

W sztuce chodzi o prawdę. Wystarczy jedna część, jedna uwaga, żeby orkiestra wiedziała, z kim ma do czynienia. Tak samo jest z solistami – widać, czy ich gesty są wyreżyserowane, czy oni przeżywają coś naprawdę. Czy to teatr, czy to muzyka. Na obydwu koncertach można było dostrzec, jak niektórym słuchaczom spływa łza po policzku. Bomsori grała pięknie i byłskotliwie. Z czysto koreańską, nie słowiańską pasją.

Symfonia Copplanda była za to intensywna i głośna, na wskroś amerykańska, brakowało tylko flagi. Sala Filharmonii Narodowej jest specyficzna – blacha, niezależnie od sytuacji, jest świetnie słyszalna. W tym przypadku dyrygent jeszcze wzmacniał dynamikę, co oscylowało na granicy dobrego gustu. Publiczność była jednak zachwycona. Jak jest głośno, ludzie się cieszą. Jak ktoś dobrze się prezentuje i efektownie porusza, od razu odbierają go jako wspaniałego artystę. Teatralne gesty dyrygenta nie gwarantują sukcesu. To, co gwarantuje sukces, to szczerość.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć