recenzje

Castingów ciąg dalszy. MBTM, odcinek drugi

Castingów ciąg dalszy. Kto dziś zawładnie sceną, a kto zdecydowanie będzie musiał ją opuścić? W pierwszym odcinku pojawili się artyści w pełnym tego słowa znaczeniu, ale też nie zabrakło pseudoartystów, których występy nie przekonały do siebie żadnego z jurorów. Oby dzisiejszy odcinek dostarczył nam jeszcze więcej wrażeń, przenosząc nas w znakomitą kosmiczno‐muzyczną przestrzeń. Odcinek drugi rozpoczęty!

Na początek pełny energii utwór I Like to Move It z repertuaru Reel 2 Real feat. The Mad Stuntman, który wykonał Jonathan „King” Brown. Wykonanie można uznać za odpowiednie na rozpoczęcie programu – z dobrą energią i „kopem” na start. Warto zwrócić uwagę na doskonałe poczucie rytmu Jonathana i pełną swobodę na scenie, co zapewne przyczyniło się do otrzymania czterech „TAK”.

Pierwszym zespołem w dzisiejszym odcinku była rockandrollowa grupa The October Leaves. Zaprezentowali oni własną kompozycję pod tytułem Wiecznie znani, bardziej obcy. Sam fakt, iż artyści prezentują własną twórczość, jest dla nich dużym plusem. Jak poradzili sobie na scenie? Oczywiście można krytykować partie wokalne, które nie zawsze były zaśpiewane czysto czy też równo. Oceniając jednak całość, uważam za słuszne przyznanie im czterech ocen pozytywnych. Doskonały zespół instrumentalny, dobra kompozycja i ogromny potencjał rokują dla zespołu bardzo dobrze.

Jako trzecia na scenie pojawiła się Sylwia Krajka – krawcowa lubiąca chodzić po górach. Jak sama przyznaje, nigdy nie uczyła się śpiewać. W jej wykonaniu usłyszeliśmy utwór Do nieba z repertuaru Blue Café. Od jurorów otrzymała trzy razy „TAK” oraz jedno zdecydowane „NIE” – od Elżbiety Zapendowskiej, która jednym zdaniem idealnie podsumowała cały występ: Okropny podkład, okropnie pani śpiewa i nie chcę już tego słuchać więcej. Nie widzę Sylwii Krajki na jakiejkolwiek scenie muzycznej. Brak osobowości i oryginalności, wiele nieczystości, przez co trudno jest ocenić barwę głosu. Takie głosy w karaoke jak najbardziej, w Must Be The Music – zdecydowane NIE! Jedynym plusem tego występu może być sama radość pani Sylwii podczas wykonywania utworu, jednak, gdy brakuje muzyki, ta radość nie wystarczy.

Czwarta uczestniczka programu zdecydowanie rozjaśniła scenę i przeniosła nas w sferę kosmiczną. Wykonując utwór I See Fire z repertuaru Eda Scheerana, Karolina Głowala zachwyciła nie tylko jurorów. Czternastolatka przede wszystkim pokazała, że śpiew to nie tylko techniczne wydawanie dźwięków, ale coś ważniejszego – sama muzyka. Niezwykle wrażliwa, prawdziwa i delikatna wokalistka ukazała piękno tkwiące właśnie w prostocie, nie w popisie. Akompaniując sobie na gitarze, pomimo drobnych potknięć, zaczarowała swym spokojem wszystkich. 

Nie każdy może być doskonały, o czym przekonał się zespół Śtuderanci, pochodzący z Zakopanego i okolic. Już po pierwszych dźwiękach próbowałam się w tym odnaleźć, ale niestety brak spójności sprawił, iż powstał zwyczajny chaos. Jeden z wokalistów nie był aż tak zły, jak twierdzili jurorzy, ale lider zespołu i cała reszta zdecydowanie nie współgrali ze sobą. Było to nieszczere, niedoćwiczone, chaotyczne. Przedstawianie muzyki góralskiej w taki sposób zdecydowanie nie przemawia zarówno do jurorów, jak  i do mnie. 

Jak nie Dimmi Destino zajmujący się komponowaniem hamburgerów, to rozśpiewany policjant. Krzysztof Ciborski zaśpiewał utwór She’s Like The Wind z repertuaru Patricka Swayze. Po pierwszych dźwiękach można wyczuć duży potencjał i kawał głosu, jednak kolejne pokazują, że ten właśnie głos wymaga jeszcze dużego nakładu pracy. Krzysztof otrzymał trzy razy „TAK” oraz jedno „NIE” – od Kory, która stwierdziła, że jednak jest to za mało na ten program. Uważam podobnie: teraz jest to za mało, ale być może ten głos jeszcze nas zaskoczy. 

Następni na scenie pojawili się młodzi mężczyźni. Zespół Funktor wykonał utwór Elvisa Presleya A Little Less Conversation. Zjawiskowy wokal, doskonały zespół instrumentalny, a jedyną rzeczą, którą mogę skrytykować, jest fakt, iż wykonali cover zamiast zaprezentować coś z własnego repertuaru, którego jestem bardzo ciekawa i mam nadzieję usłyszeć go w niedalekiej przyszłości. 

