Ifi Ude – polsko-nigeryjska piosenkarka, kompozytorka i autorka tekstów, producent muzyczny i pisarka. Do Polski przyjechała w wieku 3,5 lat. Ukończyła kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Do tej pory wydała jedną płytę (Ifi Ude), dwa single (ArtTika, Miłościoszczelny oraz My Baby Gone. Fala). Jej utwory znajdują się także na kompilacjach Panny wyklęte.
Jędrzej Weber: Chciałbym, aby nasz wywiad rozpoczął się od nieco genderowego zagadnienia, a mianowicie roli kobiet w muzyce. Spoglądając na muzykę polską – tę tradycyjną – możemy zaobserwować odrębność repertuaru kobiet oraz mężczyzn, w zależności od tego, jaki mieli status cywilny, wiek oraz jakimi parali się zajęciami. Byli istnymi komentatorami życia społecznego, rodzinnego czy religijnego. Jak myślisz, czy współcześnie granica między repertuarami kobiet i mężczyzn jest ciągle dostrzegalna i czy tworzenie takiego podziału jest jeszcze możliwe?
Ifi Ude: Ale rozumiem, że chodzi Ci bardziej o muzykę popularną? Przykład – Violetta Villas była szczera i autentyczna, ponieważ w pieśniach opowiadała o swoim życiu, pełnym zawirowań i melancholii. Inny przykład – Marek Grechuta pisał piękne teksty i muzykę dla dzieci. Wychowałyśmy się z siostrą na jego muzyce, chociaż on sam przecież czuł się outsiderem w zastanym świecie. Staramy się, jako artyści, dzięki swoim dziełom ogarnąć rzeczywistość, ale też mieć wpływ na jej kształt. Mam wrażenie, że dzisiejsze artystki chcą i mogą mówić więcej, szczerzej. Przykładem niech będzie Maria Peszek, która poprzez swój wyraźny image opowiada historię swojego buntu. Inne dziewczyny – chociażby Justyna z Domowych Melodii [Justyna Chowaniak – przyp. red.], Basia z grupy Chłopcy kontra Basia [Barbara Derlak – przyp. red.], Bela z Sorry Boys [Izabela Komoszyńska – przyp. red.] czy Justyna Steczkowska. One chcą pokazać, że mają prawo do bycia tą „inną”, „dziwną”, nie tak łatwo dającą się określić. Kobiety są bardziej narażone na szufladkowanie, dlatego też głośniej i bardziej stanowczo wyrażają swój sprzeciw wobec tego. I właśnie do tej grupy artystek chciałabym być zaliczana. Kobiety szczerzej zaczęły pisać o swoich potrzebach: seksualnych (Kasia Klich) o trudach macierzyństwa (Reni Jusis), o opresyjnym systemie, który oddala nas od natury i innych ludzi (Katarzyna Nosowska). Niektóre robią to w mniej lub bardziej poetycki sposób, jednak jest to otwarte opowiadanie o teraźniejszości i próba jej analizy.
J.W.: Łączysz w sobie dwie kultury: nigeryjską oraz polską. Wśród ludu Ibo, skąd wywodzą się Twoje korzenie, możemy natrafić na instrument zwany udu, ściśle dedykowany kobietom i używany do celów obrzędowych. Czy współcześnie również można dostrzec w tej kulturze podział na kobiecy i męski repertuar czy instrumentarium?
I.U.: Udu to bardzo interesujący, a zarazem prosty w budowie, instrument perkusyjny. Szuranie, stukanie, głaskanie – można na nim grać na różne sposoby. Jest to bardzo sensoryczny instrument, może właśnie dlatego jest wykorzystywany do różnych ceremonii. Dzięki swoim fonicznym właściwościom łatwo wprowadza w trans i kołysanie. Nigeria jest społeczeństwem tradycyjnym, czyli takim, w którym bardzo uważnie i świadomie kultywuje się ścisły podział na sferę kobiecą i męską. Zarówno w życiu społecznym, jak i prywatnym. Na wsi ten podział jest bardzo wyraźny, do tego stopnia, że wyznaczone są sfery, w których może przebywać tylko jedna płeć. W czasie świąt goście również podzieleni są według płci, a pierwszeństwo przy stole mają osoby najstarsze. W żeńskim kręgu kobieta, która jest w wiosce najdłużej, sięga po jedzenie pierwsza, a ta dziewczynka, która jest najmłodsza, dostaje posiłek na końcu.
My Baby Gone
J.W.: Kiedyś, w jednym z wywiadów przy okazji wydania pierwszego albumu, wspomniałaś, iż łączysz w swojej muzyce „polską lirykę oraz afrykański beat”. Czy nadal postrzegasz tak swoje kulturowe inspiracje, czy może coś się już zmieniło?
I.U.: Myślę, że to część mnie, która jest silniejsza ode mnie. Te dwie kultury stwarzają mnie i robią mnie tym, kim jestem. Mieszam w tyglu brzmień i inspiracji zupełnie nieświadomie. Często, gdy puszczam utwory najbliższemu kręgowi zaufanych osób, słyszę od nich pochwały za „niesztampowe” przechodzenie ze słowiańskiego folkloru w afrykańskiego ducha. Czuję, że muzyka źródeł jest wszędzie taka sama, niezależnie od koloru skóry i wyznania. Chcę w swojej muzyce dotykać tego źródła. Udaje mi się to, czasem lepiej, a czasem gorzej.
J.W.: Idąc dalej śladami kultur, w 2013 roku wzięłaś udział w Art Gene Festival w Gruzji. Jest to impreza bardzo mocno powiązana z tradycyjną kulturą tego kraju. Sfera muzyczna, czyli polifonia wokalna oraz gra na instrumentach, takich jak pandurii, były ściśle kojarzone z mężczyznami. Jak odebrałaś, jako kobieta, ale i jako muzyk, kulturę tego kraju, mając okazję współpracować z innymi artystami z Gruzji?
I.U.: Kocham Gruzję i Gruzinów. Czułam się tam jak w domu, ciepłym, pełnym szczerej i twórczej miłości. A Festiwal Art Gene uważam za jeden z najlepszych festiwali, na jakim byłam. Mieści się na wzgórzach wokół Tbilisi na terenie Muzeum Etnograficznego. Amfiteatr jest kamienno-drewniany. Czuć naturę, źródło i bliskość z absolutem. Za każdym razem, jak jestem w Gruzji, to przeżywam duchowe oczyszczenie i wraca mi wiara w ludzi. Z gruzińskimi artystami zetknęłam się także na festiwalu Transkaukazja w Warszawie w 2013 roku, na który zaprosiła mnie fundacja Inna Przestrzeń. Miałam okazję występować z takimi artystami, jak Zaza Korinteli i jego zespołem Zumbaland oraz z chórem męskich wielogłosów Chveneburebi. Jestem nimi absolutnie zafascynowana, a imprezowanie z nimi to czysta przyjemność. Są moimi przyjaciółmi i utrzymujemy serdeczne kontakty.
J.W.: Powróćmy teraz do Polski. W 2013 roku wzięłaś udział w nagrywaniu albumu oraz trasy koncertowej zainicjowanych przez Dariusza Malejonka (Maleo Reggae Rockers) – „Panny Wyklęte”. Projekty te miały na celu przypomnienie roli kobiet w Powstaniu Warszawskim – jak wspominasz pracę nad nimi?
Ifi Ude / fot. Panna Tutli Putli
I.U.: To był fajny czas. Bardzo lubię pracować z MRR, bo mamy podobne zdanie na wiele tematów. Lubię ich muzykę i nastawienie do świata. Bardzo cenię sobie możliwość występowania w jednym projekcie ze swoimi idolkami i zdolnymi wokalistami: Kasią Kowalską, Natalią Kukulską, Siostrami Przybysz, Mariką, Haliną Mlynkovą, Moniką Borzym, Anią Brachaczek, Kasią Malejonek, Marceliną, Moną, Gonix czy raperkami z zespołu Paresłów. Kiedyś, jeszcze przed solowym debiutem, marzyłam o tym, żeby występować w projekcie Morowe Panny – i zobacz, marzenia się spełniają! „Panny Wyklęte” były dla mnie ważne ze względu na fakt oddania głosu kobietom, których rola w odzyskaniu niepodległości jest często degradowana i sprowadzana do roli sanitariuszek lub osób obsługujących tych „odważnych i mężnych walczących”. Z własnego doświadczenia wiem, że kobiety są bardzo wytrzymałe na ból, wielozadaniowe, dobrze zorganizowane i gotowe oddać życie w imię ważnych dla nich idei. Nasza producentka – Basia Konarska – udostępniła nam wiele ciekawych źródeł literackich: almanachów, wspomnień, dzienników, listów i wycinków z gazet. Dzięki temu poznałam wiele tragicznych i ważnych losów ludzi, skazanych na wojenną i powojenną zgryzotę.
J.W.: Porozmawiajmy teraz o inspiracjach. W jednym z wywiadów wspomniałaś o dużym wpływie Katarzyny Nosowskiej na Twoją ówczesną twórczość. Jakie jeszcze osoby są dla Ciebie natchnieniem w życiu zawodowym? Chciałbym jednak, abyś odpowiadając na to pytanie, podzieliła swoje inspiracje na te kobiece oraz męskie.
I.U.: Męskie: David Bowie, Avro Pärt, Grzegorz Ciechowski, Quincy Jones, Ray Charles, Marek Grechuta, BB King, Marvin Gaye, Fryderyk Chopin, Henryk Mikołaj Górecki, Sergiej Prokofjew i jeszcze, jeszcze… Kobiece: Kate Bush, Björk, Wiera Gran, Justyna Steczkowska (dla której napisałam tekst piosenki do utworu z płyty Anima, co uważam za spełnienie marzeń), Nina Simone, Billie Holiday, Odetta Wilson… Ech… naprawdę mamy na to wszystko czas?
Fala
J.W.: Ok, wystarczy, już mogę zorientować się w Twoich muzycznych inspiracjach. Nie chciałbym wchodzić w Twoje życie prywatne, jednak muszę zapytać o to, jak zmieniło się Twoje postrzeganie świata muzyki po objęciu nowej roli, a mianowicie roli matki? I czy znajduje to również odzwierciedlenie w pisanych przez Ciebie tekstach?
I.U.: Na maksa się zmieniłam. Macierzyństwo nauczyło mnie pokory i brania odpowiedzialności za swoje życie. Nabrałam też dystansu do wielu spraw, które wcześniej wydawały się kluczowe. Dzisiaj po prostu skupiam się na rzeczach istotnych dla mnie i moich najbliższych. Cenie sobie bardziej wartościowe chwile z drugim człowiekiem.
J.W.: Czy pisząc słowa do swoich utworów, zastanawiasz się nad tym, jak mogą odbierać je Twoi fani? Często bowiem to właśnie artyści odgrywają rolę autorytetu dla swoich słuchaczy…
I.U.: No mam nadzieję, że ktoś sobie moje teksty przeczyta, nawet bez muzyki. Chciałabym, aby moje teksty nie były tylko grafomańską próbą „wyrażenia siebie” (czytaj — cierpienia młodego Wertera), ale żeby intrygowały, otwierały jakieś pozamykane furtki w ludziach. Zaskakiwały, cokolwiek… Bardzo zależy mi na tym, aby wejść w dialog ze słuchaczami poprzez moje teksty. Uwielbiam dostawać maile dotyczące tekstów. Odpisuję na każdy osobiście i często kontynuuję te konwersacje, jeżeli wydają mi się wartościowe i twórcze dla obu stron.
J.W.: Jaki myślisz, dlaczego kobiety we współczesnych teledyskach ukazywane są bardzo przedmiotowo. Nie chce generalizować, ale dominuje nagość oraz pewien sztucznie wyśrubowany “symbol” piękna. Z czego może to wynikać?
I.U.: Z tego, że kobietom bardzo łatwo byłoby przejąć władzę nad światem posługując się TYLKO swoim seksapilem (patrz piosenka Seksapil z repertuaru przedwojennego). Bazując na swoich kobiecych wdziękach, można bardzo wiele zyskać, tak zawodowo, jak i prywatnie. I część kobiet to stosuje, np. Kardashianki [Kim, Kourtney i Khloé Kardashian — przyp. red.]. Wystarczy posłuchać tekstów Raya Charlesa See the girl with the diamond ring. She knows how to shake that thing. To prosta kalkulacja. Pokręcę pupą, dostanę nagrodę. W kulturze tzw. „gangsta rapu” królują takie wartości jak pieniądz, pozycja, prestiż i ogólnie rzecz biorąc „wożenie się”. Im więcej masz, tym dalej zajedziesz. Bazowanie na kobiecej cielesności i przedmiotowe jej wykorzystanie nie zmieniło pojawienie się odłamu tzw. „bitch rap”, czyli kobiecej wersji „gangsta rapu”, który uosabia twórczość Princess Vitarah czy Nicki Minaj). To jest na topie, bo to się sprzedaje. Myślę, że warto czerpać ze wszystkiego w odpowiednich dawkach.
J.W.: Czy dla Ciebie, jako artystki, ważna jest akceptacja samej siebie? Mam tu na myśli cały Twój kobiecy organizm (zarówno sferę duchową, jak i fizyczną)?
I.U.: Kobiecy organizm – cóż za wdzięczne określenie. Często na nieakceptacji i odrzucaniu siebie można stworzyć piękne i wartościowe dzieła (Van Gogh). Z nienawiści do siebie tworzy się miłość i potrzeba artystyczna do wyrażenia tej frustracji. W ogóle artystów napędzają bardzo różne rzeczy: dragi, alkohol, miłość, seks, depresja, mania, nienawiść, brak akceptacji, odrzucenie, chęć prestiżu, piętno itp., itd. Można tak wymieniać przez cały dzień. Myślę, że mam szczęście, że urodziłam się z takim zestawem genów i doceniam to, m.in. poprzez dbanie o to, co i z kim jem.
Na zdrowie!