André Laks / fot. Tatiana Laks; archiwum prywatne

wywiady

„Nie możemy przecież opisać historii różnych zbiorowości, jeśli nie znamy historii poszczególnych osób”. Rozmowa z prof. André Laksem

OD REDAKCJI: Profesor André Laks, syn polskiego kompozytora Szymona Laksa (1901–1983), w rozmawie z Anną Rusin dzieli się wspomnieniami m.in. o: wybitnym kompozytorze, jego twórczości, domu rodzinnym, Polsce, emigracji czy żydowskich korzeniach.

Wywiad zrealizowano w ramach twórczego stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2025). Tłumaczenie: Anna Rusin.
_____

Anna Rusin: W ostatnich latach twórczość kompozytorów emigrantów, także Pańskiego ojca, coraz częściej występuje w repertuarach koncertów. Czy widzi Pan pozytywną zmianę również poza Polską?

André Laks: Odpowiedź brzmi – nie, naturalnie z dwoma wyjątkami. W Niemczech, dzięki staraniom Franka Hardersa-Wuthenowa oraz muzyków i działaczy, z którymi ma powiązania, muzyka ta jest również wykonywana. Według posiadanych przeze mnie informacji, w pewnym stopniu także w Stanach Zjednoczonych. Muzykę mojego ojca grywają wykonawcy azjatyccy, ale stosunkowo niewielu – mogę przytoczyć tylko dwa przykłady. Renesans jest więc najbardziej zauważalny w Polsce, jeśli się nie mylę, szczególnie dlatego, że niektóre jego utwory zostały włączone do repertuarów ośrodków muzycznych. Młodzi ludzie czy młode zespoły są coraz bardziej świadome istnienia tej twórczości – nagrywają ją i chętnie grają. A zatem Polska, Niemcy, Stany Zjednoczone. Francja jest absolutnie nieosiągalna.

A.R.: To znaczy?

A.L.: Nie ma żadnej stacji radiowej, żadnego wykonawcy, żadnej formacji, żadnego krytyka, który byłby zainteresowany, a nawet tych, którzy powinni się tym tematem interesować pod względem historycznym. Mój ojciec został przecież deportowany z Francji, mieszkał we Francji, wrócił do Francji i miał francuskie obywatelstwo. Francja pozostanie jednak niedostępna, dopóki ktoś się nie zdecyduje, by się temu przyjrzeć.

A.R.: Czy wobec tego wykonawcy lub badacze twórczości Szymona Laksa zwracają się do Pana w sprawie materiałów, praw lub uwag? Pańskie archiwum rodzinne w Paryżu jest prawdziwą kopalnią informacji.

A.L.: Niektórzy z nich piszą do mnie od czasu do czasu, jak Pani. W chwili obecnej nie zdarza się to systematycznie. Są też studenci piszący prace magisterskie – do tej pory dwóch czy trzech. To już coś!

A.R.: Podobnie jak Pan, Pańska matka Paulina Laks z domu Finkielkraut, która w czasie wojny zmieniła swoje nazwisko na Rudowska – podejmowała wiele inicjatyw, aby zachować pamięć o kompozytorze i rozpowszechnić jego twórczość. Kim była z zawodu?

A.L.: Moja matka z wykształcenia była chemiczką. Przestała pracować po wojnie, a następnie powróciła do pracy i zajęła się tworzeniem formuły kosmetyków do pielęgnacji. Pracowała dla firmy Payot – dość znanej marki, trochę jak L’Oréal. Mama nie miała wykształcenia muzycznego. Słuchała muzyki klasycznej, oczywiście także utworów mojego ojca, ale ściśle rzecz ujmując, nie posiadała wychowania muzycznego. Mimo to podejmowała wszelkie możliwe inicjatywy, aby promować muzykę mojego ojca, z bardzo małym powodzeniem. Ale i drobnymi sukcesami. Były to niewielkie koncerty z udziałem gościnnych wykonawców albo przyjaciół. Kilka wydarzeń odbyło się na przykład w Ambasadzie Polskiej, ale w zasadzie dotyczyły one jedynie nieco rozbudowanych kręgów rodzinnych.

A.R.: Pański ojciec zadedykował żonie Pięć pieśni do wierszy Juliana Tuwima, ona wspierała jego działalność artystyczną. Jak wspomina Pan dom z czasów dzieciństwa?

A.L.: Mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu w Paryżu. Moja matka gotowała i zajmowała się sprawunkami codziennymi, a mój ojciec siadywał przy swoim stole i pracował. Przyjmowaliśmy stosunkowo dużo ludzi, zwykle Polaków. Mieliśmy bardzo „otwarty” dom. Goście należeli do pokolenia ocalonych albo byli przypadkowymi znajomymi. Moja matka robiła wszystko, co mogła, żebym miał własne miejsce do pracy.

A.R.: Czy ojciec uczył Pana grać na fortepianie?

A.L.: Nie, ale już od wczesnego dzieciństwa brałem lekcje fortepianu. Myślę, że tata był zadowolony, że potrafię grać, ale jest jedna rzecz, której żałuję. Kiedyś poprosiłem go, żeby uczył mnie harmonii. Zaczął, a potem nie pracowałem albo nie miałem na to czasu i nie kontynuowałem nauki. Żałuję, bo ojciec mógłby z łatwością nauczyć mnie harmonii. Ale czasami graliśmy razem duety. Sądzę, że chciał oszczędzić mi kariery muzycznej.

A.R.: Jak Pan sądzi, dlaczego?

A.L.: Uważał, że to trudne życie i być może, że nie mam talentu. (śmiech) Wprawdzie grałem, ale ​​nigdy nie wykazywałem prawdziwej chęci, żeby zostać muzykiem czy wykonawcą. A on też mnie nie zachęcał, to wszystko.

A.R.: Wspomniał Pan o duetach. Jakie utwory grywaliście?

A.L.: Graliśmy sonaty Mozarta, sonaty Beethovena, tego typu repertuar. Nigdy tak naprawdę nie ćwiczyliśmy, ale robiliśmy to po prostu dla przyjemności.

A.R.: W tekście My father and his poets z książeczki do płyty z pieśniami pisze Pan, że Pańska rodzina utrzymywała dobre relacje z kilkoma poetami. Jak wspomina Pan ten czas?

A.L.: W gronie osób, które regularnie nas odwiedzały znajdowała się malarka i poetka o imieniu Wanda Maya Berezowska. Była córką dosyć znanej polskiej pianistki i klawesynistki. Wanda była bardzo smutną kobietą. Przez długi czas żyła w biedzie. Nieszczęśliwa i bardzo samotna popełniła samobójstwo zdaje się w wieku 42 lat. Mieszkała w 18. dzielnicy przy ulicy Rue du Chevalier de la Barre pod numerem 23. Nie mam pojęcia, jak potoczyła się jej historia. Może da się ją jakoś zrekonstruować. To ktoś, kogo bardzo dobrze wspominam. Pamiętam, że przychodziła do nas często na obiad. Nadal mam kilka jej obrazów.

Inna osoba, którą dobrze pamiętam i z którą ojciec się widywał i korespondował, to Claude Aveline. Mój ojciec konsultował się z poetą, żeby sprawdzić, czy nadaję się na studia literackie. Poszedłem więc do jego domu i rozmawialiśmy. Aveline był osobą zabawną i bardzo ciekawą. Miał rosyjskie korzenie, a jego rodowe nazwisko brzmiało Eugen Avtsine. Jego historię łatwo zrekonstruować, bo to znana osobowość. Nie jestem pewien, ale chyba spotkałem też raz Antoniego Słonimskiego. Kiedyś mój ojciec tłumaczył także książki Józefa Hena. Hen był znanym pisarzem, walczącym z antysemityzmem w komunistycznej Polsce, więc ojciec przetłumaczył jedną z jego książek – Oko Dayana, napisaną pod pseudonimem Korab. Sądzę więc, że i on musiał tu kiedyś przyjść. Poza tym mój ojciec czytywał polskich poetów, np. Tuwima, ale zdaje się, że nigdy się nie spotkali. Więcej szczegółów znajduje się w korespondencji, ponieważ wiem tylko tyle, ile słyszałem, gdy rodzice rozmawiali i gdy przyjeżdżali do nas różni ludzie.

A.R.: W swoich książkach Szymon Laks nawiązuje do filozofii Kartezjusza. Czy rozmowy prowadzone z Claudem Aveline’em lub dyskusje filozoficzne z ojcem w jakiś sposób wpłynęły na Pańską fascynację i wybór zawodu?

A.L.: Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałem z ojcem na tematy filozoficzne. W zasadzie pozwalał mi robić to, na co miałem ochotę. Moje powołanie filozoficzne zawdzięczam moim nauczycielom w liceum, a wszelkie decyzje w tym kierunku podejmowałem samodzielnie. Moja matka bardzo się o mnie troszczyła. Nie mówię, że ojciec się nie interesował, ale w każdym razie nie ingerował zbytnio w moją edukację. W jego książkach odniesienia do filozofii stanowiły raczej ogólne obeznanie, dlatego chętnie cytował Montaigne’a czy Kartezjusza.

A.R.: Czy kompozytor po wojnie obracał się w paryskich kręgach artystycznych?

A.L.: Nie, przynajmniej po wojnie. Taką miał osobowość, a nie zdawałem sobie z tego sprawy, ponieważ przyjmowałem to za naturalne. Przed wojną był mocno zaangażowany w działalność Stowarzyszenia Młodych Muzyków Polaków w Paryżu, ale po wojnie – odkąd pamiętam – nigdy nie chodził na koncerty. Miał wielkie trudności z wyjściem do teatru. Sporadycznie kontaktował się z Aleksandrem Tansmanem, który czasami do nas przychodził. Starym przyjacielem naszej rodziny był też Zygmunt Dygat – dobry pianista, który również należał do Stowarzyszenia Młodych Muzyków Polaków. W jednym z pism widnieje jego zdjęcie. Zarabiał na życie, ucząc muzyki chyba w konserwatorium rosyjskim w Paryżu. Uczył i mnie. Musieli się poznać w Stowarzyszeniu, skoro ojciec mnie do niego posłał. I rzeczywiście, Dygat okazał się dobrym nauczycielem. Natomiast kiedy mój ojciec wygrywał międzynarodowe konkursy kompozytorskie (dwa lub trzy), wchodził w okazjonalny kontakt z muzykami. Nie można jednak powiedzieć, że się socjalizował. Był nieco odizolowany. Sądzę, że z wyboru. Miał swój własny świat i nie lubił towarzyskiego charakteru zgromadzeń. Nie udzielał się towarzysko, ale fakt ten mocno kontrastował z ilością prowadzonej przez niego korespondencji.

A.R.: Pański ojciec nie mówił otwarcie o swojej muzyce. Czy byłby Pan w stanie przybliżyć jego proces komponowania: skąd czerpał inspiracje i jak przelewał swoje pomysły na papier?

A.L.: Niestety, nie mogę nic powiedzieć na ten temat. W każdym razie pewne jest, że po wojnie prawie nie komponował przez 15 lat, a jego najbardziej intensywny okres twórczy trwał przez siedem lat, od 1960 do 1967 roku, między moim 10 a 17 rokiem życia. Poza tym zajmował się innymi rzeczami, żeby utrzymać naszą rodzinę. Pracował w szczególności w wytwórni filmowej, prowadzonej przez jego brata Leo, gdzie tłumaczył napisy. Niezależnie od tej działalności komponował też ścieżki dźwiękowe. Pamiętam tylko, jak ojciec pracował, gdy pisał muzykę. Wyrażał wtedy zadowolenie ze swoich pomysłów: gdy zrobił coś, co uważał za dobre lub interesujące.

