fot. Svitlana Rusak (unsplash.com)

recenzje

Words (were) useless? O słowie i muzyce w spektaklu „Samotność pól bawełnianych”

OD REDAKCJI: Poniższy artykuł powstał w ramach programu Mentoring Dziennikarski Fundacji MEAKULTURA edycja 2024/2025. Zajęcia odbyły się w siedzibie partnera Fundacji MEAKULTURA – Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana. Partnerem programu jest Stowarzyszenie Autorów ZAiKS.
_____

Wraz z początkiem roku 2025 na świeżo wyremontowaną Nową Scenę kieleckiego Teatru im. Stefana Żeromskiego powrócił głośny tytuł sprzed lat, a wraz z nim – zapach kadzideł w powietrzu, klubowa atmosfera i pulsująca głośna muzyka. W Samotności pól bawełnianych w reżyserii Radosława Rychcika, oprócz Wojciecha Niemczyka (Dealer) i Tomasza Nosinskiego (Klient) w rolach głównych, występuje jeszcze jeden ważny bohater – ścieżka dźwiękowa.

Samotność pól bawełnianych to adaptacja sztuki Bernarda-Marie Koltèsa, XX-wiecznego francuskiego dramatopisarza nurtu teatru absurdu, wystawiona w stolicy województwa świętokrzyskiego po raz pierwszy w 2009 roku (przekład Mariana Mahora). Spektakl w ciągu ostatnich kilkunastu lat prezentowany był na całym świecie: w Europie, Azji, Ameryce Północnej i Ameryce Południowej, doczekał się również rejestracji telewizyjnej w TVP Kultura w 2013 roku. W wizji Rychcika tekst Koltèsa przedstawiony zostaje w ramach burzliwego performansu, teatralnego koncertu z muzyką zespołu TNBC (wcześniej The Natural Born Chillers, obecnie w składzie: Michał Lis, Bartosz Ignor, Piotr Lis), przedzielonego projekcją psychodelicznego wideo Marty Stoces. Dialog Dealera i Klienta (a właściwie dwa monologi w pewien sposób oderwane od siebie, pozbawione interakcji i prawdziwej komunikacji) to rozważania na temat pożądania i samotności, uwodzenia i braku porozumienia, próba wyrażenia pragnień, których nie da się określić.

Dwa mikrofony z przodu sceny, dwóch identycznie ubranych mężczyzn, gra świateł pośród ciemności, wystudiowane ruchy w rytm muzyki granej przez stojący w tle zespół. Melorecytacja, jęki z pogranicza rozkoszy i dziecięcego płaczu przeradzające się w wokalizę, krzyk, po którym można spodziewać się growlu. Pod względem brzmieniowym Samotność… pochłania widza, wciąga go do świata dźwięków TNBC i sprawia, że cały jego organizm pulsuje w rytm perkusji i gitary basowej. W spektaklu wszystko zdaje się współgrać z muzyką i muzyce się podporządkowywać.

Recytacja Niemczyka i Nosinskiego, ich mimika i ruchy, kanciaste jak ostre częstotliwości syntezatorów lub miękkie jak balladowe dźwięki gitary, idealnie wpisują się w rytm klubowo-rockowych brzmień. Właściwie stapiają się ze ścieżką dźwiękową tak bardzo, że to ona – a nie wymagający w odbiorze, przesycony metaforami tekst dramatu Koltèsa – zdaje się grać główną rolę.

Odnosiłam momentami wrażenie, że przedstawienie mogłoby z powodzeniem funkcjonować jako koncept album, w którym muzyczna historia przechodzi od agresywnego intro, przez monologi z dronowym podkładem i rockowe utwory z wyeksponowaną gitarą elektryczną, po szaleńcze kawałki w stylu techno. Album, w którym to właśnie muzyka – tak jak jest to w przypadku Samotności pól bawełnianych – przedstawia właściwą akcję.

„Właśnie dlatego, że chcę być handlarzem – ale prawdziwym handlarzem – nie wyjawię tego, co posiadam i co mógłbym zaproponować”. Czy Rychcik, podobnie jak Dealer w Samotności…, nie dzieli się w swojej wizji dramatu Koltèsa wszystkimi przemyśleniami, ale świadomie kamufluje złożoną treść dramatu pod wysuniętymi na pierwszy plan dźwiękami i rytmem? A może to muzyka i ruch mają za zadanie przekazać emocje, które okazują się sednem przekazu francuskiego dramaturga, jednak w czasie jednorazowej wizyty w teatrze nie sposób je w pełni uchwycić z recytowanego tekstu?

„Words are useless” – krzyczy ekran z projekcją Marty Stoces. Czy słowa okazały się bezużyteczne wyłącznie w atrapie dialogu między Dealerem a Klientem? Czy może również zostały sprowadzone do tej roli w całej kieleckiej wersji Samotności pól bawełnianych? Słowo zeszło tu niewątpliwie na dalszy plan, przykryła je muzyka. Dźwięki TNBC pochłaniały odbiorcę, wraz z sugestywną grą aktorów budowały atmosferę przedstawienia. Głosy Niemczyka i Nosinskiego dodawały do ścieżki dźwiękowej kolejną warstwę brzmieniową, która jednak zdawała się nie nieść za sobą wyraźnej treści. W moim odczuciu przekaz Koltèsa, sam pełen zawiłości i niedomówień, został w przedstawieniu dodatkowo zatarty, wchłonięty przez muzykę porywającą publiczność także do rytmicznego poruszania stopami. Być może to dobrze, że kielecki teatr co kilka lat wznawia ten tytuł – jedna wizyta na Samotności… to za mało, by uchwycić wszystkie aspekty inscenizacji, na czele z jej przekazem literackim. Cały spektakl dostarcza wielu intensywnych wrażeń, do których z pewnością warto powracać.

nad czarnymi liniami przebiega różowa fala, obok napis Fundacja MEAKULTURA

niebieski napis: zaiks sprzyjamy wyobraźni

kolorowy napis Schuman

 

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć