Chcemy dziś opisać sytuację, która dotyczy polskiego środowiska muzycznego, a zwłaszcza osób zainteresowanych muzyką klasyczną. Jak wiadomo, czasopism zajmujących się tą tematyką nie ma wiele, a te, które chcą zachować wysoki poziom merytoryczny bez wsparcia z budżetu państwa, właściwie nie mają szans na przetrwanie, nie mówiąc o zarobku. Od wielu lat ostoją dla muzykologów i melomanów jest Ruch Muzyczny – czasopismo z tradycjami, choć pod wieloma względami niedostosowane do współczesnych czasów i mechanizmów rynku. Czytelnicy o tym wiedzieli, Redakcja też. O potrzebie zmian mówiło się od dłuższego czasu, aż wreszcie wiatr odnowy przyszedł i niczym orkan wywołał zamieszanie i popłoch. O co chodzi? Cyz wiadomo? Nomen omen o nowego redaktora naczelnego – Cyza…
Tomasz Cyz (ur. 1977) funkcjonuje w środowisku związanym z muzyką od wielu lat. Piastował i piastuje liczne stanowiska. Przywołajmy cytat ze strony dwutygodnik.com: eseista, krytyk muzyczny, pomysłodawca dwutygodnik.com i jego redaktor naczelny w latach 2009-2013, od czerwca 2013 redaktor naczelny „Ruchu Muzycznego”. Autor książek: „Arioso”, „Powroty Dionizosa”, „Pasja 20, 21. Powroty Chrystusa” (także jako e-book, wyd. Fundacja Zeszytów Literackich). Jako T. napisał libretto opery „Fedra” Dobromiły Jaskot. Dramaturg Mariusza Trelińskiego i Teatru Wielkiego-Opery Narodowej (2005-06). Czasami reżyseruje opery”. Jest to więc osoba z doświadczeniem, młoda i nowoczesna. Czy ceniona i szanowana? Tego nie można być pewnym, bo sama nominacja Cyza wywołała niepokój, zanim jeszcze nowy redaktor zdążył podjąć jakiekolwiek decyzje. Gdy rozpoczął rządy, negatywnych reakcji było jeszcze więcej. Bomba wybuchła z chwilą, kiedy wyrzucił z pracy Dorotę Kozińska będącą od wielu lat filarem czasopisma, dzisiaj konflikt przybiera na sile, bo najnowsze doniesienia mówią o zwolnieniu z pracy Moniki Pasiecznik (znanej teoretyk muzyki i polonistki, uzdolnionej publicystki młodego pokolenia, autorki książki o Karlheinzu Stockhausenie).
Cała sprawa niemal od momentu mianowania Cyza redaktorem naczelnym w czerwcu b.r. stała się przedmiotem publicznej debaty. Biorąc pod uwagę małą aktywność medialną tego środowiska i liczne podziały, nagłe zintegrowanie się poprzez wysyp oświadczeń, wypowiedzi i listów daje do myślenia… Komunikat po wyznaczeniu nowego Redaktora Naczelnego wydał Związek Kompozytorów Polskich[1]. Po ukazaniu się pierwszego numeru w nowej oprawie zareagował magazyn o muzyce współczesnej Glissando[2], a w ostatnim tygodniu do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego wpłynął ostry protest środowiska akademickiego[3]. Zażarta dyskusja toczy się na blogu Doroty Szwarcman oraz na Facebooku – tej publiczno-prywatnej domenie, w której wielu osobom łatwiej wypowiadać się szczerze, choć nie zawsze z pełną odpowiedzialnością. Krótki dokument na temat zmian profilu Ruchu Muzycznego nakręciła TVP Kultura[4], a w audycji z cyklu W tyglu kultury Programu II PR, odbyła się dyskusja o Ruchu Muzycznym[5].
Można więc zapytać – o co toczy się wojna?
Odpowiedź nie jest prosta, bo spór rozgrywa się na różnych płaszczyznach – merytorycznej, instytucjonalnej, personalnej. Są w nim obecne problemy wywołane bieżącą sytuacją oraz takie, które już bardzo długo dojrzewały… W tle tkwi jednak bardzo zasadnicze pytanie o to, czym jest profesjonalne, branżowe pismo patronackie poświęcone muzyce, i kto właściwie powinien nim kierować.
