Gdyby w Konkursie Chopinowskim przyznawano nagrody za generowanie ruchu w sieci i tworzenie zamieszania wokół własnej osoby, to Georgijs Osokins byłby zapewne zwycięzcą. Młody Łotysz wzbudził wiele kontrowersji zarówno swoją grą jak i wyglądem. Chociaż sam zaprzecza jakoby przywiązywał wagę do stroju. No chyba, że chodzi o czerwoną wstążeczkę…
Aleksander Przybylski: Spędziłeś na Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym imienia Fryderyka Chopina blisko miesiąc. Jak zapamiętasz ten czas?
Gorgijs Osokins: Szczerze mówiąc sądziłem, że zostanę wyeliminowany juz na wstępie. Mój styl nie wynika bowiem ze standardowego podejścia do muzyki Chopina. Ale po drugim etapie poczułem, że jury jest mną zainteresowane więc stałem się bardziej zrelaksowany. Ważne było dla mnie zagrać w tej sali, dla tej publiczności w określonej atmosferze. To dało mi bardzo dużo radości. Z chęcią wrócę do Warszawy w sierpniu przyszłego roku.
A.P.: Czy tak zwany młyn koncertowy już ruszył? Masz dużo pokonkursowych ofert?
G.O.: Mam mnóstwo ofert. W zasadzie od momentu kwalifikacji, a potem po drugim etapie, zaczęły dzwonić telefony ze Stanów Zjednoczonych, Japonii i Anglii. Jestem za tę szansę szalenie wdzięczny. Teraz przede mną piękny i niebezpieczny okres. Musze wybierać mądrze. Zarówno jeśli chodzi o koncerty jak i o nagrania.
A.P.: Jak wyglądał twój przeciętny dzień na konkursie? Miałeś choć odrobinę wolnego czasu?
G.O.: Zmartwię cię, wszystkie dni w moim wypadku wyglądały podobnie. Ja mam dość nietypową metodę ćwiczenia. Nagrywam się, a potem słucham tego co wystukałem na klawiszach, ale już z dala od fortepianu. Wyłapuję pomyłki, szukam czegoś co mogę poprawić. Także to mogło wyglądać, że sobie słuchałem muzyki, ale tak naprawdę wtedy ćwiczyłem. Przygotowanie do konkursu już w trakcie jego trwania było bardzo intensywne i nie pozostawiało wiele czasu na zawiedzanie miasta albo czytanie. Jedyną formą relaksu było pójście spać. Szczerze mówiąc do tej pory nie odpocząłem.
A.P.: Mieliście fortepian w hotelu?
G.O.: Chodziliśmy na Uniwersytet Muzyczny żeby ćwiczyć. W hotelu stał fortepian-robot, jak go ochrzciliśmy. Keyboard, na którym gra jest wręcz niebezpieczna, bo mechanika klawiszy jest w nim zupełnie inna. Przez taką grę można by się tylko odzwyczaić od prawdziwych fortepianów.
A.P.: A twoje rozumienie Chopina w ciągu tego miesiąca uległo przeobrażeniu?
G.O.: Ani trochę. Już przed konkursem byłem pewny jak ma wyglądać moja interpretacja. Ale z pewnością zdobyłem bardzo dużo doświadczenia występując przed tak wymagającą publicznością i znakomitymi jurorami. Dzięki konkursowi czuję się teraz bardziej swobodnie na scenie.
A.P.: Co jest dla ciebie najważniejsze w muzyce Chopina?
G.O.: Och… Każdy jego utwór wymaga innego podejścia. Każda kompozycja to jest odrębny kosmos. Chopin jest bardzo skomplikowany, bo jego muzyka jest właściwie jak wszechświat. Znajdziemy w niej wszystko. Technika i emocjonalność Chopina ewoluowały w ciągu jego życia. Inaczej należy grać bardziej beztroskie koncerty z okresu młodzieńczego, a inaczej jego późne, mroczne utwory. To oczywiste, że wykonawca musi te różnice uchwycić. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tradycji, w której wyrastał i jego osobistych doświadczeń. Jednocześnie uważam, że powinniśmy wykonywać go jednak na miarę naszych czasów. Żyjemy w XXI wieku i musimy sobie jakoś z tym poradzić. Interpretacja zmienia się z czasem. Wydaje mi się, że obecnie jesteśmy świadkami powrotu swoistego neoromantyzmu w wykonawstwie.
A.P.: Czytałeś może Listy Chopina? Jeśli tak, to czy pomagają one w interpretacji jego muzyki?
