Jednym z pierwszych doświadczeń, podczas którego zwróciłem szczególną uwagę na ciszę, był eksperyment, który podjąłem okresowo w czasie pokonywania drogi między domem i szkołą. W drodze do szkoły wkładałem w uszy woskowe stopery, za sprawą których poranki zmieniały się w niemy film lub serial – ludzie jeżdżący tramwajem o tych samych porach stali się, chcąc nie chcąc, jego regularnymi aktorami. W tym wypadku wyciszenie dźwięków prowadziło do koncentrowania się na obrazie – zmyśle wzroku śledzącego przede wszystkim mimikę i spojrzenia pasażerów, zdradzające, czy ktoś wstał wcześnie i wyszedł spokojnie przygotowany, czy też „wypadł” z domu w pośpiechu. Najczęściej te prześlizgujące się po powierzchniach oczy zdawały się być otwarte raczej z egzystencjalnej konieczności podtrzymania stanu jawy niż ze względu na wolitywny, przytomny zwrot uwagi ku światu zewnętrznemu. Zmysły miały za zadanie pobudzać świadomość tylko po to, by ta mogła się przenieść gdzieś indziej: do miejsc i zadań, które na nią czekają, wcześniejszych wydarzeń albo treści przerwanego budzikiem snu. Poza tym zawsze był ktoś, kto dosypiał jeszcze w słuchawkach, i przyglądający się temu ja – sam bardziej lub mniej dobudzony.
W drodze powrotnej już nie wkładałem stoperów. Po zajęciach stawiałem sobie za zadanie wyłowić z otoczenia i zapamiętać jak najwięcej dźwięków (identyfikując je, jeśli byłem w stanie). Ich dość długiemu wyliczaniu po powrocie towarzyszyło zdumienie – jak bardzo uśpionym był zmysł słuchu! Spostrzeżone odgłosy opowiadały o zaskakująco wielu sytuacjach, a jednocześnie mówiły o nich zaskakująco niewiele. Do pewnego stopnia uświadomiło mi to istnienie zagadki zmysłów i pozwoliło trochę trafniej wyobrażać sobie, jaki świat otwiera się np. przed niewidomymi, którzy uczyli się orientacji w przestrzeni za pomocą słuchu (co spróbował oddać Andrzej Jakimowski w filmie pt. Imagine), czy przed Helen Keller, która dochodziła do nauki języka przy utraconym we wczesnym dzieciństwie wzroku i słuchu. Ich relacje, razem z moimi skromnymi, szczęśliwie czysto eksperymentalnymi obserwacjami, wspólnie zwracały uwagę na coś istotnego, choć intelektualnie zgoła banalnego. Odgłosy, nawet zidentyfikowane (np. piski mycia okien w zasięgu słuchu), są jedynie śladami jakiejś interakcji. Śladami dla słuchu niemal całkowicie pozbawionymi kontekstu ich zaistnienia. Tragizm takiej kondycji obcowania ze światem doskonale wydaje się oddawać sposób, w jaki starał się opisać lekarzowi swój problem bohater Papryczki Alaina Mabanckou, który by to zrobić, uciekł się do syntaktycznej metafory tymi mniej więcej słowami: „Panie doktorze, pamiętam tylko czasowniki. Okoliczniki zniknęły i są nie do odnalezienia! A sam pan przyzna, że czasowniki bez okoliczników są zupełnie do niczego!”. Cóż, ci, którzy potrafią ludziom z jakąś zmysłową niepełnosprawnością przekazać stosowne do nieznanych im postrzeżeń wyobrażenia, są dla nich nie tyle „słownikami wyrazów obcych”, co raczej „wyobraźnikami wrażeń obcych”.
W tym kontekście, w przypadku zmysłu słuchu możemy mówić o relacji cisza – dźwięk obcy, przy czym dźwięki w tej relacji są „obce” w dwojaki sposób. Po pierwsze – to dźwięki po prostu nieznane. Po drugie – dźwięki, których barwa i wysokość pozostają dla nas przypadkowe w przeciwieństwie do dźwięków świadomie wydobywanych w celach muzycznych. Zatem każdy dźwięk, nawet jeśli nie powstał z taką intencją, wykorzystany w takim celu może się stać elementem utworu muzycznego, a jako część tekstu kultury – „dźwiękiem oswojonym”.
Aby przejść do muzyki, zwróćmy uwagę na jeszcze jedną, inną cechę świata słuchu. Kiedy w miejscu, w którym jest wiele źródeł dźwięku, skupimy całą swoją uwagę na jednym z nich – takim, który jest dźwiękiem regularnie przerywanym, a nie ciągłym – to w pauzach, które go oddzielają, potrafimy zidentyfikować obecność ciszy, choć z fizycznego punktu widzenia nie może być o tym mowy. Na ulicy znajdziemy ją między odgłosami kolejnych przejeżdżających aut, chrobotaniem nieregularnych kroków gołębia chodzącego po pobliskim parapecie, kolejnymi uderzeniami laski wspomagającej czyiś chód czy skrzypieniem otwartego okna. Pozwala to nam spostrzec, że cisza jako fenomen percepcyjno-psychologiczny jest zjawiskiem, którego doświadczenie zależy od władającego słuchem człowieka.
Wejdźmy więc z ulicy do filharmonii. Wyjątkowość orkiestry polega m.in. właśnie na tym, że tych samych kompozycji możemy słuchać wielokrotnie, to starając się przeżyć dany utwór jako całość, to znów zatracać się w partiach kolejnych instrumentów lub samym rytmie, zwiedzając jego architektoniczną konstrukcję.
Tymi myślami chciałbym zachęcić do indywidualnych obserwacji. Może zdecydujecie się napisać dla siebie swoją biografię ciszy? Kiedy i jak jej doświadczaliście? Co w was wyzwoliła lub wyzwala? Czy potrzebujecie jej ze względu na to, że cierpliwie znosi każdą treść, jaką ją napełnicie i jako taka jest gruntem dla twórczej obecności? Czy może trudno wam z nią przebywać, stanowi przede wszystkim psychiczną przeciwwagę dla codziennych wydarzeń, warunek odpoczynku? Jak to się ma do doświadczeń dźwiękowych i muzycznych? Czy w muzyce, której słuchacie na co dzień, operuje się częściej pauzami czy ciszą? Jeżeli się od siebie różnią, to w jaki sposób? W jakim stopniu stan „oczekiwania na dźwięk” możemy utożsamić z ciszą?
Nie podejmę się tu próby odpowiedzi na te pytania za siebie ani nie przywołam literatury, którą można by posłużyć się do ich rozważania. Dziś chciałem was zachęcić do aktywnego doświadczania świata słuchu, a w nim muzyki. Muzyki, która operując nie dźwiękami obcymi, ale oswojonymi, opowiada nam coś, czego nie jest w stanie uchwycić analiza muzyczna. W świecie spotykamy się najczęściej z „dźwiękami obcymi” i nie wiadomo zrazu dokładnie skąd, z jakiej ukrytej potrzeby pragniemy w ten świat wprowadzać „dźwięki oswojone”. Jakie pochodzenie i naturę mają układane z ich pomocą opowieści? Ta zagadkowość sprawiła, że nie chciałem pisać o utworze 4’33’’ Johna Cage’a, Silentium Arvo Pärta ani odnosić się do zapisanych już w kulturze ujęć ciszy, a jedynie podzielić z wami tymi kilkoma spostrzeżeniami i tym razem przypomnieć wezwanie: „Kto ma uszy, niechaj słucha” bez najmniejszego moralizatorskiego kontekstu, odnosząc się tylko do naszego – nie tak znów zwykłego – ludzkiego doświadczenia.