A.R.: Kompozytor prawdopodobnie czytał poezję, a gdy spodobał mu się jakiś wiersz, wybierał go do umuzycznienia.

A.L.: Tak, oczywiście, pieczołowicie dobierał swoje wiersze. Wiemy z korespondencji, że Halina Szymulska proponowała mu teksty do umuzycznienia, które akceptował lub nie. Frank Harders-Wuthenow dokonał wspaniałego odkrycia, dotyczącego jednego z wierszy Tuwima Erratum, wiążąc tekst słowny z datą internowania kompozytora. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie – treść wiersza jest przecież oczywista. Była to więc z pewnością przemyślana decyzja. Ojciec komponował pieśni do wierszy Berezowskiej, prawdopodobnie trochę z przyjaźni. Warto byłoby zadać pytania, dlaczego ten wiersz, a nie inny. Czasami jest to jasne, oczywiste, a czasami mniej. Ale nie mogę powiedzieć, żeby o tym rozmawiał. Może z moją matką, ale nie ze mną.

A.R.: Czy komponując, siedział przy fortepianie, czy bezpośrednio przy stole?

A.L.: Siedział przy stole i pisał. Nie korzystał z fortepianu zbyt często. Po prostu od czasu do czasu coś sprawdzał, ale nie komponował przy fortepianie.

A.R.: Czy może gwizdał albo śpiewał?

A.L.: Nie, myślę, że to było zajęcie całkowicie intelektualne. Poza komponowaniem jednak bardzo często gwizdał Fugę a-moll Bacha – jedną z tych, które Liszt przetranskrybował na fortepian!

A.R.: Czy posiadał słuch absolutny?

A.L.: Miał słuch absolutny, tak.

A.R.: To intrygująca informacja. Może właśnie dlatego w wielu utworach wokalnych występują momenty ekspresjonistyczne o gęstej fakturze, nasycone chromatyką – Pański ojciec z łatwością mógł wykonywać partię wokalną lub wychwycić domniemane rozwiązanie dysonansu. W jednym z listów do Szymulskiej wyjaśniał nawet, że w Czterech pieśniach do słów Tadeusza Śliwiaka wszystkie trudności techniczne stają się „oczywiste (…) i proste”, czemu chyba nie dowierzała śpiewaczka. W jego twórczości występują również toposy ptasie – wystarczy spojrzeć na pieśni czy operę Bezdomna jaskółka. Czy owe ptaki można pojmować jako metaforę wolności, a poczucie niezależności jako cechę charakteru kompozytora albo reakcję na tragedię, której doświadczył?

A.L.: Nie jestem pewien, czy w prosty sposób da się odróżnić czyjś charakter od tego, co się przytrafia. Nie ma więc jasności, czy utwory są efektem tego, co wydarzyło się po wojnie, w jej trakcie czy może tuż przed wojną albo wcale. Jaki to ma związek z ptakiem? Wydaje mi się on być kojarzony prościej i bardziej tradycyjnie ze śpiewem. Może wolność odgrywa pewną rolę, ale sądzę, że ptaki łączą się przede wszystkim ze śpiewem. Warto zadać ciekawe pytanie, czy to te same ptaki, co u Messiaena? Nie sądzę. U Messiaena występuje raczej radość z natury, Bóg, święty Franciszek z Asyżu. Dla mojego ojca to był śpiew jako taki.

A.R.: Czym wyróżniała się zatem osobowość twórcy?