——–
Głównym celem, jaki przyświeca zmianom wprowadzonym przez Grzegorza Gaudena, szefa Instytutu Książki nadzorującego pracę Ruchu Muzycznego, jest wzrost sprzedaży pisma. Można odnieść wrażenie, że jemu właśnie podporządkowane są wszystkie decyzje nowego redaktora naczelnego – inny layout, bardziej przystępna formuła, poszerzenie zakresu tematów i zaproszenie do współpracy osób „medialnych”, niezwiązanych zawodowo z muzyką.
Z drugiej strony nie bez powodu pismo finansowane jest od lat z budżetu państwa. Kryje się przecież za tym założenie, że samo nie byłoby w stanie się utrzymać, a w związku z tym – nie musi za wszelką cene zabiegać o Czytelnika…
Właśnie, przy całych tych manewrach nikt nie daje sprecyzowanej odpowiedzi na pytanie, do kogo ma być adresowany „Nowy Ruch”? Czy krąg potencjalnych odbiorców zmienia się lub poszerza, czy może jednak pozostaje ten sam? Jak przyznaje Grzegorz Gauden, Instytut Książki nie ma nawet danych w kwestii badań rynku, bo nie starczyłoby mu na to pieniędzy.
Jeden z internautów ostro atakuje tę strategię: Zjawisko o nazwie TC – jak i obecna sytuacja RM jest moim zdaniem typowa (niestety) dla wielu wydawnictw, z których „pomysłowi” redaktorzy naczelni chcą zrobić „sukces medialny” i uchronić przed upadkiem albo likwidacją – zagrażającą czy wydumaną – bądź „poprawić” zainteresowanie tytułem, wyjść z „niszowości” czyli zaadresować pismo szerszemu – czytaj młodemu odbiorcy i zrobić ze specjalistycznego pisma dobrze sprzedający się, atrakcyjny „magazyn”. W tym założeniu są same sprzeczności, „głupie myślenie” i jakaś schizofrenia… niestety typowa dla Polski… […] Myślę, że RM mógłby być „medialny” w mądry sposób. Nie jestem tylko pewny do jakich czytelników jest adresowany. Trudno to wywnioskować po sposobie myślenia jego nowych władz. [krakus]
Krótka sonda przeprowadzona przez Drugi Program Polskiego Radia pokazała, że studenci muzykologii rzadko czytają Ruch, nie czytają go również niektórzy muzycy. Równocześnie nikt z sondujących nie pokusił się o pytanie, co jest codzienną lekturą respondentów i czy w ogóle znajdują na nią czas, a Kacper Miklaszewski argumentuje, że środowisko muzyczne nie jest uczone czytania, ani tym bardziej refleksji nad własnym zawodem. Ruch daje właśnie szansę, aby to zmienić.
Sytuacja pokazana w sondzie radiowej nie jest aż tak jednoznaczna, skoro jeden z zapytanych przez nas młodych muzykologów mówi: Gdy chcę jakoś określić Ruch Muzyczny przychodzi mi do głowy zawsze jedno słowo – fachowość. “Ruch Muzyczny” zawsze pisał o rzeczach istotnych, językiem bardzo naukowym, konkretnym. To stanowiło o jego unikalności. Pismo to w moich oczach, było tak naprawdę jedyną pozycją na rynku wydawniczym, którą można było spokojnie nazwać czasopismem muzycznym – nie dając porwać się ulotnym modom, czy recenzjom na dyktando wydawców. Oczywiście jego zawartość oraz literacko-naukowy język artykułów nie czyniły Ruchu pismem przystępnym, lecz świadczyło o jego elitarności.
Wdrażanie nowego kształtu pisma napotyka na szereg przeszkód i problemów, które stawiają pod znakiem zapytania cel reformy i sposób jej realizacji. Bo za wymarzony sukces rynkowy trzeba zapłacić wysoką cenę, tyle, że w nieco innej „walucie”. Spróbujmy ustalić w skrócie główne zarzuty stawiane pod adresem nowej koncepcji pisma:
1) Najpoważniejszy zarzut dotyczy jakości prac redakcyjnych, a konkretnie łamania praw autorskich nagminnego zwłaszcza przy pracy nad pierwszym nowym numerem. W oświadczeniu Redakcji Glissanda czytamy:
Redaktor naczelny, wbrew wieloletniej i dobrej praktyce oraz partnerskim stosunkom panującym w „RM”, odebrał innym redaktorom działów prawo do korekty tekstu oraz przeglądu numeru przed oddaniem do druku. Dostrzegłszy błędy jakie sam przepuścił (czy wręcz dodał!) podczas samodzielnego przeglądania materiałów, groził im służbowymi naganami czy upomnieniami...
Członkowie redakcji potwierdzają, że nie mieli ostatecznego wglądu do redagowanych materiałów, a o formacie oraz zawartości poszczególnych tekstów zadecydowała nowa oprawa graficzna i niedbałe korekty. Ostre sądy w tej kwestii wygłasza także jeden z internautów:
W wersji specjalistycznej pierwszym i podstawowym obowiązkiem redakcji jest dbanie o poziom merytoryczny, dopiero potem o atrakcyjność, w wersji pop na odwrót. I na mój psi rozum nie da się w piśmie sensownie ani zgodnie pracować bez jasnego określenia, jakie właściwie są priorytety. A ich określenie chyba by należało do ministerstwa. Albo niech minister wyraźnie powie „chrzanię całą tradycję RM, mnie interesuje wyłącznie popularność, finanse, pijar czy jeszcze coś tam innego i rednacz ma mi to załatwić, choćby po trupach redaktorów oraz merytoryzmu […] [bobik]
Poprzedni współpracownicy Tomasza Cyza, m.in. obecna Redaktor Naczelna Dwutygodnika, Zofia Król, podkreśla jego odwagę w kreowaniu nowej wizji pisma, a argumenty o łamaniu praw autorskich uznaje za drobiazgowe rozliczenia. Także jedna z naszych respondentek pyta: Czy rzeczywiście poziom Ruchu tak drastycznie spadł? Mam na myśli poziom merytoryczny a nie czcionki i layout. To drugie jest kwestią gustu i w moim odczuciu zmieniło się na plus. Oczywiście pomijam pewne felietony, wołające o pomstę do nieba.
2) Właśnie z tymi problematycznymi „felietonami” wiąże się druga obiekcja. Dotyczy ona rozmywania profilu pisma i dodawania wątków literackich czy teatralnych do ustalonej formuły branżowego, muzycznego pisma patronackiego. Argument ten pada w oficjalnych wypowiedziach. Z drugiej strony w oświadczeniu Glissanda chwalone są „literackie kontrapunkty”, a w audycji radiowej padł argument, że Jarosław Iwaszkiewicz również świetnie pisał o muzyce. Do nas samych należy odpowiedź na pytanie, ile mamy w gronie polskich literatów młodych „Iwaszkiewiczów”, znawców i miłośników muzyki, mających do powiedzenia coś ważnego w tej kwestii. Bardzo wiele zależy tutaj przecież od konkretnych autorów…
3) Jedną z największych kontrowersji budzi też postać samego redaktora naczelnego. I choć Grzegorz Gauden w wypowiedzi dla portalu onet.pl mówi o Tomaszu Cyzie, że ma wykształcenie muzykologiczne, jest krytykiem[6], to skądinąd wiadomo, że prawdą jest tylko drugie stwierdzenie. Tomasz Cyz nie uzyskał żadnego dyplomu uniwersyteckiego (sam miał zwyczaj żartować na łamach Dwutygodnika, że czeka na magistra honoris causa), choć kilkakrotnie zmieniał uczelnie i kierunki studiów, a jego książki poświęcone muzyce, wydawane przez Zeszyty Literackie, mają charakter eseistyczny. Jeśli przyjrzeć się sylwetkom redaktorów naczelnych innych pism patronackich, wydaje się to sytuacją bezprecedensową.
Zauważył to jeden z młodych muzykologów, argumentując: Nie do pomyślenia jest też fakt, że pieczę nad redakcją tak specjalistycznego pisma, powierza się osobie bez wykształcenia muzykologicznego, która bez odpowiedniego przygotowania skraca teksty pozbawiając je tym samym ich głębokiego sensu[7], a inna zacięta komentatorka blogu Doroty Szwarcman próbuje wypunktować słabe strony nowego redaktora pisma: 1. Cyz jako człowiek bez edukacji wygrywa konkurs z dr hab Gmysem, szanowanym i zdolnym muzykologiem, który chyba nawet był jego wykładowcą. 2. Konkursu nie było, nie było projektu reform 3. Cyz rozwija swoje hobby reżyserskie za publiczne pieniądze, choć nie jest ani reżyserem ani nawet muzykologiem 4. Cyz jako osoba bez wykształcenia był ekspertem oceniającym wnioski w MKiDN. [Zofia Krzywicka]
Kolejna osoba dodaje: Mamy w kraju pokolenie starannie wykształconych muzykologów, […] którzy nie maja nawet szansy; a może obecnie to i lepiej otrzeć się o pismo w którym mogliby dać wyraz temu, co umieją. […] Szkoda, wielka szkoda i marnotrawstwo potencjału [ewa osinska]
Ale i w tej kwestii opinie są różne. Niektórzy argumentują: Co z tego, że w fotelu redaktora naczelnego zasiądzie osoba z wykształceniem muzykologicznym, skoro nie będzie potrafiła dostosować pisma do wymogów współczesności? Nie da się ukryć, że w erze wzrokowców (co pokazała smutna ankieta wyemitowana w “Dwójce”…) “Ruchowi” szkodzi jego archaiczny wygląd – choćby publikowane tam treści reprezentowały najwyższy merytoryczny poziom, to i tak nikt po nie nie sięgnie, a bez nowych czytelników nie ma dyskusji. “Ruch” to obecnie pismo “od muzykologów dla muzykologów”, albo “od artystów dla artystów“. […] Nie rozumiem, dlaczego w przeświadczeniu przedstawicieli środowisk akademickich to, co ładnie wygląda, musi być puste i bezwartościowe […] I choć Tomasz Cyz jest młodszy, mniej wykształcony i z pewnością bardziej nonszalancki niż poprzedni redaktorzy […] to może warto spróbować wysłuchać, co ma do powiedzenia […] i zobaczyć, dokąd pismo zawędruje za rok.[8]
Nasuwa się przy tej okazji pytanie, kim ma być redaktor naczelny pisma patronackiego i czy zarzut związany z brakiem kwalifikacji merytorycznych Cyza jest rzeczywiście tak istotny? Czy ma to być właśnie osoba nowoczesna, mającą wiele kontaktów w środowisku, sprawny manager? A może raczej autorytet i profesjonalista w swojej dziedzinie, osoba doświadczona i zdolna ocenić materiał, który trafia do redakcji?
Warto przypomnieć, że redakcja rzeczywiście wysunęła wcześniej własną kandydaturę redaktora naczelnego, nie została ona jednak przyjęta przez Grzegorza Gaudena. Tym kandydatem był dr hab. Marcin Gmys, szanowany muzykolog, autor książek związanych z teatrem operowym oraz muzyką Młodej Polski, wieloletni recenzent muzyczny o wybitnym piórze, redaktor naczelny pisma Res Facta Nova, związany także ze światem literackim, członek Rady Programowej IMITu, wykładowca uniwersytecki. Zdaniem członków redakcji Ruchu Muzycznego Jego szerokie horyzonty, poważny dorobek naukowy, wiedza oraz kultura osobista byłyby gwarancją zachowania wysokiego poziomu merytorycznego pisma, którego naczelnymi byli m.in. Stefan Kisielewski, Zygmunt Mycielski, Ludwik Erhardt i Olgierd Pisarenko.
Dlaczego Marcin Gmys okazał się złym kandydatem i przegrał w starciu z Tomaszem Cyzem? Nie znamy odpowiedzi.
Wszystkie komentarze mogą skłaniać do prostego wniosku. Być może potrzebne są po prostu… dwie osoby, których kompetencje zostaną potraktowane rozłącznie? Jedna odpowiedzialna za solidny nadzór merytoryczny i druga, zajmująca się stronę managerską, promocyjną i kontaktami w środowisku?
4) Kolejny zarzut względem redaktora naczelnego to brak kompetencji społecznych – nieumiejętność mediacji przejawiająca się najmocniej w nagłym zwolnieniu Doroty Kozińskiej, wręcz emblematycznie związanej z Ruchem Muzycznym. Dla członków redakcji ten gest stał się manifestacją siły, niedopuszczalną w partnerskich dotychczas stosunkach. Jak zwykle w przypadku sytuacji personalnych, ukazanie ich w mediach narażone jest na manipulację i eskalację emocji. Zatroskany słuchacz radiowej Dwójki po wysłuchaniu audycji pisze: To co mówił Pan Kacper Miklaszewski o sytuacji w redakcji zmroziło mnie. Sposób postępowania p. Cyza uważam za zwyczajnie chamski. Trzeba to nazwać po imieniu. […] Nie rozumiem, czy trzeba tak mścić się na człowieku w ostatnim okresie jego aktywności zawodowej by podkreślać swoją przewagę z wyższego stołka? [krakus]. Dorota Szwarcman mówi zaś w tym kontekście o „zderzeniu cywilizacji” – etosowej z dziko-kapitalistyczną: W tej drugiej gnębienie ludzi i ich instrumentalne traktowanie jest czymś pozytywnym, bo szef jest od tego, żeby wymuszać.
5) Wątpliwości wzbudziła wreszcie umowa Ruchu Muzycznego z Instytutem Muzyki i Tańca. Dotyczyła ona recenzji z prawykonań utworów powstałych w ramach programu „Zamówień kompozytorskich”, które miały pojawiać się na stronie internetowej pisma. I choć dyrektor Andrzej Kosowski zapewniał w oświadczeniu, że, wbrew obawom redakcji samego Ruchu Muzycznego i pisma Glissando, umowa nie narusza niezależności polskiej krytyki muzycznej, sam IMIT ostatecznie odstąpił od tej współpracy.
I tu pojawia się kluczowe pytanie: na ile recenzja pozostaje „usługą” (nawet pozytywnie rozumianą) wobec innych instytucji kultury, skądinąd wymagających wsparcia i promocji, jadących na przysłowiowym „jednym wózku” z krytykami? A na ile pozostaje niezależnym głosem – takim, który może nawet w znaczący sposób zaszkodzić pewnym przedsięwzięciom…?
Powróćmy więc do pytania z początku – jaki jest cel Ruchu Muzycznego? Z jednej strony jest nim pisanie o bieżących problemach sztuki, reagowanie na życie muzyczne, tygiel myślowy, o którym mówił w radiu Kacper Miklaszewski. Z drugiej strony wartość tego pisma nie wyczerpuje się w doraźnych funkcjach, ale ujawnia się w pełni dopiero z czasem. Rolę dokumentacyjną pisma (które ma swoją siedzibę – co znaczące – w Bibliotece Narodowej służącej archiwizacji dorobku kultury polskiej) trafnie opisał Piotr Maculewicz:
Ruch Muzyczny był niekoniecznie pismem w typie, który zadowoli szerokie rzesze czytelników, przyciągnie uwagę młodzieży, szampańsko ubawi (choć recenzje zdarzały się, owszem, krotochwilne). Bywał – przyznajmy – czasem nieco nudnawy, czasem nazbyt brnął w różne „przyczynki”. Ale miał jedną strasznie ważną zaletę: RZETELNIE DOKUMENTOWAŁ kawał życia muzycznego w Polsce. Doceniam to szczególnie jako bibliotekarz, jako historyk zajmujący się często tą właśnie sferą. To, co dziś się może wydawać nudnawe i niewarte wzmianki, po latach nabiera znaczeń i sensu. Ileż razy szukając jakiejś informacji o niszowym koncercie, o epizodzie kariery jakiegoś artysty, o głośniej niegdyś aferze czy polemice z lat 60., 70., 80., o tym co kiedyś myślano nt. określonej estetyki wykonawczej, czy choćby szukając jakiegoś zdjęcia, znajdowałem to TYLKO w „Ruchu Muzycznym”! Lata żmudnej pracy zawsze solidnego, profesjonalnego, trzymającego poziom zespołu zaowocowały stworzeniem prawdziwej kopalni bardzo wiarygodnych, bezcennych dziś informacji z całych dekad – to także był świadomie założony cel tego pisma, sam tytuł pamięta wszak wiek XIX. Czy nowa formuła „RM”, stawiająca na gładkie eseje, efektowne wywiady, aforystyczne recenzje i bon moty zaspokoi ciekawość historyków za pół wieku, za wiek? Gdy – nie łudźmy się – zawartość blogów i pisemek internetowych w jakichś 90% uleci w krainę wiecznych bitów? Śmiemy wątpić.
Z chwilą, gdy piszemy te słowa w internecie zbierane są podpisy pod petycją (https://petycja-rm.wowil.coldlight.pl/), w której można wyrazić swój sprzeciw wobec zaistniałej sytuacji. Jej twórcy chcą też, aby Instytut Książki nie był dalej wydawcą Ruchu. Pojawia się więc pytanie kto powinien być wydawcą pisma? Dyrektor Gauden wspomina konsekwentnie o potrzebie „niezależności” od środowiska. Być może więc lepiej sprawdziłoby się w tej roli organizacja pozarządowa tworzona przez sprawdzonych, wykształconych ludzi kultury?
I wreszcie ostatni wniosek. Polski rynek prasy muzycznej kształtuje się dość przypadkowo, a jego zarządzanie instytucjonalne często bywa chaotyczne i niespójne. Niektóre pisma (jak choćby wspomniany Dwutygodnik) finansowane są z budżetu instytucji kultury. Inne, często bardzo zasłużone lub obiecujące, borykają się z poważnymi problemami.
Gorąca atmosfera dyskusji wokół Ruchu Muzycznego świadczy o jeszcze jednym – o tym jak bardzo, wbrew powierzchownym opiniom, potrzebne są nam kompetentne i niezależne pisma poświęcone muzyce. My same, i wiele innych oddanych sprawie osób, prowadzimy Fundację, otwartą na różne działania wydawnicze i organizacyjne. Bez korzyści finansowych tworzymy pismo MEAKULTURA, dowodząc, że osoby zainteresowane muzyką znajdą dostęp do krytycznej refleksji na jej temat i zawsze będą gotowe ją kształtować. Forma przekazu ma natomiast we współczesnym świecie drugorzędne znaczenie. Bo przecież nie jest najważniejsze, gdzie zapoznamy się z ciekawym artykułem: w sieci, w bibliotece, czy w księgarni. Choć to ostatnie miejsce dla niektórych ma chyba fundamentalne znaczenie, bo przyczynia się do upragnionego, wymiernego „wzrostu sprzedaży”, którym można tłumaczyć nawet najbardziej radykalne i kontrowersyjne decyzje…
[1]https://www.zkp.org.pl/index.php/pl/nasze-dzialania/zkp-interwencje/616-ruch-muzyczny-komunikat-prezydium-zkp
[2] https://glissando.pl/wp/2013/10/oswiadczenie-redakcji-w-sprawie-ruchu-muzycznego/
[3] https://szwarcman.blog.polityka.pl/2013/12/16/w-obronie-ruchu-muzycznego/
[4] https://vod.tvp.pl/audycje/kultura/informacje-kulturalne/wideo/09122013-2000/13058970
[5] https://www.polskieradio.pl/8/Audycja/9369
[6] https://wiadomosci.onet.pl/ciekawostki/konflikt-w-pismie-wydawanym-od-1945-r/fp3e1
[7] Materiał pochodzi z sondy przeprowadzonej przez Redakcję MEAKULTURY
[8] Materiał pochodzi z sondy przeprowadzonej przez Redakcję MEAKULTURY