Gdy zapowiadano koncert Miuosha z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia, informacja ta wzbudziła wiele emocji zarówno wśród melomanów, jak i słuchaczy śląskiego rapu. Ci pierwsi podchodzili do tego muzycznego eksperymentu z nieufnością, drugimi kierowała ogromna ciekawość, co pozwoliło zapełnić katowicką salę koncertową NOSPR dwa dni pod rząd (6 i 7 marca).
Artyści zapowiadali ten występ jako pierwszy taki koncert w Polsce i na świecie. Rzeczywiście, wydarzenie to było ewenementem na skalę światową, bo choć sporadycznie zdarzały się już wspólne występy raperów z orkiestrą symfoniczną, to jeszcze nigdzie nie zaowocowało to pełnowymiarowym koncertem. Zainteresowanie kooperacją było ogromne. Bilety na pierwszy koncert wyprzedano, podczas pierwszej godziny sprzedaży, a gdy – wychodząc naprzeciw oczekiwaniom słuchaczy – zdecydowano się na powtórkę koncertu w dniu następnym, komplet miejsc w Sali NOSPR został wykupiony w ciągu… 18 minut!
Sobotni koncert był równocześnie wydarzeniem inaugurującym obchody 150-lecia Katowic, więc jego organizacja osiągnęła znaczenie daleko pozamuzyczne. Wydarzenie to miało połączyć trzy odrębne światy muzyczne, koegzystujące obok siebie od lat i co ciekawe – nie tylko w obrębie jednego miasta, ale nawet jednej dzielnicy. Bogucice, na terenie których mieści się siedziba NOSPR, są jednocześnie kolebką śląskiego rapu. To właśnie tu powstał jeden z pierwszych, a na pewno jeden z najważniejszych polskich składów hip-hop’owych – Kaliber 44. Bogucice były również miejscem zamieszkania jednego z najwybitniejszych bluesmanów Śląska – Jana „Kyksa” Skrzeka, którego udział w tym koncercie przekreśliła jego przedwczesna śmierć.
Otwierając koncert, dyrektorka NOSPR – Joanna Wnuk-Nazarowa – szczerze wyznała, że pomysł zestawienia hip-hop’u z muzyką symfoniczną z początku nie do końca ją przekonywał, ale postanowiła zaryzykować. Jak tłumaczyła: My w muzyce poszukujemy prawdy, a ta prawda tu jest.
Na pewno duże znaczenie dla decyzji o organizacji tego koncertu miała postać Radzimira Dębskiego, który podjął się przearanżowania utworów z repertuaru Miuosha na potrzeby Orkiestry Symfonicznej. Syn Krzesimira Dębskiego wydawał się być idealną postacią dla tego przedsięwzięcia, gdyż obok realizowania się jako kompozytor muzyki poważnej, znany jest również jako producent ukrywający się pod pseudonimem Jimek. Popularność i uznanie słuchaczy zdobył między innymi dzięki współpracy z Pezetem, choć najwięcej zamieszania wywołał wygrywając w ogólnoświatowym konkursie na najlepszy remix piosenki Beyoncé – End Of Time.
Sobotni koncert otworzyła introdukcja w postaci instrumentalnego utworu Crux autorstwa Dębskiego. Wprawdzie utwór ten miał swoją premierę we wrześniu 2014 roku podczas otwarcia nowego gmachu Filharmonii Szczecińskiej, ale w Katowicach nabrał zupełnie nowego, symbolicznego sensu, wzbogacony rzucanymi na mieszczące się za orkiestrą organy wizualizacjami. Wyświetlane w tle obrazy przedstawiały wizję rozwijających się przez 150 lat Katowic – od ich powstania po czasy współczesne. Kończący Crux fragment, w którym muzycy stukają pałeczkami o swoje pulpity, przechodził od miarowego rytmu przywodzącego na myśl tykanie zegara (upływający czas) do coraz bardziej szaleńczego tempa ilustrującego – wraz z wizualizacjami – dynamiczny rozwój zindustrializowanego Śląska.
