O saksofonowej klasyce i jazzie, o poruszaniu się w różnych stylach muzycznych i współpracy z kompozytorami, o życiu muzycznym w Polsce i w Belgii, a przede wszystkim – o radości z muzykowania – w rozmowie z Agnieszką Nowok i Marleną Wieczorek opowiada saksofonista, Cezariusz Gadzina.
Agnieszka Nowok: Jest Pan absolwentem klasy saksofonu klasycznego na dzisiejszym Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina oraz w Lemmensinstituut w belgijskim Leuven. Jakie różnice w kształceniu młodych muzyków dostrzegł Pan podczas nauki w tych dwóch ośrodkach?
Cezariusz Gadzina: Proces edukacji instrumentalnej jest bezpośrednio związany z potencjałem konkretnego profesora, którego wybieramy lub też z różnych przyczyn spotykamy na naszej drodze artystycznej. W dużej mierze jest to edukacja indywidualna, dlatego osobowość oraz otwarcie intelektualne, podparte solidną wiedzą teoretyczną i praktyczną prowadzącego profesora ma znaczenie kluczowe. W tej kwestii nie widziałbym więc istotnych różnic pomiędzy uczelniami muzycznymi. Oczywiście pozostaje cała otoczka uczelni, jej ogólny status, możliwość spotykania i obcowania z osobowościami świata muzycznego, czy wreszcie życie towarzyskie studentów (wczesny networking). Miałem tę przyjemność, że moimi profesorami saksofonu klasycznego byli wspaniali, praktykujący muzycy – Amerykanin David Pituch (na UMFC) oraz Holender Ed Bogaard (w Lemmesinstituut). Oprócz tego, że potrafili w sposób mistrzowski przekazywać wiedzę saksofonową, to na dodatek nie wahali się wprowadzać mnie, jako młodego adepta, w profesjonalne kręgi, które ułatwiły i pomogły mi rozwinąć swoją karierę. Wystarczy wspomnieć moje prawykonanie Koncertu Bogusława Schaeffera z solistyczną partią saksofonu sopranowego, którego dokonałem z polecenia Davida Pitucha. Z kolei na początku mojego pobytu w Belgii, Ed Bogaard umożliwił mi udział, jako solisty, w kilku zachodnioeuropejskich trasach koncertowych renomowanego zespołu saksofonowego The World Saxophone Orchestra. Dlatego tym bardziej podkreślę znaczenie indywidualnego kontaktu ze swoim profesorem.
A.N.: Poza życiem koncertującego muzyka prowadzi Pan działalność dydaktyczną, m.in. podczas Międzynarodowych Mistrzowskich Kursów Muzycznych w Zamościu. Jaka jest najważniejsza wartość/kwestia, którą stara się Pan przekazać swoim podopiecznym? Czy kontynuuje Pan sposób nauczania Johna Ruocco?
C.G.: Działalność dydaktyczna jest naturalną chęcią przekazywania i dawania drugiemu człowiekowi wartości, które są dla nas ważne. Nie dotyczy to jedynie spraw czysto muzycznych, ale obejmuje również zagadnienia związane z naszym życiem pozamuzycznym. Podoba mi się z pozoru banalne stwierdzenie „Masz ładny dźwięk, bo jesteś dobrym człowiekiem”, którego nie należy pojmować w sposób dosłowny i czysto akademicki. Każdy z nas ma dobro w sobie i muzyka może być częścią przekazu, uzewnętrznienia dobra. Do każdego z uczniów podchodzę więc w sposób indywidualny, staram się im przekazać główne przesłanie: każdy z nas ma prawo przekazywać swoje dobro na swój jedyny i niepowtarzalny sposób. To jest dla mnie najistotniejsze w procesie dydaktycznym. Czy kontynuuję sposób nauczania swoich nauczycieli? Raczej nie, mój sposób to synteza tego, czego nauczyłem się od swoich mistrzów, połączona z doświadczeniem, które sam zdobyłem, więc ponownie indywidualizm wygrywa.
Cezariusz Gadzina, fot. Tomasz Cibulla
A.N.: Choć w Pana dorobku artystycznym znajdują się przede wszystkim projekty jazzowe, nie odżegnuje się Pan od klasyki, czego dowodem jest m.in. zarejestrowane – po raz pierwszy – „Concertino” na saksofon i orkiestrę Romana Palestra. Z jakimi problemami technicznymi, estetycznymi musi zmierzyć się artysta działający pomiędzy jazzem a klasyką? Co okazuje się najtrudniejsze w manewrowaniu pomiędzy tymi dwiema różnymi (?) stylistykami?
C.G.: Dodam, że do klasyki i jazzu dochodzi również muzyka współczesna – oprócz wykonywania solistycznego tej muzyki, przez trzy lata byłem sopranistą belgijskiego kwartetu saksofonowego Blindman specjalizującego się właśnie w wykonywaniu awangardowej muzyki współczesnej. Z zespołem tym prawykonałem dziesiątki nowych utworów jak również uczestniczyłem w tzw. „performance”, stworzonych specjalnie dla nas. Bardzo ważnym koncertem było światowe prawykonanie – za zgodą kompozytora Steva Reicha – New York Counterpoint w wersji na 12 saksofonów. Blindman nosi zaszczytny tytuł Ambasadora Kultury Flamandzkiej i reprezentował Flandrię na wielu festiwalach muzycznych i wydarzeniach szczególnej wagi na całym świecie (np. światowe wystawy EXPO). Concertino Romana Palestra – pierwszy polski koncert na saksofon – miałem przyjemność nagrać z Orkiestrą Kameralną PR pod dyrekcją Agnieszki Duczmal, tuż po zakończeniu trasy koncertowej ze swoim jazzowym kwartetem. Fascynuje mnie umiejętność znalezienia się w każdej sytuacji, jaka potencjalnie może się nam w życiu przydarzyć. Widzę podobieństwo w działaniu systemu immunologicznego, gdzie, mówiąc ogólnie, podczas spotkania z nieznanym czynnikiem, który go atakuje, nasz system potrafi wytworzyć odpowiednie przeciwciała, czyli znaleźć rozwiązanie na zaistniałą sytuację. Według mnie edukacja muzyczna powinna być nakierowana na umiejętność „radzenia sobie” w różnych muzycznych stylach. Problemy techniczne muszą być pokonane na początku, dlatego uważam, że gruntownie wykształcony muzyk nie powinien mieć tego typu problemów. Z kolei gruntowna wiedza na temat estetyki różnych stylów jest w tej materii esencjonalna. Moja osobowość jest wielopłaszczyznowa, tak jak gatunki muzyki, w których się poruszam. Jeżeli mam ochotę ubrać się na przykład w czerwone jeansy i żółtą koszulę, to równie dobrze mogę odzwierciedlić ten stan ducha muzyką, używając szerokiego wachlarzu środków ekspresji, które mogę w każdej chwili wyciągnąć na światło dzienne. W pytaniu użyłaś słowa manewrowanie pomiędzy stylami; w zasadzie nie zgadzam się ze stwierdzeniem „manewrowanie”, bo to już określa, powiedzmy, pewien rodzaj kombinowania. Poruszanie się w różnych stylach muzycznych to tak jak umiejętność posługiwania się różnymi językami. Trzeba włożyć wiele pracy i to w określonym porządku, aby dobrze nauczyć się obcego języka. Na początku poznajemy słówka, następnie przykładowe zdania, potem układamy nasze własne zdania, zachowując reguły językowe i wreszcie układamy poezje w tym języku. Takim samym procesem jest nauka stylu muzycznego, nauka klasyki, jazzu i improwizacji. Aby poruszać się jak ryba w wodzie, trzeba mądrze poświecić „trochę czasu”. Na dodatek, angielskie powiedzenie „Practice makes perfect” trzeba zmodyfikować do „Only perfect practice makes perfect”. Mój profesor David Pituch swoją czasami łamaną (ale znakomitą) polszczyzną mawiał „Używaj głowy”, co oczywiście doskonale odzwierciedlało fakt, że sprawy konceptualne są bardzo istotne, jeśli nie najistotniejsze. Gdy mamy wyobrażenie pewnego brzmienia, to łatwiej je osiągnąć. A żeby mieć wyobrażenie brzmienia, musimy do tego dojść, głównie poprzez własne poszukiwania, jak również korzystając z doświadczeń innych artystów. Uważam, że wszechstronne wykształcenie z pełną świadomością historii i teraźniejszości muzycznej jest czynnikiem, którym w obecnych czasach powinien legitymować się każdy muzyk uważający się za profesjonalistę.
A.N.: Wielu kompozytorów poświęciło Panu swoje utwory. Czy pracę nad którąś z dedykowanych kompozycji – oraz współpracę z jej autorem – wspomina Pan w szczególny sposób?
C.G.: Niewątpliwie kompozytorem, który napisał dla mnie najwięcej utworów jest Maciej Malecki. Szczególne są wszystkie dedykowane mi kompozycje, bo wszystkie dzieci kocham jednakowo. Niemniej jednak ta pierwsza dedykacja – Elegia na saksofon altowy solo Macieja Maleckiego – zawsze pozostanie w moim sercu najgłębiej. Utwór był napisany jako ilustracja do jednoaktówek teatralnych Arthura Millera. Poza tym, że jest to znakomity utwór, miałem przyjemność wielokrotnie wykonywać go na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie w znakomitym towarzystwie aktorów – Jadwigi Jankowskiej-Cieślak oraz Włodzimierza Pressa (ulubionego członka Czterech Pancernych z mojego dzieciństwa). Maciej Malecki w sumie napisał z myślą o mnie 5 utworów – wspomnianą Elegię, Kwintet smyczkowy, Koncert Saksofonowy na Orkiestrę, Hymnus na saksofon i orkiestrę smyczkową oraz utwór na 12 saksofonów. Jeżeli chodzi o polskich kompozytorów, to bardzo cenię sobie także współpracę z Krzesimirem Dębskim i Dariuszem Przybylskim. Nie ukrywam, że wielu kompozytorów europejskich również napisało utwory specjalnie dla mnie lub moich zespołów, lista jest długa i nie sposób jej tutaj wymienić; niemniej cieszę się, że powstało dużo nowej muzyki, która – mam nadzieję – będzie przynosić radość nie tylko wykonującym ją muzykom, ale przede wszystkim słuchaczom.
A.N.: Jest Pan pierwszym Polakiem, któremu przyznano tytuł Ambasadora Unii Europejskiej w ramach projektów kulturalnych. Jak zrodził się pomysł The European Saxophone Ensemble?
C.G.: Cieszę się, że mój pomysł znalazł poparcie ze strony Unii Europejskiej. Zespół składa się z dwunastu saksofonistów reprezentujących dwanaście różnych krajów europejskich, którzy zostali starannie wyselekcjonowani przeze mnie w ramach przesłuchań. Istotą było stworzenie zespołu, który w sposób bardzo czytelny zaprezentuje połączenia różnych platform muzycznych podczas jednego koncertu. Ponieważ saksofon ma wyjątkowe predyspozycje do łączenia stylów, naturalnie wydawał się instrumentem idealnym do osiągnięcia tego celu. Zespół prezentuje utwory awangardowe, w połączeniu z elementami teatralnymi, jak również utwory inspirowane klasyczną muzyką romantyczną, czy wreszcie muzykę improwizowaną. Osobiście cieszę się, że na jednej scenie udało mi się połączyć ogień z wodą, czyli saksofonistów klasycznych z jazzowymi, co jest niewątpliwie ewenementem. Z European Saxophone Ensemble zjeździliśmy niemal całą Europe, a obecnie przygotowuje plany na kolejne lata.
A.N.: Niedawno – w październiku – śląska publiczność miała okazję usłyszeć Pana podczas Festiwalu Form Etnicznych i Jazzowych PalmJazz. Jakie wrażenie zrobiły na Panu Gliwice, kiedyś jedno z czołowych miejsc rozwoju jazzu na Śląsku; czy „duch” tej muzyki wciąż jest w Gliwicach obecny?
C.G.: Gliwicka publiczność jest uważna i przede wszystkim ciepła. Występ ten był dla nas bardzo ważny, ponieważ był to koncert premierowy naszej nowej płyty – The Fifth Element – Cezariusz Gadzina i Atom String Quartet. Na dodatek organizacja festiwalu jest świetna, wszystko zostało dobrze przemyślane i zapięte na ostatni guzik. Chapeau bas! Świetnie się bawiliśmy.
okładka płyty, materiały prasowe
A.N.: W Gliwicach wystąpił Pan wraz z Atom String Quartet. Jak doszło do współpracy z pierwszym jazzowym polskim kwartetem? Czym Atom String Quartet najbardziej Panu zaimponował i – przede wszystkim – czy udało się Panu czegoś nauczyć, czymś zainspirować od młodych muzyków?
C.G.: Tak się składa, że części składowe Atoma są w części (małej, ale są) owocem mojej pracy dydaktycznej. Altowiolista Michał Zaborski pobierał lekcje improwizacji u mnie podczas Międzynarodowych Kursów Mistrzowskich w Zamościu. Tam również poznałem Krzysztofa Lenczowskiego, który przyjeżdżał do profesora Tomasza Strahla doskonalić się w grze na wiolonczeli, ale mimo to jednocześnie brał czynny udział (jako gitarzysta) w działalności zespołów jazzowych, za które byłem odpowiedzialny. Atom jest dobrym przykładem zespołu, gdzie wszyscy członkowie poruszają się po mistrzowsku w różnych stylach. Według mnie to kolejny dobry drogowskaz dla ścieżki rozwoju młodych muzyków. Współpraca z Atomem tylko potwierdziła moją wizję wszechstronności i wielopłaszczyznowego przygotowania artystów parających się wykonywaniem muzyki.
Atom String Quartet, fot. Mateusz Baran
Marlena Wieczorek: Pana żona – Anna Ciborowska – jest cenioną pianistką, wspólnie występujecie na scenie – czy życie pod jednym dachem dwóch osobowości twórczych jest wspólną inspiracją czy zdarzało się, że pojawiał się też wątek rywalizacji?
C.G.: To, że moja żona jest pianistką i wspólnie występujemy w różnych projektach, jest dla mnie komfortową sytuacją. Oddziałujemy na siebie synergicznie i potęgujemy nasze pomysły twórcze. Nawiasem mówiąc, często mamy ich za dużo i jedynie brakuje sił przerobowych. W naszym przypadku „To działa”, więc nie ma tu mowy o jakiejkolwiek rywalizacji. Czujemy się na scenie równie dobrze, jak w codziennym obcowaniu ze sobą.
M.W.: Wyjechał Pan z Polski dość dawno – czy myśli Pan czasem o powrocie? Za czym najbardziej by Pan tęsknił, opuszczając Belgię?
C.G.: Przyjechałem do Belgii na stypendium, więc nie jestem emigrantem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zacząłem otrzymywać interesujące propozycje i z roku na rok przedłużałem swój pobyt – i tak już zostało 😉 Gram stosunkowo często w Polsce, więc kontakt z Polską i polskimi muzykami utrzymuję regularnie. Myślę, że w obecnych czasach, w dobie Internetu oraz możliwości szybkiego i taniego przemieszczania się, nie jest to aż tak ważne, gdzie się śpi. Dla mnie ważne jest, aby być w miejscach, gdzie dużo dzieje się muzycznie: uczestniczyć, „wąchać” muzykę.
A ze spraw pozamuzycznych muszę przyznać, że w Belgii mieszka się bardzo wygodnie. W Brukseli i jej okolicach jest tylu cudzoziemców, że nie czujesz się obco, więc już na samym początku jest pozytywna aura. Gdybym wrócił do Polski, to niewątpliwie tęskniłbym za wszechobecną wielokulturowością, którą przesiąknięte są wszystkie sfery życia w Belgii.
M.W.: Belgia wydaje się rajem dla saksofonisty, stąd pochodził twórca tego instrumentu. Czy życie jazzowe w tym kraju rzeczywiście jest intensywne? Czy jest inne niż w Polsce?
C.G.: Przypomnę, że saksofon to nie tylko instrument jazzowy, ale również odnajdujący się z powodzeniem w muzyce klasycznej. W Belgii dzieje się wiele wokół saksofonu, jego popularność można porównać do popularności fortepianu w Polsce, liczne koncerty, kursy saksofonowe czy wreszcie (muszę o tym wspomnieć;-)) Belgian Saxophone Ensemble, czyli moje kolejne dziecko, dwunastosaksofonowe, zespół, z którym występowałem nie tylko w Belgii, ale również w Etiopii i Katarze. Jeśli zaś chodzi o jazz, to duże festiwale prezentują się podobnie jak większe festiwale odbywające się w Polsce. Zasadnicza różnica polega na dużo większej aktywności melomanów, wywodzących się z różnych pokoleń, w mniejszych miejscowościach, gdzie miejscowe kafejki zamieniają się w rasowe kluby jazzowe i zapraszają regularnie muzyków do występów jazzowych, również z udziałem saksofonu. Są miesiące, w których występuję regularnie co tydzień, grając jazz właśnie w takich miejscach.
.
C.G.: Wielu obecnych nauczycieli saksofonu niestety nie porusza się z łatwością zarówno w klasyce, jak i jazzie. Młody adept saksofonu jest skazany na naukę jednego stylu, ewentualnie, gdy ma odpowiednio dużo samozaparcia, może dodatkowo kształcić się u nauczyciela, który jest fachowcem w tej drugiej dziedzinie. Sęk w tym, że często teorie na temat zadęcia saksofonowego, jakimi młody student jest obsypywany przez profesorów saksofonu niestety nie pomagają mu w sposób efektywny na pełne opanowanie dwóch różnych technik umożliwiających poprawne wykonywanie klasyki i jazzu. Wspomniałem jedynie o aparacie zadęcia, a oczywiście pozostaje jeszcze prawidłowa artykulacja, timing i zagadnienie nauki improwizacji. Improwizacja zawsze szczególnie mnie interesowała, a jednocześnie intrygowała. Jej stylistyczna różnorodność pozostawia dużo swobody każdej muzycznej osobowości i moim zdaniem już od początku edukacji należy ją rozwijać u młodego człowieka. Saksofon jest instrumentem, który powinien w szczególny sposób wyznaczać trendy również pedagogiczne i po części tak jest, mimo stosunkowo młodego wieku instrumentu.
M.W.: Prowadzili Państwo organizację pozarządową w Belgii, a obecnie w Polsce. Jakie są wnioski z tym związane? Gdzie jest łatwiej? Co zmieniłby Pan w tej kwestii w Polsce, mając na uwadze doświadczenia belgijskie, m.in. w zakresie wspierania trzeciego sektora przez Państwo?
C.G.: Wyraźnie widać, że w Polsce ten sektor się dopiero rozwija, a w Belgii jest w pewnym sensie ukształtowany (co nie oznacza, że się nie rozwija). Poza tym, moim życzeniem jest ustawowe zwiększenie środków na działalność organizacji pozarządowych.
M.W.: Fundacja MEAKULTURA organizuje właśnie kampanię społeczną „Save the Music”. Dlaczego – według Pana – należy wspierać dobrą muzykę? Czym jest ona w Pana życiu? Wreszcie – czy edukacja muzyczna w szkołach jest potrzebna?
C.G.: „Save the Music” jest fantastyczną akcją Fundacji MEAKULTURA, która zasługuje na jak najszersze rozpropagowanie. Gdy zdarza mi się niekiedy oglądać polską telewizję lub przejeżdżać przez Polskę, zauważam bombardowanie reklamami o znikomej wartości. „Kit” jest wciskany ludziom do tego stopnia, że znają reklamy supermarketów, a nie wiedzą, że w Polsce odbywa się np. Konkurs Chopinowski. Czyż nie jest to paranoją? Dlatego dołożę wszelkich starań, aby ta wspaniała akcja dotarła do jak najszerszego grona. „Save the Music”, mówiąc językiem reklamy, propaguje kulturę przez duże „K” i spełnia niewątpliwie również rolę edukacyjną.
Jeśli chodzi o edukację muzyczną w szkołach, powinna ona być obecna, i to na każdym poziomie. Pewne decyzje o wycofywaniu muzyki ze szkół zawsze uważałem za złe. Muzyka wywiera bardzo duży pozytywny wpływ na rozwój człowieka. Nie rozumiem więc, dlaczego i jakim prawem odbiera mu się tę możliwość.
M.W.: Czy ma Pan jakąś krótką radę dla młodych muzyków?
C.G.: Muzyki jest coraz więcej, codziennie na całym świecie wydawane są nowe płyty, setki godzin muzyki przybywa każdego dnia na YouTube. To wymaga od artystów, tych szczególnie młodych, jeszcze większego zaangażowania w poszerzanie swoich horyzontów, dogłębniejszego poznawania nowych zjawisk, czy wreszcie większej pomysłowości w sposobie na przebicie się. Powodzenia! Pamiętajcie przede wszystkim, by czerpać radość i satysfakcję ze wszystkiego, co robicie!
___________________________________
[1] https://paplife.pap.pl/palio/html.run?_Instance=cms_paplife.pap.pl&_PageID=9&dep=42260&kat=13&
Dwie najnowsze płyty z udziałem Cezariusza Gadziny (www.gadzina.com)
The Fifth Element – Cezariusz Gadzina & Atom String Quartet oraz Belgian Saxophone Ensemble – HOMMAGE A SAX są wydane nakładem TAK Records, www.takrecords.eu