W 1970 roku Luigi Nono został uhonorowany serią trzech koncertów monograficznych, przedstawionych w ramach Holland Festival. Na jednym z nich odbyła się nawet światowa premiera specjalnie zamówionego na tę okazję Voci destroying muros – utwór ten Nono wycofał później z katalogu swoich dzieł. Pierwsze koncerty spotkały się z miażdżącą krytyką, zwłaszcza holenderskiej prasy, której zdaniem język muzyczny włoskiego kompozytora charakteryzowała niezrozumiałość, wynikająca z wysokiego stopnia jego komplikacji. Innym, bardzo ważnym „przewinieniem” Nono, było jego zaangażowanie w kwestie polityczne. Panująca wówczas w Amsterdamie atmosfera z pewnością nie sprzyjała premierze Voci destroying muros, którego część materiału była zaczerpnięta z rewolucyjnych pieśni komunistów z Chin, Włoch czy Kuby. Utwór kończyło nagrane przemówienie, nawołujące publiczność do wyjścia na ulice i zainicjowania rewolucji. Premiera Voci stała się jednak prawdziwą katastrofą nie z powodu treści utworu, a braku kompetencji części wykonawców, zwłaszcza radiowych inżynierów, obsługujących taśmy i elektronikę. Apogeum chaosu w premierowe popołudnie stał się moment, kiedy po otwarciu drzwi Muziekgebouw, gdzie odbywało się wykonanie, zdezorientowana publiczność zamiast wyjść na ulicę, przywitana została przez wchodzących do środka i niemających nic wspólnego z wykonaniem performerów. Dzisiaj jedynym słyszalnym śladem po Voci destroying muros jest końcowa partia akcji scenicznej Al gran sole carico d’amore (1974), w której Nono wykorzystał część materiału ze swojej wcześniejszej kompozycji.
Ponad czterdzieści lat później, kończący w tym roku swoją przygodę z Holland Festival, Pierre Audi postanowił uhonorować osobę Luigiego Nono raz jeszcze. Dało to okazję nie tylko do rehabilitacji Wenecjanina po katastrofie z 1970 roku, ale przede wszystkim do uczczenia dziewięćdziesiątych urodzin kompozytora. W ramach zaplanowanej trylogii koncertowej, twórczość Nono zaprezentowana została przekrojowo, z prawdziwymi kamieniami milowymi w jego karierze i ze sporym naciskiem na końcowy jej etap. W ten sposób wysłuchać mogliśmy, między innymi, legendarnego Canto sospeso z 1956 roku; napisanego na taśmę Non consumiamo Marx (1969); Prometeo, opus magnum kompozytora z 1985 roku, oraz utworów napisanych u schyłku życia Nono. Wszystkie koncerty miały miejsce w, znajdującej się w północno-wschodniej części miasta, Westergasfabriek, często goszczącej projekty związane z muzyką współczesną.
Pierwszym, i zdecydowanie najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem serii, była prezentacja tragedii (do) słuchania – Prometeo. Wysoki stopień komplikacji muzycznej oraz technologicznej tego dzieła sprawia, że grane jest ono bardzo rzadko, co tym bardziej zaostrzyło mój apetyt na jego wysłuchanie. Tekst utworu stanowi, przygotowana przez kompozytora i Massimo Cacciariego, kompilacja fragmentów, między innymi, z Ajschylosa, Waltera Benjamina czy Friedricha Hölderlina. Nie tworzy on jednoznacznej nici narracyjnej, pozostawiając w ten sposób słuchaczowi szerokie pole interpretacyjne. Co jednak najważniejsze, tekst Prometeo ma być słuchany jako dźwięk sam w sobie. Jego słowem-kluczem jest, moim zdaniem, wyraz „ascolta!”, co przetłumaczyć należy jako imperatyw „słuchaj!”. Wydaje się bowiem, że w Tragedia dell’ascolto Nono najbardziej zależy na otwarciu przed słuchaczami nowej drogi i skłonienie do wsłuchania się w to, co poniekąd dopiero przed nami. W swoim utworze kompozytor przygotowuje naszą drogę w nieznane poprzez wprowadzenie zupełnie nowych jakości muzycznych, w pełni świeżych, nawet po trzydziestu latach od jego premiery. Prometeo miał być pierwotnie trzecią akcją sceniczną Nono. Ostatecznie jednak kompozytor zrezygnował z tego pomysłu, doprowadzając w swojej kompozycji do swoistych przewartościowań dramaturgicznych. W ich wyniku muzyka i cisza zajmują pozycję tekstu utworu, zaś uprzestrzennienie dźwięku staje się substytutem, czy nawet alternatywą, dla tradycyjnej scenografii.
Prometeo, fot. Ada Nieuwendijk
W czasie trwania dwugodzinnej kompozycji, wykonanej bez przerwy, niejednokrotnie oglądałem się za, dochodzącymi do mnie z różnych stron, dźwiękami instrumentalistów, śpiewaków bądź partii elektronicznej. Świadczy to o moim głębokim przyzwyczajeniu do frontalnego odbioru muzyki i trudzie, z jakim mogę wyabstrahować go od jego źródła w sytuacji koncertowej. To właśnie dlatego Nono napomina mnie, ustami śpiewaków i recytatorów, jednym z niewielu powracających oraz łatwo zrozumiałych słów: „ascolta!”. Dzięki temu pouczeniu mogłem skupić się na słuchaniu we właściwy sposób – jestem bowiem przekonany, że, rozpisując swoją muzykę w przestrzeni, kompozytorowi nie zależało na tym, by słuchacze co rusz się obracali. Prometeo może być przez to traktowany niemal jako deklaracja światopoglądowa Nono, który wskazuje na to, iż nie ma jednej słusznej drogi słuchania czy postępowania. Już na wejściu poszczególne grupy publiczności usytuowane są w odmienny sposób wobec wykonawców. Nie oznacza to, że którakolwiek z nich jest uprzywilejowana. Innym, równie ważnym, elementem kompozycji jest cisza. Tu znów kluczowym wydaje mi się imperatyw słuchania – tego, co poza muzyką, tego, co przed nią i tego, co w nas. W końcu zaznaczyć muszę, iż dzieło Nono zrobiło na mnie ogromne wrażenie, nie tylko ze względu na zastosowanie do przemyśleń wymienionych powyżej środków – muzyka Prometeo jest niesamowicie wyrafinowana, a także pełna dyskretnego piękna. Moją uwagę zwróciły na siebie bardzo wyszukane harmonie oraz połączenia brzmieniowe. Innym ciekawym elementem było to, w jaki sposób nagłośnione zostały instrumenty solowe, zwłaszcza flet i róg, przez co można było odnieść wrażenie, że słucha się ich przykładając do nich ucho.
Prometeo, fot. Ada Nieuwendijk
Prometeo w Amsterdamie skorzystać mógł z, wprost wymarzonego, zestawu wykonawców z orkiestrą symfoniczną SWR, Scholą Heidelberg, solistami Ensemble Recherche oraz śpiewakami poprowadzonymi przez Ingo Metzmachera i Matildę Hofman. Ponadto pieczę nad warstwą elektroniczną objął wieloletni współpracownik Luigiego Nono, który wcześniej brał udział w procesie powstawania Prometeo – André Richard. W efekcie, trudno mi sobie wyobrazić lepsze rozpoczęcie trzydniowego maratonu poświęconego muzyce Nono na Holland Festival.
Na drugim koncercie jako pierwsza zaprezentowana została kantata Il canto sospeso, napisana do tekstów więźniów, skazanych na śmierć przez nazistów bądź faszystów, w różnych częściach Europy. Wykonanie utworu straciło, moim zdaniem, nieco na doborze Cappelli Amsterdam zamiast Scholi Heidelberg, która w Prometeo wykazała się najwyższym kunsztem. Odniosłem wrażenie, że wykonanie holenderskiego chóru, jak również dwóch solistek, było jakby niepewne, na czym ucierpiała ekspresja całości. Dużo mocniejszy element interpretacji stanowiła rola tenora (Matthias Klink), charakteryzującego się pełnym głosem z wyraźnym marginesem w dolnych rejestrach swojej partii. Poza częścią piątą bardzo podobała mi się również część siódma na orkiestrę, chór żeński i wyłonioną z niego solistkę.
Drugim, z zaprezentowanych tego wieczoru utworów, była pierwsza część Musica-Manifesto no.1 zatytułowana Non consumiamo Marx i skomponowana na taśmę. Ten prosty oraz jasny w wymowie utwór skorzystać mógł z bardzo dobrej akustyki Gashouder. W końcowych minutach kompozycji po dwóch stronach ściany, znajdującej się przed publicznością, pojawiły się plamy, przypominające dzienne światła. Wydaje mi się, że efekt ten wywołany został nieprzypadkowo, bowiem można było odnieść wrażenie, iż powstały one w wyniku otwarcia wrót na tyłach sali – czyżby w ten sposób organizatorzy chcieli sprowokować rewolucyjny zryw publiczności, czego nie udało się osiągnąć Nono przy okazji festiwalu w 1970 roku?
