Koniec maja w Filharmonii Śląskiej upłynął pod znakiem wielkiej wiolinistyki. Tym razem Instytucja do współpracy zaprosiła Konstantego Andrzeja Kulkę, a zespół poprowadził obecny dyrektor Polskiej Orkiestry Sinfonia Iuventus, Tadeusz Wojciechowski.
Program był z pewnością atrakcyjny dla melomanów chętnie wracających do sztandarowych propozycji spod znaku powszechnie znanej literatury muzycznej. Dla słuchaczy spragnionych nowości i muzycznej “świeżości” repertuar mógł okazać się niestety dosyć nużący i wbrew pozorom mało efektowny, jeśli chodzi o dobór prezentowanych utworów. Podstawę wieczoru stanowiły bowiem “hity” takie jak Koncert d-moll na dwoje skrzypiec Bacha (z udziałem koncertmistrza Filharmoników, Adama Wagnera), Koncert skrzypcowy e-moll op.64 Mendelssohna czy La valse Ravela. W programie Filharmonii Śląskiej zdarzają się niezwykle miłe programowe niespodzianki, jak np. zupełnie nieoczekiwane Four Darks in Red na wiolonczelę i orkiestrę Dariusza Przybylskiego wykonane w kwietniu (co prawda w dosyć eklektycznym towarzystwie uwertury do Pierre de Medicis Józefa Poniatowskiego, ale jednak). Szkoda, że nie zdarzają się one częściej.
Nie pomylę się chyba twierdząc, że 30 maja publiczność przyszła nie tyle dla programu, co dla podziwiania niekwestionowanego kunsztu Konstantego Andrzeja Kulki. Ci, którzy opuścili salę po zakończeniu pierwszej części z jego udziałem, mają jednak czego żałować, bo druga połowa koncertu była zdecydowanie bardziej interesująca pod niemal każdym względem. Koncertom skrzypcowym niejednokrotnie towarzyszył wyraźny dysonans temp pomiędzy partią solową, a zespołem – trudno oprzeć się wrażeniu, że mimo wszystko Mistrz narzucał swoje własne tempo, co niestety skutkowało czasem efektem zagonienia i poczuciem braku naturalnego, organicznego kształtowania się muzycznej narracji…
Ravel w drugiej części zabrzmiał natomiast świetnie. Alborada del gracioso od pierwszych taktów przyciągała plastycznością fraz i dobrze wyeksponowanymi partiami poszczególnych sekcji instrumentów, co zaowocowało naprawdę żywą kolorystyką, tak istotną przecież w interpretacji dzieł tego kompozytora (jeśli chodzi o partię fagotu – szczególne uznanie dla solisty!). Dla odbiorców, którzy być może w duchu wyobrażali sobie La valse w kategoriach subtelnego, delikatnego impresjonistycznego poematu rodem z obrazów Degas’a, ostatnia propozycja wieczoru mogła być sporym zaskoczeniem. La valse należy mimo wszystko do innego świata – zaznaczonego wyrazistą, ostrą (!) muzyczną “kreską”, który Filharmonikom udało się sugestywnie oddać. La valse Ravela to taniec do utraty tchu, miejscami nawet niemal przerażający w swym dźwiękowym bezdechu i instrumentacji nasyconej brzmieniem instrumentów dętych, z wykrzywionymi akcentami sekcji perkusyjnej. Choć w interpretacji pojawiły się fragmenty brzmiące w sporej dysproporcji do możliwości akustycznych sali (niedostosowane do percepcji słuchaczy), nie zmienia to faktu, że Ravel zabrzmiał soczystym, pełnym dźwiękiem, a La valse słuchało się z prawdziwym zainteresowaniem.
To miłe móc zakończyć recenzję szczerze przyznając, iż zespół “po prostu” brzmi … znacznie lepiej niż dotychczas. Czy na ten stan wpłynęły zmiany w składzie orkiestry, nowa siedziba i warunki, jakie gwarantuje muzykom, czy też być może pewna mobilizacja Instytucji i samych grających wynikająca z promocji nowego wizerunku Filharmonii – trudno jednoznacznie określić. Pozostaje pogratulować i śledzić dalsze poczynania zespołu. W tym sezonie pozostało ku temu niewiele okazji, ale na Sokolskiej dla chętnych zabrzmią jeszcze m. in. Carmina burana Orffa pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka czy kompozycje Barbera, Panufnika i Brittena w wykonaniu Śląskiej Orkiestry Kameralnej.