Największym zaskoczeniem tego odcinka była dla mnie Amanda Noise. Niepozorna dziewczyna mieszkająca ze swym ojcem i gołębiem wprowadziła mnie w trudny do opisania stan. Gdy mówiła: jestem głośna, nie sądziłam, że będzie potrafiła tak growlować. Wykonała utwór Sweet Dreams Marilyna Mansona. Bojąc się o jej struny głosowe, czekałam, czy wytrwa do końca, i udało jej się. Pomimo bardzo pozytywnych opinii jurorów, nie jestem pewna, czy chciałabym usłyszeć ją ponownie, pomimo że nie śmiem wątpić w jej talent.

Tego dnia na scenie zawitała kolejna młoda wokalistka. Maria Markiewicz wykonała utwór To nie ja byłam Ewą Edyty Górniak. Niezwykle utalentowana trzynastolatka z potężnym głosem. Jednak zabrakło mi w niej własnej interpretacji, pokazania tego, co jej własne i charakterystyczne dla jej głosu. Dużo przed nią pracy i oby wszystko szło w dobrym kierunku – poszukiwania swoich wartości i tworzenia własnych dzieł. 

Dzisiejszy odcinek obfitował w piękne, zdolne i młode wokalistki. Kolejną z nich była Ania Karpińska, której nie poszczęściło się tak, jak jej młodszym poprzedniczkom. Ania wykonała utwór I Love Rock ’n’ Roll. Otrzymała dwa razy „TAK” i dwa razy „NIE”. Zgodzę się z Elżbietą Zapendowską, że zdecydowanie brakowało tutaj poczucia rytmu. Wychodzi na scenę fajna, ładna dziewczyna. Zaczyna śpiewać i dobrze jej to idzie. Jednak pojawia się problem, który niestety dotyczy wielu wokalistów w Must Be The Music. Przychodzą odśpiewać czyjś utwór. Brak w tym oryginalności, indywidualności, a widać jedynie chęć pokazania głosu, bez podkreślania własnych wartości i kreatywności. By zaistnieć na scenie muzycznej, nie wystarczy jedynie wykonywać utwory światowych gwiazd, trzeba tworzyć. Do tego wszystkiego uważam wykonanie Ani jedynie za odpowiednie, poprawne. Z pewnością nie na miarę półfinałów Must Be The Music.

Kolejny na scenie pojawił się zespół Freakin Rudeboys. Wykonali oni swój własny utwór Tylko razem, otrzymując cztery zdecydowane „TAK”! Pomimo kilku niedociągnięć w partiach wokalnych, całość zjawiskowa i bardzo energiczna. Bardzo dobry zespół instrumentalny, charakteryzujący się doskonałą rytmicznością, spójnością, dynamicznością i świetną sekcją instrumentów dętych. 

Nikola Warda wykonała utwór Nothing Compares 2 U z repertuaru Sinéad O’Connor. Szesnastolatka o ciekawej, dojrzałej barwie głosu. Nikola otrzymała od jurorów trzy razy „TAK” i jedno „NIE” – od Kory, której zdaniem dziewczyna wybrała zły utwór. Być może właśnie ten dobór sprawił, że czegoś w tym wykonaniu brakowało. Czekamy na kolejne występy i, mam nadzieję, zaskoczenia!

Zawiało świeżością, gdy na scenie pojawiła się grupa Untitled 4 – młody raper z zespołem instrumentalnym na żywo. Utrzymany w dynamice mezzo piano zespół instrumentalny stwarzał niezwykły nastrój, nadawał całości niezwykłego charakteru i w połączeniu z rapem pokazał coś, czego być może jeszcze nie było w tym programie. Bardzo dobry, rytmiczny tekst, a tym samym dobry przekaz. Nic dodać, nic ująć.

Odcinek drugi zakończył występ Krzysztofa Jeziorskiego. Krzysztof zaśpiewał utwór młodej wokalistki – Ewy Farny – Ulubiona rzecz. Pomimo ciekawej barwy głosu, nie było w tym wykonaniu niczego prawdziwego, szczerego. Występ bardzo sztuczny. Dostając drugą szansę, zaśpiewał Thank You Very Much z repertuaru Margaret. O ile barwa głosu chłopaka jest naprawdę oryginalna i indywidualna, to przede wszystkim (jeśli chce on rzeczywiście osiągnąć coś w karierze muzycznej), czeka go mnóstwo pracy pod okiem specjalisty oraz odnalezienie własnej, oryginalnej, szczerej i indywidualnej scieżki muzycznej.

Dzisiejszy odcinek był jeszcze bardziej ekscytujący niż poprzedni. Co czeka nas w kolejnym? Kto zjawi się w trzecim odcinku piątej edycji Must Be The Music – Tylko Muzyka? 

Recenzja powstała dzięki Funduszowi Popierania Twórczości

Stowarzyszenia Autorów ZAiKS


Wesprzyj nas
Warto zajrzeć