Po przerwie koncert zamknęło wykonanie Como una ola de fuerza y luz na sopran, fortepian, orkiestrę i taśmę. Tu znów stwierdzić muszę, że słabym ogniwem stała się osoba śpiewaczki, której interpretacji sporo brakowało do, znanej z nagrania dla Deutsche Grammophon, Slavki Taskovej. Na szczęście drugi z solistów – grający na fortepianie Jean-Frédéric Neuburger – wypadł znacznie lepiej, wykazując się nienaganną techniką, ale również wrażliwością, wykonując przepełnioną trudnościami partię.
Dla wszystkich tych, którym niestraszna była późna pora, organizatorzy festiwalu przewidzieli, nie byle jaki, dodatek w postaci występu Irvine Ardittiego, który, wespół z André Richardem, wykonał utwór zatytułowany La lontananza nostalgica utopica futura. Kompozycja ta należy do cyklu ostatnich utworów Luigiego Nono, zainspirowanych napisem, znalezionym kiedyś przez Włocha na ścianie klasztoru w Toledo. Inskrypcja ta mówi: Caminantes, no hay caminos, hay que caminar, czyli: Wędrowcy, nie ma dróg, jest tylko wędrówka. Wedle zamysłu kompozytora, wykonujący utwór solista faktycznie wędruje – wokół i pośród publiczności, jednocześnie prowadząc dialog z, kontrolowanym przez reżysera dźwięku, nagraniem. W wykonaniu duetu Arditti-André słychać było wyraźnie, jak każdy z artystów wsłuchuje się w partię partnera i jakie zachodzą między nimi interakcje. W efekcie otrzymaliśmy interpretację bardzo intymną, w której Ardittiemu udało się stworzyć intrygujący dwupoziomowy aspekt swojej gry. Najwyraźniej przejawił się on w momencie, kiedy, stojącemu w odległości jedynie kilku metrów za moimi plecami, skrzypkowi udało się wyabstrahować ton, wydobywający się z jego instrumentu wraz z przemieszczającą się partią taśmy, od dźwięku towarzyszącemu pocieraniu strun smyczkiem. Wykonanie zakrawało wręcz na alchemię.
W finałowym koncercie, prezentującym ostatnie utwory Nono, również zainspirowane inskrypcją z Toledo, zabrzmiały także Kyrie i Gloria z Sacrae Symphoniae Giovanniego Gabrielego. Jest to wyraźne oko, puszczone przez organizatorów cyklu, do wywodzącego się z renesansowej Wenecji dziedzictwa obecnego w twórczości Luigiego Nono. W pierwszej części No hay caminos, hay que caminar … Andrej Tarkowski poprzedziło i skontrapunktowało wykonanie przez Cappellę Amsterdam dwóch kompozycji Gabrielego. W samym No hay caminos usłyszeliśmy znów połączone siły SWR Sinfonieorchester i Schola Heidelberg pod batutą Ingo Metzmachera, co przyniosło najlepszy, jaki mogłem sobie wyobrazić, efekt. Ostatnim utworem, wieńczącym cały cykl poświęcony twórczości Luigiego Nono na Holland Festival, był Caminantes … Ayacucho na głos altowy, flet, dwa chóry, organy, trzy grupy orkiestrowe i live electronics.
Czterdzieści pięć lat po feralnej, dla Luigiego Nono, edycji Holland Festival oddał, pochodzącemu z Wenecji kompozytorowi, sprawiedliwość, organizując stojące, w większości na najwyższym poziomie, koncerty z jego muzyką. Dodatkowym powodem do radości i dobrą wróżbą dla fenomenu muzyki Nono jest fakt, że wszystkie koncerty odbyły się niemal przy komplecie publiczności, dając w sumie kilka tysięcy słuchaczy. A to, jak na muzykę współczesną, jest bardzo dobrym wynikiem. W tym, oraz w przyszłym roku, czekają nas kolejne ważne wydarzenia związane z postacią Luigiego Nono, między innymi w ramach paryskiego Festival d’Automne. Mam nadzieję, że, prędzej czy później, również w Polsce powstaną równie odważne programy z twórczością włoskiego kompozytora. Do tego czasu pozostaje nam tylko wędrówka.