G.O.: Tak, ale w przypadku Chopina to nie jest bezpośrednio pomocne. To inna sprawa niż na przykład z Mozartem, który przekazywał w korespondencji wiele wskazówek technicznych i wykonawczych. U Chopina znajdziemy tego mniej, nie sądzę aby pianista koniecznie musiał je przeczytać. Ale bardzo lubię edycje poprzedzone komentarzami profesora Jana Ekiera. Z nich możemy dowiedzieć się wiele na temat recepcji pierwszych wykonań utworów Chopina i kontekstu historycznego. To bardzo ciekawe.
A.P.: Czy poza Chopinem masz swoich muzycznych idoli?
G.O.: Jeśli chodzi o kompozytorów to oczywiście jest to Bach. Potem będą to Arvo Pärt, który jest prawdziwym geniuszem i Rachmaninow. Ten ostatni jest także moim idolem jeśli chodzi o pianistykę. Charakter jego interpretacji jest mi bardzo bliski. Kocham też pianistów ze złotego okresu lat 20 i 30ych XX wieku. Przede wszystkim Ignacego Friedmana oraz Alfreda Cortota.
A.P.: Planujesz swoją karierę z wyprzedzeniem? Na przykład mówisz sobie – ok, teraz trochę Chopina, za trzy lata Partity Bacha, a do trzydziestki jakiś Debussy. Czy raczej idziesz na żywioł?
G.O.: Nie planuję. Życie robi to za mnie. Ten rok, jak i następny, upłynie pod znakiem Chopina. Za kilka lat to może być inny kompozytor. To jest jak z zakochiwaniem się. Czy możesz przewidzieć, że się w kimś zakochasz? Nie możesz. Tak samo jest z muzyką.
A.P.: Łotwa to mały kraj wielkich muzyków. Wystarczy wymienić choćby tylko takie nazwiska jak Mariss Jansons, Gidon Kremer czy Elīna Garanča. Skąd się to bierze?
G.O.: Mamy wielki wpływ dwóch kultur muzycznych, rosyjskiej i niemieckiej. Do tego należy pamiętać, że w łotewskiej tradycji leży wspólny śpiew. Dlatego mamy wybitne chóry i dyrygentów chóralnych. Jest nas tylko nieco ponad dwa miliony obywateli, a wszyscy są rozśpiewani. Organizujemy mnóstwo festiwali śpiewaczych, w których wszyscy biorą udział. Na to nakłada się postradziecka tradycja edukacji muzycznej. To bardzo wymagająca technicznie szkoła, rodzaj muzycznego kolektywizmu. Poza tym Łotysze naprawdę kochają sztukę i się nią interesują. W zasadzie po za artystami nie mamy żadnego towaru eksportowego.
A.P.: Ja bym dodał jeszcze balsam ryski. A czułeś się jak reprezentant narodu posłany na olimpiadę? Bo pewnie na Łotwie zainteresowanie twoją osobą było spore. Śledziłeś ruch na facebooku, jakieś tweety, newsy?
G.O.: Tak, chociaż nie dzięki mediom społecznościowym. Jestem typem raczej aspołecznym. Również, a może zwłaszcza, jeśli chodzi o internet. Facebook, to nie jest moja ulubiona platforma komunikacji. Ale dowiaduję się tych rzeczy od rodziców i przyjaciół. Całe łotewskie środowisko muzyczne wiedziało o tym, że biorę udział w konkursie, w końcu jest małe i każdy każdego zna. Może się mylę, ale chyba od czasu Diny Joffe nie mieliśmy pianisty grającego w tym konkursie. Otrzymywałem zatem bardzo dużo wsparcia.
A.P.: Pod twoimi nagraniami zamieszczanymi w czasie konkursu na youtubie mieliśmy do czynienia z orgią komentarzy. Od pełnych uwielbienia do inwektyw pod twoim adresem. Krytycy też byli podzieleni. Jedni mówili o wpuszczeniu świeżego powietrza i wręcz jazzującej manierze. Większość uznała jednak, że grasz nierówno. Budujesz piękne muzyczne pałace, tylko po to by zaraz je zburzyć. Jak się odnajdujesz w tym gąszczu sprzecznych ocen?
G.O.: Niespecjalnie mnie to obchodzi. Oczywiście mam świadomość, że moja gra mogła kogoś sprowokować, bo była miejscami odległa od tradycji, od tego jak zwykło się grać Chopina. Jeśli ludzie się o coś spierają, to znaczy że wywarło to na nich wrażenie. Uważam, że każdy wielki artysta powinien być kontrowersyjny. Na przykład taki Michaił Pletniew, by skupić się jedynie na kontrowersjach czysto muzycznych dotyczących jego osoby, potrafi szokować. Ja niektóre jego interpretacje uwielbiam, inne mnie odrzucają. To powoduje dużo zamieszania w mojej głowie. I chyba o to chodzi. Możesz się z czymś nie zgodzić, ale nie pozostawia cię to obojętnym. Ale prowokowanie nie powinno być celem samym w sobie, musi być za tym jakaś myśl.
fot. A.Przybylski
A.P.: Porozmawiajmy teraz o czymś, co także było szeroko komentowane, czyli o twoim wyglądzie. Te czarne skórzane rękawiczki to element wizerunku?
G.O.: Nie. Zwyczajnie musisz utrzymywać odpowiednią ciepłotę dłoni. Zwłaszcza jeśli grasz po osiem, dziewięć godzin dziennie. Z tego powodu również okrywam plecy ręcznikiem podczas prób. Przeziębienie może być bardzo niebezpieczne. Dzięki Bogu nie miałem prawie żadnych problemów z rękoma podczas konkursu. Rękawiczki mi w tym chyba pomogły. To naprawdę nie jest kwestia wizerunku. Ja nie specjalnie lubię zwracać na siebie uwagę dziennikarzy czy publiczności. Lubię za to dystans, również emocjonalny, pomaga mi to w grze.
A.P.: Mówisz, że chodzi o ciepło. Ale rozpięte białe koszule już niekoniecznie spełniają to kryterium.
G.O.: Jeśli chodzi o mój ubiór, to nadrzędnym celem jest komfort. Dlatego nie lubię fraków czy smokingów. Oczywiście, skoro o to pytasz, to też pewnie trochę lubię się wyróżnić. Nie mógłbym nosić jakiegoś zwykłego garniturku, w którym każdy pianista wygląda tak samo. Lubię rzeczy wyrafinowane, ale nie za bardzo. Nie założyłbym na przykład czerwonego albo niebieskiego garnituru. Ale jeszcze raz podkreślam, że dla mnie nadrzędny jest komfort. Ciało ma podczas gry oddychać. Komfort daje bardzo dużo. Dlatego też wożę ze sobą swój własny składany stołek.
A.P.: Korzystasz z usług stylisty albo jakiegoś doradcy od wizerunku?
G.O.: Nie korzystam z takich usług.
A.P.: A zdradzisz co oznacza czerwona tasiemka na twoim nadgarstku?
G.O.: Rok temu w w Chinach zaczęły się jakieś problemy z moją prawą ręką. Również, co ciekawe, grałem wtedy Chopina. To było coś z nerwami, ból biorący swój początek w plecach. Wtedy babcia powiedziała mi, że powinienem nosić ten czerwony sznureczek. Zaufałem jej i teraz nie mam prawie żadnych problemów z moją ręką. Dla mnie nie chodzi w tym o religijne znaczenie. Raczej wiąże się to z pozytywnymi myślami, a także pewnym przesądem, bo jestem przesądny. W każdym razie to pomaga.
A.P.: Cóż, babcia ma zawsze rację.
G.O.: Oczywiście!
A.P.: Wolność jest dla ciebie ważna w sztuce? Czy może wytyczasz sobie jakieś granice?
G.O.: Uważam, że warto przekraczać granicę, łamać wszystkie zasady i świętości. Niekiedy po to żeby potem wrócić na utarty szlak. Ale już z lepszym rozumieniem pewnych spraw. Jeśli jesteś przekonujący dla siebie, kolegów z orkiestry i przede wszystkim widowni, to oznacza że jesteś na właściwej ścieżce.
A.P.: A jak Georgij Osokins będzie grał Chopina po czterdziestce?
G.O.: To jasne, że za kilka lat będę grał Chopina inaczej. Nie tylko dlatego, że stanę się dojrzalszy, ale także dlatego że ja bardzo lubię eksperymentować. Ciągle szukam czegoś nowego, staram się zmieniać interpretacje. Zastanawiam się jakby dany utwór zabrzmiał zagrany na kilka różnych sposobów. Myślę, że najlepszy wiek dla każdego pianisty to sześćdziesiąt – siedemdziesiąt lat, kiedy ciało jest jeszcze sprawne, ale doświadczenie i mądrość robią swoje. W moim wieku jest się bardziej energicznym, pełnym emocji, bardziej aktywnym. Ale też pewnie ktoś taki, jak ja nie rozumie jeszcze należycie pewnych rzeczy. Jestem pewien, że z wiekiem przychodzi opanowanie i prostota. To ciekawe, czy będę tak grał za kilkadziesiąt lat? Trudno przewidzieć.