A.L.:

Mój ojciec niczego nienawidził tak, jak kłamstw, politycznych oszustw i oczywiście dyktatur. Był absolutnie nieprzejednany, jeśli chodzi o prawdę, o fakty. Był kimś jednocześnie dość skrytym i dość szczerym, nawet za bardzo. Przez tę szczerość sprzeczał się ze wszystkimi. Cóż, może nie ze wszystkimi, ale łatwo się denerwował. (śmiech) Był przy tym bardzo zabawny, ale nieco wycofany. Miał też coś z otwartości – zabawny i ironiczny, potrafił być uszczypliwy. Wobec przyjaciół był za to bardzo przyjacielski – przyjaźń była dla niego ważna.

Kiedy byłem mały, chyba tylko raz pojechał ze mną i z mamą na wakacje do Włoch (podróżowałem głównie z mamą). Ale jeździł np. do Anglii tylko po to, żeby się spotkać z Fryderykiem Goldschlagiem. Prowadził z nim ważną korespondencję. Warto to sprawdzić – jedna z pierwszych książek opowiada o ich przyjaźni. Nie wiem, czy nie zachowały się też inne nieopublikowane listy. W każdym razie uważał, że warto pojechać do Anglii, żeby się z nim zobaczyć.

A.R.: Niezwykłe.

A.L.: Tak. Myślałem nawet o tym dzisiaj, gdy szedłem na pocztę. Gdy ojciec był już w podeszłym wieku, aby się rozruszać, chodził na pocztę. Pójście na pocztę miało sens, bo mógł wysyłać listy. Oprócz tego, był dość osamotniony. Nie wierzył zbytnio w ludzi, poza tymi dobrymi i sprawiedliwymi.

A.R.: W spuściźnie kompozytora znajdują się książki Musiques d’un autre monde i Gry oświęcimskie, które poruszają dramatyczne doświadczenia, związane z Auschwitz. Czy kompozytor kiedykolwiek wspominał te wydarzenia lub emocje w rozmowach?

A.L.: Nie, raczej nie. Nie rozmawialiśmy o tym. Nie zadawałem pytań, chociaż może mógłbym. Z drugiej strony, miałem do dyspozycji książki. Znałem jego stanowisko w tej sprawie, wiedziałem trochę o polemikach czy dyskusjach, które prowadził, ale tego typu rozmowa nie była na porządku dziennym. Zresztą myślę, że nie rozmawiał o tym świadomie – te wspomnienia należały do niego i nie chciał mnie nimi obciążać.

A.R.: W jednym z tekstów stwierdza Pan, że po wojnie kompozytor wykazywał łączność z żydowskimi korzeniami, a z powodu wojny izraelsko-egipskiej porzucił działalność muzyczną. W paryskim mieszkaniu widać pewne oznaki tradycji żydowskiej, np. menorę. W jaki sposób kompozytor kultywował tę kulturę?

A.L.: Menora była raczej przejawem postawy mojej matki. Myślę, że mój ojciec nie zwracał uwagi na menorę. Pod tym względem istniała bardzo wyraźna różnica między moją matką a ojcem. Kiedy pojawiał się jakiś nowy znajomy, mama zawsze pytała: „Czy on jest Żydem?”. A ojciec odpowiadał: „A skąd mam to wiedzieć?”. (śmiech) Ta kwestia nie miała dla niego znaczenia, być może dlatego, że został uratowany w obozie nie przez Żydów, lecz przez Polaków. Z drugiej strony, mój ojciec był Żydem, dlatego z wiadomych przyczyn po wojnie jego utwory noszą jakiś żydowski ślad. Znał też wiele zabawnych żydowskich dowcipów. Pisał dla żydowskiego teatru w języku jidysz. Lubił np. Szolema Alejchema. Zdecydowanie więc posiadał pewne przywiązanie. A jak wiadomo, po wojnie sytuacja Żydów i świadomość żydowska się zmieniła – właśnie przetłumaczyłem tekst Tuwima zatytułowany My, Żydzi polscy. Zna go Pani?

A.R.: To ten słynny manifest żydowski, w którym poeta niejako powraca do swoich korzeni?

A.L.: Tak. Sądzę, że właśnie o tego typu nurt chodzi. Trudno to wyjaśnić, ale ojciec bardziej sprzeciwiał się antysemityzmowi, niż opowiadał za judaizmem. Zwyczajnie nie popierał antysemityzmu, co czynił w imię zmarłych, trochę jak Tuwim. W imię wszystkiego, co się wydarzyło, ale bynajmniej nie z pobudek religijnych. To ciekawe, ale trudne do opisania. W każdym razie z pewnością nie chodziło o judaizm wojujący. Tuwim ujmuje to bardzo dobrze słowami: „Dla mnie nie ma Polaków i Żydów. Są Polacy faszyści i Polacy antysemici. Polacy, którzy nie są faszystami, i Polacy, którzy nie są antysemitami”. Ludzie po prostu tacy są – nie chodzi o jakąś typową cechę.

A.R.: Czyli niełatwo zrozumieć, co oznacza być Żydem, dla kogoś, kto nim jest?

A.L.: Zgadza się. Moja matka w młodości była aktywistką na rzecz Palestyny. Należała do socjalistycznych grup aktywistów walczących. W pewnym sensie była o wiele bardziej prosyjonistyczna niż mój ojciec. Po wojnie on ewidentnie popierał Izrael. I właściwie o to się z nim kłóciłem. Nie zdawał sobie sprawy, że z pewnego punktu widzenia Izrael prowadził brutalną politykę wobec Palestyny i że to był prawdziwy problem. Cieszę się, że nie musi oglądać tego, co dzieje się teraz.

A.R.: Kompozytor zmarł nagle 11 grudnia 1983 roku. Czy odbyły się uroczystości pogrzebowe? Gdzie został pochowany?

A.L.: Ojciec oczywiście starzał się. Zrobił się powolny, miał problemy z chodzeniem itd. W pewnym momencie kupiłem dom na wsi w Dordogne. Później stało się to dla moich rodziców zbyt daleko, zwłaszcza dla ojca, więc sprzedałem ten dom i mogliśmy kupić inny, jakieś 100 kilometrów od Paryża. Pojechałem z mamą na wieś, chyba na weekend albo miałem urlop, nie pamiętam dokładnie. W poniedziałek rano dozorczyni zadzwoniła do nas z Paryża i powiedziała, że chciała dostarczyć pocztę, ale mój ojciec jej nie otwiera. Poprosiliśmy, żeby zajrzała do mieszkania. Cóż, powiedziała nam, że on już nie oddycha. Radio było włączone, więc słuchał muzyki, jak zawsze poprzedniego wieczoru. Nieświadomie zmarł w swoim łóżku. Z tego punktu widzenia to była naprawdę piękna śmierć. Wróciliśmy do Paryża i potwierdziliśmy jego zgon. Ojciec sporządził testament (moja matka również), że oddaje swoje ciało dla nauki. To znaczy – nie ma grobu. Jego ciało zostało zabrane przez służby medyczne.

A.R.: Serdecznie dziękuję Panu Profesorowi za rozmowę.

A.L.: Bardzo Pani dziękuję za zainteresowanie twórczością i życiem mojego ojca. Uważam, że to naprawdę ważne i że wciąż można wiele zrobić, aby promować jego muzykę i biografię. Sądzę, że nie chodzi jedynie o kwestię jednostki. To tylko jedna z historii o relacjach między Polską, Francją, Anglią, migracjami, diasporą, ale wszystko to jest częścią pewnej całości. A nie możemy przecież opisać historii różnych zbiorowości, jeśli nie znamy historii poszczególnych osób.
_____

Wszystkim zainteresowanym osobą kompozytora Szymona Laksa polecam lekturze jedyny przetłumaczony na język polski i tak rozbudowany tekst autorstwa Pana Profesora André Laksa pt. O moim ojcu – Szymonie Laksie. Artykuł dostępny na stronie Dwutygodnik.com.

logo Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego z orłem Polski i biało-czerwoną flagą

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć