Ostatnio jesienna pogoda nie rozpieszcza. Ciężkie, ciemne niebo zawisa nisko i przytłacza mniej odpornych na małe dawki promieni słonecznych. Gdyby tylko móc wsiąść w samolot i wylecieć do słonecznej Australii? A gdyby choć jej część przybyła do nas?
Tą częścią okazał się 7. grudnia Tommy Emmanuel – australijski gitarzysta akustyczny. Jego koncert, który odbył się w ramach Festiwalu Gitara +, otworzył Adam Palma. Muzyk przedstawił kilka swoich utworów i aranżacji, między innymi „40 miles of bad road”, przed którym muzyk zaśmiał się, że gdyby piosenkę tę napisał Polak, w tytule byłaby mowa o dużo dłuższej trasie… Palma w bardzo zabawny sposób zwracał się do publiczności i szybko udało mu się namówić ją do odśpiewania „Czterdzieści lat minęło” podczas gdy on grał.
Palma pojawił się na scenie jeszcze raz, razem z gwiazdą wieczoru wykonał trzy utwory, w tym „Uciekaj serce moje” Seweryna Krajewskiego. Podczas gdy Polak wykonywał główną melodię, Emmanuel mu akompaniował, a razem tworzyli niezwykle zgrany duet, rozumiejący się intuicyjnie, działający niczym jeden muzyk. Ich style muzyczne pasowały do siebie i idealnie dopełniały.
W części solowej, Emmanuel rozbawiał publiczność swoimi komentarzami do utworów, kipiał energią i zarażał uśmiechem. Przedstawił bardzo różnorodny repertuar przechodząc od typowo rozrywkowych, wesołych utworów kończąc na przesiąkniętych melancholią balladach. Rozpoczął od mocnego wejścia – nie przywitawszy się nawet z publicznością od razu zaczął grać. Był zupełnie samowystarczalny, już po chwili, jeżeli w ogóle na sali byli jacyś niedowiarkowie, wiadome było, że to jeden z czołowych gitarzystów akustycznych. Technika fingerstyle, którą doprowadził do perfekcji, robiła niesamowite wrażenie nie tylko na tych, którzy spotkali się z nią pierwszy raz, ale i na tych, który znali ją z własnej praktyki. Wydawało się, że na scenie jest cały zespół – przynajmniej trzech gitarzystów, w tym jeden basowy, i perkusista. Pośród wykonanych utworów nie zabrakło składanki z piosenkami Beatlesów („Here comes the Sun”, ”Lady Madonna”, „She is a night tripper”), a także znanej każdemu fanowi Emmanuela „Angeliny” i „Guitar Boogie”. Moje serce i uszy skradła jednak magiczna brzmieniowo aranżacja „Somewhere over the rainbow” zaczynająca się od jakby deszczu flażoletów i „normalnych” dźwięków, by następnie przejść do rozmarzonej, powolnej narracji tej piosenki.
W środkowej części koncertu muzyk zagrał też balladę Cheta Atkinsa „I still can’t say goodbye”, której wykonanie zadedykował zgromadzonym na sali córkom i synom. Tekst piosenki był niezwykle wzruszający i wyrażona była w nim tęsknota dziecka za ukochanym ojcem. Atkins poprosił Emmanuela, by ten wykonywał utwór, ponieważ „świat musi ją usłyszeć”.
Emmanuel zagrał także utwór utrzymany w niezwykle szybkim tempie „Tall Fiddler”, po czym zaczął tłumaczyć publiczności w bardzo zabawny sposób, jak wykonywać poszczególne odcinki kompozycji. Gitarzysta zapowiedział też, że kiedy przyjedzie po raz kolejny do Wrocławia (a jak mówił, czuje się tu jak w domu) sprawdzi, kto z zebranych ćwiczył.
Koncert zakończył się kolędą napisaną przez Emmanuela „One Christmas Night”. Muzyk przed jej zagraniem nastroił gitarę, żartując, że powinien to zrobić dla św. Mikołaja.
Prawdziwą petardą koncertu był jednak moment, w którym gitarzysta wykorzystywał gitarę i mikrofon tak jak perkusję, uderzając w różnorodne ich miejsca i wydobywając ogrom barw i skomplikowane rytmy.
Ciężkie, grudniowe, szare niebo podczas koncertu przekształciło się w ciemną noc (koncert trwał niemal 3 godziny!). Nie była ona jednak już dla nikogo tak przytłaczająca, kiedy wracało się do domu nucąc energetyczne melodie z koncertu Australijczyka.