Odcinek trzeci:
Autumn Leaves
Standardem w jesień
Lato mieliśmy piękne, to prawda. Długie i upalne, rozpieszczające nas niekończącym się błękitem nieba i obłędnym zapachem kwitnącej roślinności. Czas już jednak powoli wyciągać z dna szafy grube swetry i rozglądać się za szalikami. Jesień nieuchronnie się zbliża, a w dzisiejszym odcinku wszystko będzie brzmiało, jak ona!
Kompozycja Autumn Leaves (a właściwie Les feuilles mortes) powstała w roku 1945. Napisana została przez węgiersko-francuskiego kompozytora Josepha Kosmę; słowami opatrzył ją Jacques Prévert, a angielskiego przekładu dokonał Johnny Mercer. W tym miejscu chciałabym okazać panu Mercerowi należytą wdzięczność – to naprawdę miłe z jego strony, że zdecydował się przetłumaczyć tytułowe liście na „jesienne”, a nie na – jak głosi francuski oryginał – „martwe”. Niby wszyscy wiedzą, że te liście, co nam chrzęszczą pod stopami, są już nieżywotne, jednak człowiekowi jakoś tak milej na sercu, jak sobie o nich pomyśli w kontekście pięknej pory roku, a nie ponurego zmierzchu życia… Tak czy inaczej, utwór ten stał się standardem zarówno w kręgu francusko-, jak i anglojęzycznym. Bardzo często wykonywany jest również jako utwór instrumentalny, o czym za chwilę będziecie mieli okazję się przekonać. W dzisiejszym odcinku wręczam Wam pięć pięknych bukietów jesiennych liści – każdy inny, wszystkie cudne!
Miejsce 5
Bill Evans to jeden z najwybitniejszych pianistów jazzowych wszech czasów. Jego interpretacje cechowało nowatorstwo i impresjonistyczna harmonia. Sposób, w jaki postrzegał i wykonywał standardy jazzowe, wyraźnie zaznaczył się w świadomości pianistów kolejnego pokolenia – od Herbiego Hancocka przez Chicka Coreę do Keitha Jarretta. Nagranie pochodzi z koncertu w Oslo, podczas którego Evans wraz z perkusistą Alexem Rielem i kontrabasistą Eddie’m Gomezem stworzyli coś naprawdę niezwykłego. Doskonałość w trzech aktach. Każdy z nich wniósł do utworu coś świeżego, coś swojego. Trudno stwierdzić, co sprawia słuchaczowi większą satysfakcję – rozłożenie tego tria na czynniki pierwsze czy zasłuchiwanie się nim w całości?
Miejsce 4
O Sarze Vaughan opowiadałam Wam w pierwszym odcinku; była jedną z pięciu wspaniałych dam jazzu, które w nim przedstawiłam. Podobnie jak w przywołanym wtedy Misty, tu znów udowadnia, że nie bez powodu zwano ją The Divine One. Piękna, szalona, nieposkromiona. Bukiet-rarytas!
Miejsce 3
Chet Baker & Paul Desmond. Baker, reprezentant cool jazzu, to jeden z najbardziej cenionych trębaczy jazzowych lat 50.; jego krystalicznego brzmienia nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym. Choć nie był wybitnym sidemanem i słabo czytał nuty, okazał się wspaniałym interpretatorem ballad i posiadaczem niezwykłego, melodycznego instynktu. O Desmondzie, saksofoniście altowym, zrobiło się głośno w czasach świetności kwartetu Dave’a Brubecka. Jak pisze Jacek Niedziela, Desmond był „obdarzony łagodnym tonem saksofonu i godną pozazdroszczenia inwencją melodyczną”. Ich interpretacja Autumn Leaves jest niezwykle lekka i urzekająca. Nieskazitelne brzmienie trąbki Bakera uzupełniane jest równie przyjemną barwą altu Desmonda. Warto zwrócić również ucho ku klawiszowcowi, Bobowi Jamesowi. Prawda, że całość brzmi naprawdę dobrze?
Miejsce 2
Oscar Peterson. Kanadyjski pianista jazzowy i kompozytor. „Maharaja of the keyboard” – tak mówił o nim sam Duke Ellington. Jazzowy gigant, jeden z najczęściej nagrywanych muzyków w całej historii jazzu, wspaniały solista i akompaniator. Na jego muzyczny dorobek składa się ponad 200 płyt, 8 Grammy oraz tysiące koncertów granych na całym świecie podczas (trwającej ponad sześćdziesiąt lat) kariery. Był swingującym improwizatorem. Jego lewa ręka – niezwykle silna i szczególnie wyróżniająca się w grze solowej – pozwala sądzić, iż inspirował się nie tylko Artem Tatumem, ale i jego poprzednikami: Fatsem Wallersem oraz Jamesem P. Johnsonem. Oprócz wyraźnych powiązań z Tatumem, nie sposób nie zauważyć, iż Peterson przejął także wiele elementów pianistyki od Nat King Cole’a: warto zwrócić uwagę chociażby na zawieszenie między bopem i swingiem, wyrazową lekkość i skład tria bez perkusisty. Jesienne liście w jego interpretacji porywają. Nie ma w nich miejsca na nudę i bezczynność, jest za to mnóstwo czasu na szczery zachwyt.
Miejsce 1
Chick Corea & Bobby McFerrin. Duet-marzenie. Większy od niegasnącego nad nim zachwytu jest chyba tylko jego nieskończony potencjał. O Bobbym też już słyszeliście, a jeśli nie – zapraszam, poprzedni odcinek opowiadał historię królów jazzu, warto poświęcić chwilę tak doborowemu towarzystwu! Nowością w moich rankingowych historiach jest Chick Corea – pionier gatunku fusion i pianista, którego stawia się pośród niewielu absolutnych mistrzów języka jazzowego. Swoją twórczością wywarł silny wpływ na post-bop, latin jazz, free jazz, jazz awangardowy oraz jazz klasyczny. Amerykański magazyn „Downbeat” okrzyknął Coreę „najbardziej różnorodną i nieprzewidywalną postacią w jazzie”. Jest rozpoznawany nie tylko z uwagi na swoje niepowtarzalne brzmienie elektroniczne, ale i charakterystyczną, wielobarwną liryczność. Oto, co powstało z połączenia jednego z najbardziej wpływowych klawiszowców drugiej połowy XX wieku i człowieka-orkiestry.