Od pierwszych taktów jednostajny charakter melodii wprowadza słuchacza w spokojny nastrój. Wznosi się i opada, jakby nie do końca chciała się pokazać w pełnej krasie, tak jak słońce w momencie poprzedzającym świt. Pod koniec fraz coraz częściej dają się słyszeć subtelnie zaprezentowane dysonanse. Cały utwór jakby unosi się w powietrzu. Muzyka chce zatrzymać czas, chce zatrzymać słuchacza. Impresje proste, ktoś mógłby powiedzieć – banalne. Piękne.
Płyta Dawn Oli Gjeila składa się tylko z takich impresji – album zawiera spisane improwizacje fortepianowe norweskiego kompozytora. Delikatne utwory z 2022 roku są sequelem jego płyty Night (2020). Sam artysta określił muzykę jako introwertyczną i liryczną oraz zbiór improwizacji fortepianowych zainspirowany nocą Nowego Jorku[1]. Po nocy zawsze przychodzi dzień… Co skłoniło Gjeila do ponownego napisania tak ulotnych w swoim charakterze utworów?
Kompozytor mówi o inspiracji „pełnym pokoju światłem i spokojem świtu na Zachodnim Wybrzeżu”[2]. Jego muzyka instrumentalna podobna jest w swoim charakterze do muzyki Yirumy, Einaudiego – pozostawia dużo przestrzeni na wybrzmiewanie dźwięków. Może najbardziej intrygujące są tytuły utworów. Gjeilo jedną swoją improwizację nazywa Eternity, a więc „wiecznością” – rzeczywistością absolutnie nieuchwytną, wykraczającą poza wszelkie wyobrażenia i wydawałoby się odległą. Z kolei Manhattan Sunrise wskazuje już na coś bardziej przyziemnego, znanego. W tym momencie przypomina mi się inne dzieło Gjeila, które rownież ma dużo wspólnego ze światłem – The Sunrise Mass i to, jak w symboliczny sposób poprzez muzykę artysta chciał „połączyć Niebo z ziemią”[3] (na co także wskazują tytuły utworów Kyrie (The Spheres) czy Credo (The City). Melodie Dawn wydają się błądzić, szukać jakiegoś muzycznego celu.
Kompozytor każdą z improwizacji rozpoczyna jakimś prostym motywem melodyczno-rytmicznym, który z wolna rozwija, modyfikuje. Często nabudowuje nową melodię na tle wcześniej zaprezentowanej, co wyraźnie daje się słyszeć m.in. w „Blue” czy w „Homebound”. Obecna jest także charakterystyczna dla Gjeila harmonia. Przelewające się akordy nonowe z dodaną sekstą czy wielodźwięki, którym kompozytor pozwala wybrzmieć, sprawiają, że brzmienie utworów jest słodkie – jakby współbrzmienia dodawały im pewnego blasku. W to wszystko wplata się wyjątkowy rodzaj ciszy.
Zofia Lissa w swojej pracy Estetyczne funkcje ciszy i pauzy w muzyce pisze o roli ciszy w muzyce. Moment po wykonaniu utworu, cisza „pełna wybrzmiewających w świadomości słuchacza struktur końcowych wysłuchanego dzieła”[4] daje możliwość przeżywania dopiero co usłyszanej kompozycji, przedłuża niejako recepcję utworu. Cisza uwrażliwia na dźwięk. Dawn jest pełne momentów swoistego zatrzymania narracji muzycznej na nierozwiązanych akordach. Słychać to dobrze w Manhattan Sunrise, a utwór Blue właściwie cały składa się tylko z takich muzycznych momentów. Zgodnie z myślą Lissy słuchacz otrzymuje więc wiele okazji, by na bieżąco doświadczać każdej kolejnej frazy, jeśli nie każdego pojedynczego dźwięku. Co więcej, nierozwiązany akord tworzy napięcie, które w naszym zachodnim rozumieniu muzyki zawsze dąży do rozwiązania. Odbiorca takiej muzyki z każdym dysonansem będzie więc spodziewał się dalszej części przebiegu muzycznego. Ten szczególny charakter ciszy w Dawn i zastosowanie licznych, ale subtelnych dysonansów podwójnie uwrażliwia słuchaczy na tworzące płytę utwory – pomaga głębiej przeżyć to, co już usłyszane, i przygotować się na to, co dopiero usłyszane będzie.
Słuchałam albumu Dawn już wielokrotnie i za każdym razem skłania mnie on do refleksji w inny sposób. Antoni Libera, polski pisarz i krytyk literacki, we wstępie do książki Rogera Scrutona Zrozumieć muzykę stwierdził, iż „muzyka to swoiste narzędzie do kontemplacji czasu”[5]. To zdanie rezonuje w mojej głowie, ilekroć słyszę Manhattan Sunrise czy Eternity. Improwizacje przyciągają uwagę swoją jednostajną motoryką, dowartościowaniem pojedynczych dźwięków i zawsze do czegoś prowadzą, niosą za sobą pewną treść. Słuchacz, doświadczony ciężarem i gęstością klasycznej muzyki fortepianowej, nie spodziewa się w niej przestrzeni ciszy. Niezwykły redukcjonizm muzyczny okraszony dysonansami głęboko wzrusza. Co, jeśli tak właśnie powinny brzmieć światła różnych etapów poranka? Gjeilo to malarz, ale i ktoś więcej. Nazwałabym go określeniem, które kiedyś zasłyszałam względem znajomej osoby – „romantyk w kapeluszu pozytywisty”. Ktoś, kto łączy rzeczy prozaiczne, do bólu ludzkie z nieuchwytnością światła, nieba. Wydaje się, iż w tym albumie kompozytor daje nam naukę uważności na otaczającą nas rzeczywistość.
_____
[1] Inside the Music: An Exclusive Interview with Ola Gjeilo, The Music Room Blog, (dostęp: 23.03.2025).
[2] Tamże.
[3] K. Z. Rugen, About Ola Gjeilo’s „Sunrise: Symphonic Mass For Choir And String Orchestra”, (dostęp: 23.03.2025).
[4] Z. Lissa, Estetyczne funkcje ciszy i pauzy w muzyce, [w:] Szkice z estetyki muzycznej, PWM, Warszawa 1965, s. 185.