„Publiczność wrocławska jest już na pewno nieco rozpieszczona, bo największe gitarowe nazwiska już u nas gościły” – stwierdził dyrektor Festiwalu GITARA+ Krzysztof Pełech. Festiwal ten zajmuje ważne miejsce w kalendarzu każdego wielbiciela muzyki gitarowej. Powstałe 17 lat temu wydarzenie przyciąga publiczność z różnych środowisk, z różnym wykształceniem muzycznym. Przez lata do Wrocławia przyjechali tak znani wirtuozi, jak: Paco de Lucia, Tonny Emanuel, Al Di Meola czy Jesse Cook.
Ostatnie dwa weekendy spędziłyśmy na przyglądaniu się i wsłuchiwaniu w utwory prezentowane podczas festiwalu na koncertach zatytułowanych: „Tributo to Paco de Lucia” (27.09, KB), „Antonio Fruscella – 100 lat gitary” (4.10, AU) oraz „Cafe Brasil – Magda Navarette&Leo Vilhena” (5.10, AU).
Podczas pierwszego z wydarzeń publiczność dopisała tak bardzo, że organizatorzy musieli dostawić kilka rzędów krzeseł, by w dość skromnym Centrum Kultury „Agora” pomieścić wszystkich. Koncert rozpoczął się przez to po czasie. Na sali zapanował mrok i jedynie kolorowe reflektory na scenie stanowiły źródła światła. Pojawili się dwaj instrumentaliści: Carlos Piñana i towarzyszący mu na perkusji Miguel Orengo. Utwory grane przez gitarzystę charakteryzowały się ogromną wirtuozerią, wielką szybkością, która momentami zamieniała się w nerwowość. Przy tym słychać było ogromną dozę melancholii, obecną także w kilku kompozycjach Jessego Cooka, który zaprezentował się tydzień wcześniej. Spokój i nastrój zadumy, jaki pojawiał się w tych utworach był przełamywany co jakiś czas wirtuozowskimi figuracjami gitary lub akompaniamentem perkusji, brzmiącej jakby z innego świata muzycznego. Trzeci z wykonywanych podczas koncertu utworów za sprawą dominującej roli tremola przypomniał mi etiudę, którą ćwiczył wiele lat temu mój brat. Podczas piątej kompozycji, na scenie pojawiła się tancerka flamenco (Agata Teodorczyk), co znacznie ubarwiło występ duetu.
Drugą część koncertu stanowił występ Carlesa Benaventa i Miguela Orengo. Stylistyka muzyki zmieniła się niemal od razu – z typowego flamenco przeszliśmy do muzyki o bardziej jazzowym, rozrywkowym zabarwieniu, inspirowanej sztuką Hiszpanii i Paco de Lucii. W uszy (a nawet oczy) uderzył od razu ogromny entuzjazm basisty, który przez szereg lat występował w zespole z Paco de Lucią. Kompozycje grane przez duet były bardzo logiczne, żywiołowe i radosne, a instrumentaliści świetnie dogadywali się muzycznie.
Następnie na scenę wrócił Carlos Piñana, a na koniec i Agata Teodorczyk. Mimo całego piękna flamenco, miałam ciągle wrażenie, że gdyby instrumentaliści grali zupełnie inny utwór, z innymi emocjami, inną rytmiką, zaprezentowana choreografia nadal pasowałaby do niego. Nie miałam wrażenia pełnego dopasowania muzyki do tańca – tak jak widzę to (pod pewnymi względami podobnym) w stepie irlandzkim. Najbardziej jednak podobał mi się bis zagrany przez Krzysztofa Pełcha, Carlosa Piñanę i Miguela Orengo pt. Asturias. KB
Późnym słonecznym popołudniem, 4 października w Centrum Kultury „Agora” zebrała się dość skromna publiczność, by uczestniczyć w koncercie w ramach wrocławskiego Festiwalu Gitarowego GITARA+. Koncert ten pozbawiony był szeroko pojętego festiwalowego charakteru, próżno w nim było szukać zbędnego blichtru i silenia się na „światowość”. Na scenę pewnym krokiem wyszedł gitarzysta Antonio Fruscella i zaczął grać na instrumencie niemalże jeszcze przed zajęciem swojego krzesła – bez niepotrzebnych wstępów pozwolił wypowiedzieć się gitarze. Rozpoczął swój minimalistyczny recital, prezentujący głównie twórczość klasycznych kompozytorów z południa Europy z XIX i XX wieku. Od pierwszych nut kusił publiczność niezwykłą, mieniącą się ciepłymi barwami kolorystyką dźwiękową, wykonując utkane z tanecznych rytmów melodie w nieco improwizacyjnym stylu. Czarował gęstymi, gorącymi akordami. Harmonia wydawała się stapiać z panującą na zewnątrz sielankową pogodą.
Jak można domyślić się, patrząc na tytuł tego koncertu – „100 lat gitary” – gitarzysta wykonał przekrojowy zestaw kompozycji hiszpańskich i włoskich twórców. Szczególnie intrygujące okazały się Fandanguillo op. 36 i Sevillana op. 29 hiszpańskiego kompozytora Joaquina Turina, który latynoskie rytmy ubarwił jazzowymi harmoniami.
Dzięki kameralnej, uważnej publiczności udało się gitarzyście wytworzyć intymną atmosferę, w której każdy detal był na wagę złota. Fruscella raczył więc publiczność drobnymi smaczkami, jak kunsztowne flażolety czy wirtuozowskie, pełne gracji i lekkości fragmenty ad libitum. Artysta wykonał także nieco dziwaczny, upstrzony nowoczesnością utwór współczesnego kompozytora Simone Iannarelli pt. Alma, który jest zadedykowany właśnie Fruscelli. Usłyszeliśmy także bardzo ciekawe klasyczne wariacje Francisco Tárregi na temat Carnevale di Venezia Paganiniego, gdzie wykorzystana została szeroka paleta barw i możliwości brzmieniowych gitary.
Mimo wspaniałego warsztatu gitarzysty, zdarzały się jednak burzące nastrój techniczne niedociągnięcia. Z początku intrygujący, południowy klimat robił się coraz bardziej duszny i senny. Patrząc z perspektywy całości występu aż trudno uwierzyć, że repertuar był stricte przekrojowy i prezentował twórczość gitarową z przestrzeni stu lat – mnie wydał się monotonny i mało zróżnicowany. Pomimo kilku naprawdę ciekawych interpretacji (jak na przykład świetnie zaprezentowana Guajira Emilio Pujola) gitarzysta niekiedy grzązł w mętnym wykonaniu albo za bardzo epatował irytującym – szczególnie dla mnie – romantycznym rozrzewnieniem. Pomimo tychże uwierających minusów, koncert zaliczam do ciekawych.
5 października zaprezentowano autorski projekt polskiej wokalistki Magdy Navarrete i brazylijskiego gitarzysty Leo Vilheny Café Brasil. Miał być to muzyczny spektakl obfitujący w południowe gorące rytmy i opowiadać o spotkaniu w kawiarni trzech gitarzystów – Polaka, Kubańczyka i Brazylijczyka, spontanicznie rozpoczynających jam session. Sala na koncercie była pełna, a opóźnienie typowo „południowe”. W powietrzu czuć było rosnące napięcie i oczekiwanie publiczności na artystów.
Koncert rozpoczęła mało wyrazista improwizacja Leo Vilheny i Andrzeja Lewockiego. W końcu na scenę wyszła sama Navarrete i reszta zespołu. Swoją drogą, zespołu stworzonego przez świetnych instrumentalistów, który tworzą między innymi: Manolo Alban Juarez (znany ze współpracy z Maanamem, Krzesimirem Dębskim czy Andrzejem Jagodzińskim) oraz Andrzej Lewocki (jeden z najlepszych gitarzystów flamenco w Polsce).
Występ rozpoczął się niemrawo. Zespół zdawał się zagłuszać wokalistkę, której występy przeplatały się z improwizacjami Vilheny i Lewockiego. Pod względem pomysłu było to dla mnie niezrozumiałe. Nie widziałam powiązania z zapowiadaną fabułą, ciężko było mi odczytać jakiekolwiek elementy spektaklu. Trudno mi zrozumieć, o co tak naprawdę chodziło artystce. Początkowy bezład powoli przerodził się jednak w ciekawą muzycznie opowieść. Była ona trochę za bardzo przeładowana różnorodnością, chęcią zaprezentowania absolutnie wszystkich rodzajów muzyki Ameryki Łacińskiej i południowej Europy w godzinę.
Mimo wielu iskrzących brzmień i tanecznych rytmów, mnie najbardziej zauroczyły te raczej minimalistyczne wykonania romantycznych ballad, podczas których wokalistka, niezagłuszana przez ogrom instrumentarium, ukazała przy solowym akompaniamencie cavaquinho czy banjo Vilheny delikatność swojego głosu i swój kunszt. Muzycy zjednali sobie publiczność radosną sambą oczywiście prosto z Rio. Uśmiechy na twarzach wywoływała pogodna i radosna kompozycja ze świetnym polskim tekstem – „Samba przed spotkaniem”, nawiązująca do standardu śpiewanego przez Hannę Banaszak. Słuchacze chętnie angażowali się w kolejne zabawy wymyślane przez muzyków, a atmosfera na sali była naprawdę gorąca. Magda Navarrete to nie tylko wokalistka – mieliśmy więc okazję oglądać imponujący, pełen pasji i rozpaczliwych emocji pokaz bolero, przy wyłącznym akompaniamencie cajón – afrykańskich, drewnianych skrzyń perkusyjnych.
Jedno trzeba Café Brasil przyznać – muzycy starali się, aby nie było nudno. Navarrete jako uznana na świecie profesjonalna wokalistka jest bardziej przekonująca w delikatnych kompozycjach bogatych w detale niż w tych skupiających się na sile głosu. Nie był to z pewnością koncert dla każdego, lecz został bardzo ciepło przyjęty przez polską publiczność. AU
Każdy z wysłuchanych przez nas koncertów był inny. Usłyszałyśmy muzykę w różnych stylistykach – od tradycyjnego flamenco okraszonego tańcem, przez bardziej rockową aż do jazzu. Wspólnym mianownikiem koncertów była gitara i muzyka szeroko rozumianego Południa. Festiwal „GITARA+” to miejsce spotkań instrumentalistów z różnych krajów, osadzonych w innych kulturach, tworzących w odmiennych stylistykach. Spotkań doprowadzających do ciekawych projektów międzykulturowych. Ostatni punkt festiwalu jeszcze przed nami, ale trudno nie zadać sobie pytania – czym spróbuje zaskoczyć publiczność Krzysztof Pełech za rok?