Jest autorką jednego z najlepszych coverów, jakie słyszałam w ostatnim czasie, ale to nic dziwnego, gdyż jednocześnie – absolwentką Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Przykład Iwony Kmiecik pokazuje, że w Polsce nie brak uzdolnionych i ambitnych wokalistek.
Kolor szlachetności to pierwszy album Iwony Kmiecik – wokalistki jazzowej młodego pokolenia, a przy tym brązowej i srebrnej medalistki Mistrzostw Polski Juniorów w łyżwiarstwie szybkim. Panczenistki, która daleko nie uciekła od popu. Ale najwidoczniej daleko uciekać nie chciała.
materiały prasowe
Iwona Kmiecik od samego początku, od pierwszych dźwięków albumu (a także wcześniej, chociażby od pierwszego odcinka „Must Be The Music”) daje do zrozumienia, że interesuje ją jedna tylko wizja pracy na estradzie – pracy twórczej. Daje temu wyraz w inteligentnych aranżacjach oraz we własnych kompozycjach. Kolor szlachetności to, nie licząc pożyczonej od Rihanny piosenki, w całości autorski projekt artystki. Artystki, która musiała skompletować zespół towarzyszących jej instrumentalistów, a tym samym przekonać ich do swych pomysłów. Artystki, której udało się zrealizować plan nagrania płyty i która stale pracuje nad jej promocją. Wreszcie, artystki, której sukces nie zrodził się z dnia na dzień, lecz jest efektem wieloletniego, niejednokrotnie żmudnego wysiłku. Jeśli jednak taki wysiłek można osłodzić wisienką na torcie w postaci znanego przeboju, to bardzo dobrze, że na płycie znalazło się miejsce dla Only Girl Rihanny. Szczerze doceniam fakt, iż artystka nie uczyniła z tej piosenki najważniejszego, najintensywniej eksponowanego ogniwa albumu (a mogłaby), ale potraktowała ją jako bonus, pozostawiając miejsce na własne kompozycje, dla nich rezerwując energię słuchacza. To szalenie trudne zadanie – mierzyć swe siły w utworze ultratanecznym, bardzo znanym i, nie ukrywajmy, sprośnym. Rihanna przoduje w „sprzedawaniu” hitów, które nuci cały świat, ale które nie przedstawiają większej wartości. Iwona zaś zrobiła z Only Girl dramatyczną balladę – pełną emocji, napięć i odprężeń, metafor, świetnie zharmonizowaną i zrytmizowaną, z konsekwentną kulminacją.
Odważę się powiedzieć, że działalność Kmiecik jest dla polskiej sceny muzycznej świeżym tchnieniem. Także dosłownie, z czym można wiązać utwór Breathin’. To jedna z najlepszych piosenek na tej płycie – odważne wejście, jasny i spójny twórczy komunikat: będzie o człowieku, o świadomych wyborach, o miłości. Mocnym punktem tego utworu jest z pewnością ascetyczny, a przy tym jakże skuteczny kompozycyjnie refren.
Choć Iwona Kmiecik pewnie nie może pozwolić sobie na realizację tylu teledysków, ile ma w swoim dorobku Rihanna, niemniej jednak na nagranie klipu do RoSe Kmiecik pozwolić sobie mogła. I, całe szczęście, pozwoliła. Piękna, pozostawiająca wrażenie kompozycja muzyczna, muzyką zainspirowana i jednocześnie sama inspirująca, została znakomicie dopełniona przez obraz. Bardzo lubię w sztuce nieoczywiste rozwiązania i niezwykle się cieszę, że w tym teledysku przy stoliku, przy świecach nie siedzi para zakochanych. RoSe pokazuje jednak coś więcej niż tylko wrażliwą duszę autorki. „Kroczący” motyw główny utworu przeplata się z wymagającymi wokalnej elastyczności, synkopowanymi kwintami w refrenie. Tu też odsłania się nadrzędna zaleta artystki – znakomity warsztat. Iwona precyzyjnie porusza się pomiędzy rejestrami, eksponując szeroką skalę głosu, umiejętnie frazuje, wyśmienicie czuje wszelkie jazzowe niuanse.
Słuchacz albumu Kmiecik może także liczyć na chwilę zadumy. Pełen melancholijnego wdzięku utwór Ochroń mnie, przejmująca prośba, jest kolejnym przykładem na to, iż w przekazie autorki ważną rolę odgrywa dialog. Nie jestem zwolenniczką nadmiernego wykorzystywania w tekstach piosenek perspektywy ja-ty, jednakże tutaj jest ona uzasadniona.
Różnie za to bywa przy okazji innych tekstów. Na pewno podziwiam Iwonę za podejmowanie trudu pisania i po polsku, i po angielsku. Wokalistka na płycie zachwyca językowymi umiejętnościami (przynajmniej mnie wymowa bardzo przypadła do gustu), dlatego też utwory obcojęzyczne mają właściwą sobie oprawę i dodatkowy, przyprawiony profesjonalizmem, urok. Niektóre polskie rozwiązania językowe nadwerężają natomiast moje estetyczne możliwości. Zdecydowany protest budzi we mnie twór, jakim jest ProtestoTWÓR. Ani tego typu opowiadanie, ani takie moralizowanie (do którego czasem artystka ma skłonność) nie podobają mi się. Życzyłabym sobie – jako odbiorca różnego rodzaju muzyki – głębszych tekstów, nie tylko o miłości, bardziej spójnych prozodycznie. Niezgrabności językowe zdarzają się, przy czym doceniam również dość odważny krok autorki w stronę rytmizowanej prozy i zbawienne unikanie zbyt wyświechtanych rymów, co innym twórcom często się nie udaje. Nie uważam się za poetkę. Raczej skupiam się na tym, by w prosty sposób nazwać jakieś emocje, krótkie historie czy wydarzenia, które się zdarzyły, bądź takie, których byłam obserwatorką[1]– tę deklarowaną przez Iwonę skrótowość dostrzec można na przykładzie tytułowego Koloru szlachetności.
Wszystkie zastrzeżenia, co podkreślam, dotyczą warstwy słownej. Pod względem muzyki Iwona jest w komercyjnym segmencie pionierką albo przynajmniej godną naśladowczynią swoich nielicznych koleżanek po fachu (myślę tu trochę na wyrost np. o Kayah z płyty Kamień). Piosenek w stylistyce Żegnaj kochanie w ogóle na polskim rynku nie ma. Kmiecik nie zadowala się banalnymi frazami, sięga po bardziej wymyślne struktury melodyczno-harmoniczno-rytmiczne, nie rezygnując jednak z łatwo wpadających w ucho brzmień. Dzieje się tak na przykład w kipiącej pozytywną energią piosence Na pewno. Artystka nie unika też zabawy ze słuchaczem – łatwo dostrzec w Like It zarówno cytat z I’m So Excited, jak i tekstową aluzję do tego utworu.
Płytowy debiut Iwony Kmiecik nie jest przypadkowym zbiorem naprędce skombinowanych piosenek, lecz podsumowaniem pewnego okresu pracy, swego rodzaju dokumentacją. Iwona ma prawo muzycznie się wypowiadać przede wszystkim jako wykształcona wokalistka, ale i sprawna instrumentalistka, dobra organizatorka. Zauważalne jest, że autorka Koloru szlachetności stylistycznie próbuje zapuszczać się w różne rejony – za ciekawą należy uznać chociażby próbę rockowego Too LITTLE – mimo iż zasadniczo wierna jest sprawdzonym rozwiązaniom. Nie odkryłam może dzięki Iwonie Kmiecik wszystkich kolorów, ale też tego artystka nie obiecywała. Album to dla mnie głównie dowód ogromnego talentu wokalnego i aranżacyjnego Iwony.
[1] https://www.polskieradio.pl/7/160/Artykul/1040947,Iwona-Kmiecik-w-Polsce-latwiej-spiewac-niz-trenowac-lyzwiarstwo [dostęp 1.05.2014].