– Nie przepuszczamy wszystkiego, co robimy, przez przetwornik zwany „Historically Informed Performance”. Naukowy filtr nie powinien w przypadku wykonywania muzyki działać zbyt precyzyjnie. Bo w interpretacji w dużej mierze liczy się intuicja – mówi Aureliusz Goliński, założyciel i lider barokowego zespołu Arte dei Suonatori.
Poznańska formacja powstała na początku lat 90. W ciągu blisko dziesięciu lat działalności zdobyła pozycję jednego z najciekawszych polskich zespołów, specjalizujących się w wykonywaniu muzyki barokowej i klasycznej. Dwa lata temu AdS rozstali się z inicjatorem wielu ich działań i redaktorem naczelnym kwartalnika „Canor”, Cezarym Zychem. Od tej pory działają samodzielnie i podejmują nowe wyzwania. Czy mają problemy ze znalezieniem dla siebie rynku? Dlaczego w Polsce słychać o nich mniej? I co z tym wszystkim wspólnego ma muzyka polska XX wieku? O tym Aureliusz Goliński opowiada w naszej rozmowie.
Martyna Pietras: O działalności Arte dei Suonatori było w Polsce bardzo głośno kilka lat temu. Teraz jest Was w kraju jakby trochę mniej…
Aureliusz Goliński: Mamy zdecydowane mniej festiwali, niż choćby trzy lata wstecz. Z sześciu przedsięwzięć pozostała nam jedynie Muzyka dawna – persona grata, która jest naszym laboratorium. I to dla mnie szalenie wartościowe, że potrafiliśmy to laboratorium stworzyć i utrzymać.
MP: Sporo się zmieniło po Waszym rozstaniu z Cezarym Zychem, który od początku działalności towarzyszył Wam jako przyjaciel i pewnego rodzaju motor Waszych działań. To właśnie po rozstaniu z Cezarym, dwa lata temu mówiłeś: „zamierzamy grać koncerty w rodzaju <<Persony graty>>. Tyle tylko, że będzie to cykl koncertów, które w całości będziemy grać my”.
AG: Pod tym względem nic się nie zmieniło. Co więcej – obecnie trwają prace, by ten festiwal jeszcze bardziej poszerzyć i zwiększyć ilość miejsc, do których mógłby przywędrować. Ze względu na politykę finansową nasze występy nie odbywają się jednak wcześniej, niż w marcu – do tego czasu czekamy na decyzje związane z dofinansowaniem.
MP: Wasza obecna działalność różni się od czasu współpracy z Cezarym?
AG: W tej chwili na moich barkach spoczywa większa odpowiedzialność. Jest to obciążające, ale jednocześnie – bardzo stymulujące.
MP: Dwa lata temu przyznałeś też, że pomimo wielu odniesionych sukcesów, wciąż szukacie dla siebie rynku.
AG: A ubiegły rok był dowodem na to, że ten rynek istnieje.
MP: Gdzie go znaleźliście?
AG: W Europie. Dużo po niej podróżowaliśmy – zwłaszcza w drugiej połowie roku, co w dużej mierze wiązało się z prezydencją Polski w Unii Europejskiej. Ta sytuacja polityczna miała pozytywny wpływ na naszą obecność na rynku europejskim. Kilka koncertów Arte zorganizowały polskie placówki dyplomatyczne.
MP: Gdzie graliście?
AG: W Lizbonie i Madrycie, Londynie, Sztokholmie, Gandawie i jak co roku w Kopenhadze. Po występach okazało się, że nasz poziom muzyczny i artystyczny został doceniony przez tamtejszą publiczność. A skoro istnieje tam zainteresowanie naszą orkiestrą sądzę, że istnieje również rynek. Jednak rozwinięcie tego, co zrobiliśmy w ubiegłym roku, nie jest wcale proste i wymaga z naszej strony jeszcze większych wysiłków organizacyjnych.
MP: Dwa lata temu mówiłeś też, że ponieśliście klęskę, bo nie udało Wam się zbudować takiej struktury działalności, która pozwoliłaby Wam regularnie grać w wybranych miastach Polski. Wytworzyliście już taką strukturę?
AG: Nie.
MP: Przestaliście zabiegać o rynek w Polsce?
AG: Zabiegamy, ale w inny sposób. Szukamy ludzi zainteresowanych stworzeniem alternatywy dla filharmonii czy opery – tańszej w finansowaniu, i charakteryzującej się wyższym poziomem artystycznym. Działalność, o jakiej myślimy, w ogóle nie będzie wymagała tworzenia nowych instytucji. Więcej nie mogę powiedzieć, gdyż jeszcze na to za wcześnie.
MP: Łatwo Wam znaleźć ludzi, którzy pomagają w realizacji projektów?
AG: Trudno powiedzieć, bo stosunkowo niedawno zaczęliśmy takich ludzi szukać. Mam jednak wrażenie, że jest ich całe mnóstwo – zastanawiamy się tylko, jak do nich dotrzeć i jak sprawić, by uwierzyli, że stworzenie tej alternatywy, o jakiej myślę, nie jest tak bardzo skomplikowane i trudne.
MP: Myślisz, że zainteresowanie muzyką barokową w Polsce maleje?
AG: Maleje zainteresowanie muzyką klasyczną w ogóle. Zresztą, nie tylko w Polsce. W Europie też jest to widoczne. Wszyscy się zastanawiają, co z tym zrobić. Uczelnie myślą, jak ten kolaps zatrzymać – bo to ewidentnie jest zapaść. Wydaje mi się, że trudna sytuacja ekonomiczna rządów stała się pretekstem do tego, by obniżać ich wkład w kulturę. I jeżeli na poziomie instytucjonalnym nic się nie zmieni, zainteresowanie muzyką klasyczną będzie malało coraz bardziej.
MP: Niewiele osób wie, że pracujesz jako pedagog w Akademii Muzycznej w Kopenhadze. Dostrzegasz różnice między młodymi muzykami w Polsce i za granicą?
AG: W tej chwili nie zauważam różnic między polską młodzieżą artystyczną, a tzw. „zachodnią”. Jest inna ciekawa tendencja, zauważalna szczególnie wśród osób zajmujących się muzyką dawną. Generalnie mógłbym ją nazwać feminizacją tego środowiska. Nie twierdzę, że to źle. Ale trochę brakuje w niej współgrania różnych nastawień do wykonywania muzyki. Kobiety mają inne podejście, inną emocjonalność. Nie znaczy, że gorszą lub lepszą od mężczyzn – po prostu inną. I jeśli w wykonywaniu muzyki nie ma emocjonalnego balansu – bo przykładowo jedna z emocjonalności dominuje – muzyka traci po części potencjał kolorów.
MP: Jako zespół nadal współpracujecie z przyjaciółmi sprzed lat?
AG: Gramy z tymi muzykami, z którymi pracowało nam się najlepiej. Jako dyrygent często towarzyszy nam Martin Gester. Robimy też projekty z Danem Laurinem, Alexisem Kossenko, Bolette Roed i Allanem Rassmussen. Utrzymujemy z nimi kontakt i stale projektujemy kolejne wydarzenia – choć jednocześnie trzeba przyznać, że odbywają się one w dużych odstępach czasowych. A poza tym, nie wszystkie rzeczy, które robimy wspólnie, są od razu widoczne dla opinii publicznej.
MP: Czyli?
AG: Prawdopodobnie nikt w Polsce nie wie, że kilka miesięcy temu nagrywaliśmy w Danii z Allanem Rassmussenem koncerty klawesynowe Jana Sebastiana Bacha. Będziemy kontynuować te nagrania do końca roku – chcemy wydać wszystkie koncerty Bacha na klawesyn solo i na klawesyn solo z innymi instrumentami koncertującymi. Album ukaże się planowo w przyszłym roku w wytwórni DaCapo.
MP: W najbliższych miesiącach wyjdą też dwie inne Wasze płyty.
AG: Leçons de ténebres Marca-Antoine’a Charpentiera zostały nagrane pod dyrekcją Alexisa Kossenki ze znakomitym śpiewakiem Stephanem MacLeodem. A drugi album to suity orkiestrowe Georga Philippa Telemanna, które zarejestrowaliśmy z Martinem Gesterem dla wytwórni BIS Records.
MP: Dwa lata temu mówiłeś: „dopóki jestem liderem tego zespołu, AdS nie będzie się rozwijało w stronę orkiestry. Jesteśmy zespołem kameralnym, a w naszej działalności pojawią się dwa nurty – szeroko rozumiany nurt polifoniczny oraz późna muzyka barokowa i jej rozwój aż do Josepha Haydna”. Rozumiem, że pozostaliście przy tym repertuarze?
AG: Oczywiście. Pod tym względem nic się nie zmieniło.
MP: A co z zapowiadanymi eksperymentami z muzyką XX wieku?
AG: W kwietniu po raz pierwszy w naszej działalności zmierzymy się z polską muzyką XX wieku. Zagramy Colas Breugnon i 4 sonety miłosne Tadeusza Bairda, a także Trzy utwory w dawnym stylu, Koncert na klawesyn i orkiestrę smyczkową Henryka Mikołaja Góreckiego oraz Passacaglie a 8 Marii Porzywińskiej. Wszystkie te utwory są inspirowane dawnymi epokami, ale chcemy poeksperymentować i sprawdzić, jak zabrzmią one w wykonaniu muzyków, skoncentrowanych na stylistyce XVII i XVIII wieku. W programie tego projektu pojawi się też prapremiera.
MP: Masz na myśli prawykonanie?
AG: Jak najbardziej! Planujemy prawykonanie utworu Darka Górnioka, który jest znakomitym kompozytorem, znanym choćby z muzyki napisanej do filmów Jana Jakuba Kolskiego. Darek długo myślał nad tym, by skomponować coś dla Joasi [Boślak-Górniok, żona kompozytora i klawesynistka AdS – przyp. red.] i naszego zespołu. Udało mi się go w końcu „przycisnąć” i właśnie kończy cykl utworów na klawesyn i smyczki.
MP: Za chwilę mi powiesz, że wystąpicie w ramach Poznańskiej Wiosny Muzycznej…
AG: Kto wie? (śmiech). Dla nas jest to eksperyment – a eksperymentów nieudanych nie mamy zamiaru kontynuować. Zobaczymy, jakie efekty artystyczne przyniesie nam ten projekt i wtedy zdecydujemy, czy warto podtrzymać tę linię działalności.
MP: Dzisiaj interpretujecie muzykę baroku inaczej, niż dziesięć lat temu?
AG: Coraz bardziej to, co robimy, jest nasze „własne”, a coraz mniej – stricte historyczne. Jesteśmy wprawdzie nieodwracalnie zainfekowani historycznymi praktykami wykonawczymi, ale obecnie staramy się wyważyć balans między wiedzą i intuicją.
MP: Na moment?
AG: Na stałe. Od początku staraliśmy się wytworzyć w sobie intuicję muzyczną. Najpierw bardzo długo karmiliśmy ją wiedzą, aż w końcu to wiedza zaczęła funkcjonować intuicyjnie. I stwierdziliśmy, że nadal będziemy tę intuicję karmić. A jednocześnie damy jej szansę na to, by decydowała, jaki będzie kształt muzyki, którą gramy. Dzięki temu to, co robimy, jest bardziej prawdziwe, a my sami przeżywamy nasze wykonania bardziej emocjonalnie. Mam nadzieję, że przekłada się to na fakt, że równie emocjonalnie odbiera nas później publiczność.
MP: Czy to oznacza, że odchodzicie od artykułów, źródeł, traktatów?
AG: Nie. Ale też nie przepuszczamy wszystkiego, co robimy, przez ten specyficzny przetwornik, jakim jest „Historically Informed Performance”. Wydaje mi się, że jest to naukowy filtr, który w przypadku wykonywania muzyki nie powinien działać zbyt precyzyjnie. W interpretacji w dużej mierze liczy się intuicja wykonawcy. Owszem, wiedza i informacja są dla intuicji istotnym pokarmem lub narzędziem, ale później wykonanie musi być związane bardziej z czuciem, aniżeli z decyzją czysto intelektualną.
MP: To czego dzisiaj szukacie w muzyce?
AG: Pierwsze słowo, które od razu przychodzi do głowy, to „przeżycie”. Oczywiście, nie oznacza to, że z powodu emocji można pozwolić sobie na utratę kontroli podczas grania koncertu. Bo w sumie wykonywanie muzyki jest dla nas wymagającym rzemiosłem – musimy radzić sobie z jakością dźwięku instrumentu, intonacją, ze współgraniem z innymi muzykami i być w tym odpowiednio doskonali. Jednak nie można zapominać, że na końcu to wszystko służy przeżywaniu.