recenzje

„Warszawska Jesień” 2014

57. Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” dobiegł końca. Gdy opadły już pierwsze emocje po dziewięciu festiwalowych dniach (19-27 września), których rytm wyznaczały wieczorne koncerty i wydarzenia towarzyszące, można z dystansu podsumować doświadczenia. A będzie co wspominać…

Tegoroczna edycja festiwalu upłynęła pod przewodnim hasłem „Inne instrumenty”. Inne, czyli pochodzące z dawnych epok, dalekich kultur, nietypowo przekształcone lub trochę zapomniane lecz wykorzystane w nowy sposób. (Złośliwi mogliby powiedzieć – muzyczny recycling.) W kontekście instrumentów (lub śpiewów) etnicznych nie obyło się też bez poruszenia kwestii dialogu kultur, co najbardziej wyraźnie było podkreślane na prawykonaniu utworu REKA Yuvala Avitala. Problem dominacji kultury europejskiej i odmiennych spojrzeń na muzykę w różnych częściach świata  doskonale uświadomił nam Cergio Prudencio na niezapomnianym koncercie Orquesta Experimental de Instrumentos Nativos oraz chiński zespół Forbidden City Chamber Orchestra. Oczywiście nie zabrakło też znanych dobrze europejskich instrumentów (np. na koncercie z „Innej beczki”), niekiedy łączonych z tak nietypowymi zjawiskami jak e-cytra czy chiński guzheng. Skutek tych połączeń bywał różny, jednak sama oryginalność instrumentów z pewnością miała ogromną siłę przyciągania.      

19 września

Zasada „inności” przyświecała już koncertowi inauguracyjnemu w Filharmonii Narodowej. Nieczęsto bowiem w festiwalu muzyki współczesnej bierze udział zespół instrumentów historycznych, w tym przypadku – Arte dei Suonatori. Na początek muzycy barokowej orkiestry wraz z wiolonczelistą Dominikiem Połońskim prawykonali, napisaną specjalnie dla nich, kompozycję brut Artura Zagajewskiego, a na zakończenie koncertu wspólnie z zespołem musikFabrik zaprezentowali utwór Martina Smolki – Semplice. Obydwie kompozycje w założeniu minimalistyczne, a nawet utrzymane na pograniczu tonalności, odwołują się do zupełnie różnych estetyk. Tytułowy brut Zagajewskiego  odnosił się do francuskiego określenia oznaczającego „prymitywny, brutalny” i faktycznie mocniejsze pociągnięcia smyczkiem przy podstawku i preparacja solowej wiolonczeli mogły przywoływać zamierzone przez kompozytora skojarzenia, jednak ciche brzmienie instrumentów dawnych bardzo złagodziło efekt „brutalności”. Na plan pierwszy wysunęły się natomiast mechanicznie powtarzane gesty muzyków, które układały się w specyficzną choreografię. Podstawową zasadą przy tworzeniu Semplice Smolki było (o czym kompozytor wspominał na spotkaniu następnego dnia) „trwanie w ulubionym dźwięku”. Trwaliśmy więc i my, blisko 50 minut (za długo?), śledząc kolejne 6 części, które ułożyły się w szereg zamkniętych miniatur. W wykonaniu instrumentalistów z musikFabrik usłyszeliśmy jeszcze Double Aureliana Cattaneo, w którym kompozytor wykorzystał nietypowe instrumenty dwuczarowe: eufonium, trąbkę i róg, choć zbyt duże zagęszczenie efektów wprowadziło do kompozycji poczucie chaosu. Po przerwie członkowie musikFabrik zagrali „klasyk” György Ligetiego Hamburgisches Konzert, łączący brzmienia naturalnego i wentylowego rogu.   

Po inauguracji festiwalu udaliśmy się do Soho Factory, gdzie o 22.30 czekał nas zupełnie odmienny w estetyce koncert, zatytułowany „Dudy nie nudy”. Pierwszą część faktycznie wypełniły trzy kompozycje na dudy, solo lub z towarzyszeniem elektroniki, w wykonaniu Erwana Keraveca, któremu wszystkie te utwory były dedykowane. Co do nudy… – być może zbyt duże nagłośnienie, i tak przenikliwie brzmiącego instrumentu, nie pozwoliło w pełni docenić kompozycji. Najbardziej przykuł uwagę ostatni w tej części utwór z elektroniką, Xaviera Garcii New Râ, choć raczej ze względów wizualnych. Wykonawca przeniósł się na podwyższenie umieszczone pośrodku widowni i rozpoczął utwór grając na klęczkach, stopniowo podnosząc się, obracając wokół własnej osi, co miało odnosić się do symboliki boga słońca, zawartej w tytule. W drugiej części koncertu wystąpiła Warszawska Grupa CELLONET, pod dyrekcją Andrzeja Bauera. Najpierw bliskowschodnie brzmienia wprowadził utwór Zaida Jabriego Ode to Maulana Rumi, na osiem wiolonczel, taśmę i kolejny egzotyczny instrument – qanun. Na zakończenie zabrzmiała topofoniczna kompozycja Wojciecha Ziemowita Zycha Opływ / Przepływ / Upływ, oparta na przemieszczaniu, zanikaniu i pojawianiu się dźwięku między rozmieszczonymi dookoła widowni instrumentalistami.       

20 września

Koncertem, który najpełniej wyraził, znaczenie zwrotu „odmienność kulturowa”, był sobotni występ w sali koncertowej UMFC Orquesta Experimental de Instrumentos Nativos, który wielu obserwatorów uznało za najważniejsze wydarzenie festiwalu. Inność boliwijskiego zespołu nie wyrażała się wyłącznie w instrumentarium – andyjskich piszczałkach i bębnach, ale też w wyglądzie i zachowaniu muzyków o wyraźnie indiańskich rysach. Od momentu pojawienia się orkiestry na scenie miało się świadomość uczestniczenia w niezwykłym spektaklu. Członkowie zespołu, przez cały czas niezwykle skupieni z uwagą śledzili każdy gest dyrygenta, który również nie zdradzał żadnych emocji. Już pierwsza kompozycja, Estratos Tato Tabordy, wprowadziła zupełnie nieznane brzmienia – różnego rodzaju szumy, piano na granicy słyszalności, gwizdy. Zmiany instrumentarium w czasie kolejnych utworów uświadomiły słuchaczom, że wszyscy członkowie orkiestry są właściwie multiinstrumentalistami. Każda z zaprezentowanych kompozycji odnosiła się w jakiś sposób do natury. Czasem były to odniesienia dosłowne, np. wykorzystanie jako instrumentów kamieni, skorupy żółwia. Często też ulotne brzmienie dętych instrumentów było konfrontowane z perkusją, wyznaczającą jakiś pierwotny rytm. Bardzo rytualny charakter miał kończący koncert utwór Cantos Ofertorios dyrygenta OEIN, Cergio Prudencio, będący, według słów kompozytora, hołdem złożonym Matce Ziemi.  Gorąca owacja publiczności po tym wykonaniu trwała aż do zejścia z estrady ostatniego muzyka orkiestry.    

Następny tego dnia koncert, w Teatrze Imka, stanowił wyjątkowe zestawianie dziwnych instrumentów i zupełnie różnych stylów. W pierwszej części zabrzmiały dwa utwory na duet klarnetów kontrabasowych oraz dwuczęściowa improwizacja wykonawców: Ernesta Molinarego i Theo Nabichta na początek i zakończenie części. Improwizacja, w której muzycy cmokali i dyszeli do instrumentów, wywołała dość dwuznaczne skojarzenia. Pozostałe kompozycje były po prostu mało pomysłowe – utwór Andrew Noble’a trickle down tworzył niespójny dialog różnych efektów, a kompozycja Annesley Black tender pink descender opierała się w dużym stopniu na powtarzanych pochodach gamowych. Drugą część koncertu rozpoczęła krótka miniaturka, która brzmiała jakby wyjęta z inne epoki – przeznaczona na fortepian na cztery ręce kompozycja Hanny Kulenty Van…, zamówiona przez Ambasadę Królestwa Niderlandów w Warszawie. Następnie Przemysław Scheller wykonał własny utwór na aborygeński instrument didgeridoo i elektronikę. W trakcie tego wykonania do koncertu włączył się niestety zupełnie nieoczekiwany instrument w postaci dyskoteki odbywającej się w podziemiach teatru. O ile brzmienie didgeridoo nawet ciekawie łączyło się z muzyką techno, o tyle delikatne dźwięki gamelanu w następnej kompozycji, Michaela Asmara Gending Bonang, zostały całkowicie zagłuszone. Drżenie podłogi i krzeseł skłoniły część widowni do ostentacyjnego opuszczenia występu Warszawskiej Grupy Gamelanowej, co tylko pogłębiło przykre wrażenie całego koncertu.      

21 września

Drugi koncert, którym całkowicie zawładnął zespół instrumentów tradycyjnych, odbył się w niedzielę w Studiu Koncertowym Polskiego Radia. Tym razem zetknęliśmy się z kulturą chińską dzięki zespołowi Forbidden City Chamber Orchestra, który, poza kompozycją Wojtka Blecharza, zaprezentował utwory rodzimych twórców. Na muzykę chińskich kompozytorów silny wpływ mają inne dziedziny sztuki – literatura, tradycyjne malarstwo, poezja, o czym świadczą zarówno komentarze do utworów, jak też specyficzny nastrój tych kompozycji. Najbliższy zachodniej estetyce był kończący koncert utwór Wenchen Qina Listen to the Valleys, wykorzystujący egzotyczne instrumenty bardziej sonorystycznie. Najbardziej jednak wyróżniała się kompozycja Blecharza (one)[year](later), napisana w wyniku dwuletniej współpracy z chińskim zespołem. Stanowiła niezwykły spektakl, w którym muzycy początkowo zgromadzeni w kręgu wydobywali dźwięk jedynie za pomocą metalowych mis. Następnie zasiedli przy prostokątnym stole, gdzie muzykę stanowiło przekazywanie między wykonawcami miseczek,  szuranie, uderzanie w blat. Soliści siadali na moment do swoich instrumentów – guzhengu, pipy, erhu, by po chwili znów powrócić do grupy, a całość zakończyła się powrotem do kręgu. Choć bardzo istotna była tu warstwa wizualna, utwór ten był też ciekawy brzmieniowo, a bardzo wyciszona dynamika zmuszała do wsłuchiwania się w najmniejszy szelest.        

22 września

Jeśli zmęczyła kogoś egzotyka poprzednich koncertów, w poniedziałek z pewnością mógł odetchnąć. W Centrum Kultury Koneser w wykonaniu Orkiestry Muzyki Nowej zabrzmiały, trochę z „Innej beczki”, jak zostało to określone w programie, kompozycje trojga polskich twórców: Marcina Stańczyka, Agaty Zubel, Jakuba Sarwasa i pochodzącego z Serbii Djuro Živkovicia. Wszystkie cztery utwory udowodniły, że znane symfoniczne instrumenty nadal można wykorzystać w ciekawy sposób. Najbardziej w pamięć zapadła kompozycja Stańczyka – Westchnienia, która jest też doskonałym przykładem, jak bardzo opis dzieła może nie pasować do odczuć słuchacza. Ten żartobliwy w charakterze, bardzo dynamiczny utwór, w którym instrumentaliści szepcą, krzyczą i tupią, odnosił się bowiem według komentarza do… chopinowskiego rubata.

23 września

Kontynuując symfoniczne brzmienie z poprzedniego dnia, we wtorek zaprezentował się zespół bardzo młodych muzyków – European Workshop for Contemporary Music. Koncert rozpoczęło mocne uderzenie – mieniąca się kolorami, odnosząca się zresztą do malarstwa, kompozycja Raphaëla Cendo Action Painting. Następnie pojawił się kolejny nietypowy instrument – elektroniczna cytra – w utworze Leopolda Hurta Gatter. Brzmienie „e-cytry”, na której grał sam kompozytor, przypominało często dźwięki gitary elektrycznej, szczególnie w popisowej kadencji, lecz niestety słabo łączyło się z partią orkiestry. Po przerwie usłyszeliśmy pełen kontrastów dynamicznych utwór Cezarego Duchnowskiego Parallels. Koncert zakończyła legendarna kompozycja Gérarda Griseya Partiels, która pokazała, że brzmieniowe eksperymenty, jak przekładanie kartek, darcie styropianu, wcale nie muszą wprowadzać zabawnej atmosfery, lecz być integralną częścią zjawiskowego dzieła. Brawa należą się tu także oświetleniowcom, dzięki którym, kończące utwór bezgłośne uderzenie w talerz, stało się jeszcze bardziej wymowne.