Miuosh rozpoczął kolejną część koncertu od symfonicznej wersji Corony. Rapując: to miasto wierzy we mnie jak nikt, muszę zrobić to dla nich, jak gdyby sam dodawał sobie otuchy podczas występu. Z początku Miuosh występował trochę niepewnie, maskując przekleństwa w tekście oraz próbując odnaleźć się w kompletnie odmienionych aranżacjach Jimka. Corona w zamyśle Dębskiego zyskała zupełnie nową jakość, lecz – co dało się wyczuć – równocześnie utrudniła zadanie Miuoshowi, który pomimo obecności na scenie dwóch perkusistów (Jose Manuel Alban Juarez i Wojciech Sobura) miał drobne problemy z odnalezieniem wyraźne go rytmu obecnego w oryginalnej wersji. Wszystko to sprawiało, że z początku Miuosh rapował nie tak dynamicznie i zdecydowanie jak nas do tego przyzwyczaił. Z utworu na utwór występował jednak coraz bardziej pewnie, by w końcówce przemienić się w prawdziwy wulkan energii.
Wybierając się na koncert spodziewałem się wyłącznie drobnych zmian aranżacyjnych i repertuaru składającego się z utworów, których podkłady posiadały już orkiestrowe brzmienia (Coraz więcej, Dalej, Nic za darmo, Jesteśmy). Okazało się jednak, że Jimek wziął na warsztat repertuar zupełnie inny, wkładając w nową muzykę naprawdę dużo pracy. Dużą część zagranych na koncercie kompozycji stanowiły symfoniczne wersje utworów z ostatniej, dalekiej od takich brzmień, bardzo elektronicznej płyty Miuosha – Pan z Katowic (Corona, Bawełna, Jeryho, Rio, Absynt i wykonane w duecie z Katarzyną – Za tobą).
Najbliżej oryginału wykonany został Dowód, pochodzący z albumu Prosto przed siebie. Zachowano charakterystyczny motyw instrumentów dętych blaszanych, który świetnie rozruszał publiczność. Bardzo udanie wyszedł też numer Reprezent, pamiętny dzięki publiczności skandującej „KATO” podczas refrenu. Dodatkowego smaczku dodały mu przerobione muzyczne cytaty z Kalibra 44 (w postaci tematu z normalnie o tej porze), będące ukłonem w stronę goszczącego wówczas na scenie Joki, jednego z założycieli tego składu.
Wyjątkową atmosferę lokalnego patriotyzmu podtrzymały kompozycje dedykowane pamięci Jana „Kyksa” Skrzeka. Kyks miał wykonać z Miuoshem tytułowy utwór z albumu Piąta strona świata, zawierający fragment jego własnej piosenki, lecz niespodziewana śmierć muzyka przekreśliła te plany. I choć głos Skrzeka zabrzmiał jedynie puszczony z taśmy, publiczność bez zbędnego namawiania odśpiewała wraz z Dziecięcym Chórem Pałacu Młodzieży w Katowicach fragmenty O mój Śląsku umierasz mi w biały dzień. Podczas wykonywania tego utworu widownia dodatkowo oddała cześć Skrzekowi rozświetlając salę światłem z setek telefonów. Ten podniosły nastrój utrzymał się jeszcze podczas premierowego utworu Cisza, będącego osobistym hołdem Miuosha dla Skrzeka.
Na bis Jimek zaprezentował własną, wzbudzającą gigantyczny entuzjazm publiczności, genezę hiphopu. W kilkuminutowej kompozycji zwarł niezliczoną ilość motywów zaczerpniętych z „klasyki” amerykańskich podkładów hip-hop’owych. Wśród nich mogliśmy usłyszeć charakterystyczne tematy z piosenek Pharoahe Monch, Missy Elliott, Beastie Boys, Wu-Tang-Clan, 50 Cent, czy Beyoncé.
Idealnym podsumowaniem koncertu i atmosfery jaka się podczas niego wytworzyła jest fakt, że przyznająca się wcześniej do dystansu względem rapu dyrektorka NOSPR zarapowała: Urodzona w Gdyni, w Krakowie wychowana, w Katowicach chcę się budzić każdego rana.
Sobotni koncert, pomimo kilku drobnych wpadek, pokazał, że granica pomiędzy muzyką „niską”, a „wysoką” jest złudna. W każdym gatunku muzycznym, w każdej stylistyce można odnaleźć rzeczy wartościowe, które połączone potrafią stworzyć nową jakość dla miłośników nawet najodleglejszych względem siebie dźwięków. Jedno jest pewne – koncert ten otworzył nowy rozdział katowickiej historii muzyki. Miejmy nadzieję, że otwartość na nowe formy ekspresji NOSPR udzielą się także pozostałym instytucjom w kraju.
Autor zdjęcia: Bartosz Dąbrowski
———
Tytuł recenzji jest cytatem z piosenki duetu Łona i Webber: Łonson i Łebsztyk.