Flet jest jednym z tych niepozornych instrumentów, które w XX wieku skłoniły kompozytorów do niezrównanej kreatywności w wymyślaniu kolejnych sposobów artykulacji. Z jednej strony literatura fletowa wzbogaciła się o różnorodne perkusyjne odgłosy, np. stukanie klap, rozmaite szmery, z drugiej połączenie gry i ludzkich odgłosów – mowy, śpiewu, westchnień, kląskania – nadało fletowi wymiar bardzo fizycznego, cielesnego i intymnego instrumentu.
Z tego bogactwa możliwości poszerzonych technik czerpie również Dominik Karski. Kompozytor urodzony w Polsce, ale wykształcony w Australii i tamże od wielu lat mieszkający, choć sam nie jest flecistą, dzięki wieloletniej współpracy z różnymi znakomitymi wykonawcami zna ten instrument od podszewki. Płyta Glimmer duetu Flute o’clock (w składzie Ewa Liebchen i Rafał Jędrzejewski) prezentuje fletowy dorobek Karskiego powstały na przestrzeni 13 lat.
Pomysłowe sposoby wydobycia dźwięku, skomplikowane multifony, zabawy barwą, mikrotony to jedna strona tego albumu. W miarę słuchania coraz głębiej wnikamy w świat ulubionych technik kompozytora – zaczynamy przewidywać kolejne niecodzienne efekty, zresztą nie są tu one celem samym w sobie, lecz środkiem. Z drugiej strony mamy zatem ciekawą narrację, która nie ogranicza się do pojedynczych kompozycji – wszystkie zebrane utwory tworzą zwartą całość. Dzieje się tak być może dzięki specyficznym początkom, gdyż często kompozytor bez zbędnych wprowadzeń „wrzuca” słuchacza w sam środek opowieści.
Otwierający płytę Glimmer na flet altowy i basowy (najstarszy na płycie utwór, z 2002 roku) rozwija się nieco wolniej, rozbłyskając alikwotowymi przebiegami. Następujące po nim „perkusyjne” Streamforms (z 2003) na flet basowy pędzi już jednak bez opamiętania od pierwszego dźwięku. Karski najpierw w zawrotnym tempie żongluje tu czterema charakterystycznymi sposobami artykulacji – uderzeniami klap, wciąganiem powietrza, dźwiękami z uderzeniami języka i nasyconymi powietrzem (granymi w pewnej odległości od ustnika?) arabeskami. W dalszej części utwór zwalnia, a do wspomnianych efektów dołączają fragmenty melodii opartych na multifonach. Tę samą obsadę – flet basowy solo – oraz podobne efekty artykulacyjne i multifony kompozytor zastosował w pochodzącym z tego samego okresu open cluster M45. Znaczne rozciągnięcie tych elementów w czasie oraz wzbogacenie ich o westchnienia i ciche zaśpiewy ludzkiego głosu nadają całości charakter szamańskiego rytuału.
Tego ubarwiania brzmienia samych fletów nie brakuje też w duetach. Czteroczęściowa kompozycja Veiled Voice z 2012 na dwóch flecistów to ciekawy przegląd różnych wielkości fletów i ich nietypowych zestawień, np. piccolo i fletu basowego. Również w tym utworze pojawiają się pomruki i westchnienia. Wykonawcy raz zdają się być zupełnie niezależni, snując oddzielne myśli muzyczne, innym razem łączą się w precyzyjny, ściśle urytmizowany dwugłos. W najnowszym utworze, zamykającym album Streamforms III, do flecistów dołączyła harfistka Zofia Dowgiałło-Zych. To kolejna kompozycja, której początek zdaje się być kontynuacją jakiejś poprzedniej myśli. Dźwięk harfy, podobnie jak głos w open cluster M45, przenosi nas natomiast do jakieś odległej epoki. W Veiled Words z 2013 roku, wykonawcy, których umiejętności są w utworach Karskiego i tak poddawane najwyższej próbie, otrzymują jeszcze jedno zadanie – za pomocą pedałów grają również na dwóch tam-tamach.
Duet Flute o’clock radzi sobie z wszelkimi trudnościami stawianymi przez kompozytora w sposób fenomenalny – zarówno w niezwykle precyzyjnie zgranych duetach, jak i w kompozycjach solowych. Szczególnie ujęło mnie wykonanie Streamforms, którego zawrotne tempo narzucone przez Ewę Liebchen nadaje utworowi właściwy sens wartkiego strumienia. Nieustanny przepływ i dążenie naprzód, to zresztą cecha charakterystyczna wszystkich zawartych na płycie kompozycji. Z zasady tej wyłamuje się jedynie z Veiled Words z długo wybrzmiewającym dźwiękiem tam-tamów i wolno snującymi się, zamierającymi co chwilę melodiami. Pozwala jednak złapać oddech (również słuchaczowi) po którym możemy płynąć dalej.