24 września

Po zapowiedziach oraz opisie w książce programowej wiele można było oczekiwać po wystawieniu utworu REKA Yuvala Avitala, o czym świadczyły też tłumy zgromadzone przed Centrum Kultury Koneser. Miało być to zetknięcie 6 tradycji śpiewu z różnych stron świata: Sardynii, Mongolii, Tadżykistanu, Południowej Afryki, Syberii i Tybetu, którym towarzyszyło dwóch perkusistów i „Chór niemuzyków” – złożony z amatorów zrzeszonych na Facebooku. Koncert ten chyba najbardziej podzielił widownię, dla części stając się niezapomnianym duchowym przeżyciem, dla pozostałych zaprzepaszczoną okazją do zaprezentowania w jednym miejscu różnorodnych technik śpiewu, które zginęły w gąszczu efektów i hałasów. Najbardziej przeszkadzała partia perkusji, początkowo chaotyczna, w połowie utworu przechodząca w rytmy wręcz klubowe, a przede wszystkim zagłuszająca śpiew. Emocje udzieliły się też samemu kompozytorowi, dyrygującemu solistami (chór niemuzyków i perkusiści mieli osobnego dyrygenta), ponieważ prawykonanie rozpoczął 15 minut przed podaną w programie godziną, nie zrażony faktem, że do 19.30 na widowni trwały jeszcze rozmowy. 

25 września

W czwartek powróciliśmy znów do symfonicznej obsady, podczas występu Orkiestry Sinfonia Varsovia. Rozpoczynający koncert bardzo wyciszony, przestrzenny utwór Wenchen Qina Yin Ji oraz Rzeka podziemna 2 Zygmunta Krauze, na elektronicznie przetworzone dźwięki fortepianu i orkiestrę, zostały nieco przyćmione przez dość teatralne kompozycje z drugiej części. Po przerwie został wykonany Concerto. Re maggiore Andrzeja Kwiecińskiego – wzbudzająca sympatię zabawa z konwencją, na klawesyn (zamknięty i otwarty), wielką orkiestrę i, co wywołało westchnienie publiczności, trzy baloniki wypuszczone w powietrze w zakończeniu. Cały system gestów solistki i powtarzane motywy – w stroju temperowanym i naturalnym, zależne od użytego manuału klawesynu – przywodziły skojarzenia z nakręcaną zabawką. Kompozycja Simona Steen-Andersena Ouvertures na guzheng, elektronikę i orkiestrę, również potraktowana była z przymrużeniem oka. Nietypowe sposoby wydobycia dźwięku z solowego chińskiego instrumentu – gra smyczkiem, kartą kredytową, szklaną rurką łączyły się z elektroniką, która stanowiła kalejdoskop stereotypowych skojarzeń z kulturą chińską. Z głośnika rozbrzmiewały ludowe pieśni, mowa Mao Zedonga, a nawet odgłosy z filmów Kung-fu, które zmieniały się jak kanały radiowe wraz z otwieraniem i zamykaniem pokrywy guzhengu. Efekty te nie służyły jednak jedynie zabawie lecz tworzyły bardzo spójną kompozycję.

Zamiast nocnego koncertu w Centrum Kultury Koneser organizatorzy zapewnili słuchaczom pokaz filmu z muzyką graną na żywo. Japońska produkcja z 1926 roku Page of Madness w reżyserii Teinosuki Kinugasy, zdominowała muzyczne tło skomponowane przez Gene’a Colemana. Siła niemego obrazu – wstrząsającej historii rozgrywającej się w szpitalu psychiatrycznym – była tak urzekająca, że tylko momentami na pierwszy plan wysuwały się chińskie (shō, koto) oraz zachodnie (klarnet basowy, gitara elektryczna, skrzypce, altówka, wiolonczela) instrumenty, świetnie oddając nastrój grozy.      

26 września

W piątek swoje pięć minut mieli „Młodzi z Krakowa”, czyli studenci krakowskiej Akademii Muzycznej: Szymon Stanisław Strzelec, Piotr Roemer, Piotr Peszat i Kamil Kruk. Ich kompozycje poprzedziły dwa utwory napisane w 1965 roku, o skrajnie różnym charakterze – kompozycja Pauline Oliveros Bye Bye Butterfly na taśmę, będąca zgrabnym żartem z dziewiętnastowiecznej opery oraz Kammermusik für Renaissance-Instrumente Mauricio Kagla, w nieco uciążliwy sposób wykorzystująca dawne instrumenty w nowy sposób. Druga cześć koncertu, należąca do młodych kompozytorów z jednej strony budziła szacunek dla dojrzałości i świetnego przygotowania technicznego studentów. Z drugiej jednak zbytnie eksploatowanie pewnych technik, jak gra smyczkiem na gongu czy glissanda kontrabasów, a także spowijająca wszystkie utwory oniryczna aura, spowodowały, że cztery kompozycje były do siebie bardzo podobne.

O 22.30 w Fabryce Trzciny czekał nas koncert, w którym „inność” instrumentów nabrała zupełnie nowego znaczenia. Czterech litewskich kompozytorów, wchodzących w skład Diissc Orchestra, zaprezentowało wspólną kompozycję Venta na radzieckie syntezatory tejże marki. Był to koncert dla słuchaczy o mocnych nerwach i bębenkach usznych. Siła dźwięku i niskie częstotliwości wywoływały dodatkowe doznania somatyczne, co wytrwali tylko najsilniejsi.    

27 września            

Na finał powróciliśmy w sobotę do gmachu Filharmonii Narodowej. Spośród wieńczących festiwal czterech kompozycji, największym odkryciem okazała się paradoksalnie najstarsza z nich – Pianophonie Kazimierza Serockiego. Dzięki nowoczesnemu oprogramowaniu warstwa elektroniki w utworze z 1978 roku, wykonywana wcześniej przez kilkuosobowy skład, została ograniczona do obsługi jednego laptopa i realizowana przez wykonawcę partii fortepianu. Pianista – Adam Kośmieja – zachwycał świetną techniką i momentami przyćmiewał całą orkiestrę, prowadząc dialog fortepianu i elektroniki. W pierwszej części koncertu usłyszeliśmy Jörga Widmanna Armonica na akordeon i harmonikę szklaną (jeszcze jeden inny instrument) z towarzyszeniem orkiestry oraz nawiązujący do tradycji buddyjskich utwór Body Mandala Jonathana Harveya. Koncert zwieńczyła efektowna kompozycja Spiral House Tansy Davies, z popisową partią trąbki.  

Spośród licznych wydarzeń towarzyszących festiwalowi należy jeszcze odnotować 10. urodziny czasopisma „Glissando”, podczas których zabrzmiały improwizacje kompozytorów, m.in. Karola Nepelskiego (na laptop solo!), Rafała Zapały, Wojtka Blecharza. Świetną okazją do bliższego poznania kompozytorów były spotkania z twórcami w Austriackim Forum Kultury w samo południe, prowadzone przez Krzysztofa Kwiatkowskiego. Festiwalowi towarzyszyły też oczywiście wydarzenia dla dzieci w ramach „Małej Warszawskiej Jesieni”.

Trudno jest mi odnieść się do popularnych opinii, że tegoroczna edycja festiwalu stanowiła jedną z najlepszych od lat, ponieważ dla mnie była to pierwsza „Warszawska Jesień” obserwowana z bliska. Mój sąd może być więc podyktowany zachwytem neofity, jednakże – piękna była ta „Warszawska Jesień”!      

————

Teks powstał dzięki

Funduszowi Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

          

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć