pixabay/ SplitShire

felietony

W deszczu smatfonowych aparatów i kamer, czyli po co tak właściwie chodzimy dzisiaj na koncerty?

Jakiś czas temu byłam na koncercie Josha Grobana. Mimo, że utalentowany i czarujący amerykański wokalista ma w naszym kraju wielu fanów, a, ściślej mówiąc, głównie wyjątkowo oddane fanki, do których zresztą sama się zaliczam, był to jego pierwszy „pełnowymiarowy” występ w Polsce. Już sam fakt, że czekałam na spotkanie z artystą kilka ładnych lat, sprawił, że koncert był dla mnie szczególny, jedyny w swoim rodzaju. Przez cały wieczór trudno było mi jednak nie zwrócić uwagi na coś, co, moim zdaniem, w znacznym stopniu mu tę wyjątkowość odebrało i co, niestety, jest dziś niechlubnym standardem podczas koncertów. Mam tu na myśli inteligentne (?) telefony komórkowe dzierżone w dłoniach przez uczestników wydarzenia (bo czy kogoś non stop wpatrzonego w ekran smartfona można nazwać słuchaczem?). Setki migających ekranów. Wszystko po to, by uchwycić chwile. Tylko czy za sprawą aparatów i kamer paradoksalnie nie tracimy tych najcenniejszych?

Największą wartością koncertów od zawsze była dla mnie możliwość zajrzenia do świata artysty, doświadczenia jego pasji i tego, jak dzieli się nią z publicznością. Brzmi jak romantyczna wizja idealistki? Może i tak. Nawiązanie bliskiej relacji z kilkoma tysiącami odbiorców podczas występu na żywo jest bowiem szalenie trudne, a czasami wręcz niewykonalne, kiedy wykonawca musi  walczyć o uwagę publiki skupioną na nagrywaniu, robieniu zdjęć lub bezpośrednim relacjonowaniu wydarzenia za pośrednictwem portali społecznościowych. W starciu z Facebookiem czy Instagramem jest często po prostu bez szans. I to jest cholernie smutne. 

pixabay.com/ thekaleidoscope

Muszę się do czegoś przyznać. Stawiając kropkę na końcu poprzedniego zdania walczyłam
z wewnętrznym, przepełnionym ironią głosem: „kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Jestem więcej niż pewna, że taka lub podobna myśl zagości także w głowach tych, którym przyjdzie czytać ten tekst. Zatem przyznaję: ja również wielokrotnie padłam ofiarą możliwości, jakie oferuje mi mój smartfon. Także podczas wspomnianego wcześniej koncertu Grobana zrobiłam kilka wątpliwej jakości zdjęć, którymi następnie pochwaliłam się przed moimi instaznajomymi. Ale zaraz potem zadałam sobie pytanie: po co? Do dziś nie potrafię na nie odpowiedzieć. Przecież, jak słusznie i z właściwym sobie poczuciem humoru zauważył Dawid Podsiadło podczas swojej ostatniej trasy, gdyby artystom zależało na umieszczeniu w sieci koncertowych zdjęć i nagrań, w tym także (a może przede wszystkim) tych o słabej jakości, bez większego trudu mogliby zatroszczyć się o to sami.

Podsiadło nie jest oczywiście jedynym, który mniej lub bardziej skutecznie apeluje do publiczności o to, aby na czas trwania koncertu poskromili w sobie domorosłych fotografów i operatorów kamer. Niektórzy, jak choćby Alicia Keys czy Jack White, idą nawet o krok dalej i wprowadzają kategoryczny zakaz używania telefonów. Przyczyn takiej decyzji może być wiele. W skierowanym do fanów oświadczeniu były frontman The White Stripes podkreślił z cała mocą, że chciałby, aby jego koncert był „stuprocentowo ludzkim doświadczeniem”. Domyślam się też, że widok setek wycelowanych prosto w twarz obiektywów musi być po prostu niesamowicie wkurzający. Z pomocą przychodzi opatentowany przez firmę Yondr futerał na sprzęt elektroniczny, którego podczas koncertu po prostu nie da się otworzyć. Takie rozwiązanie jest równie genialne, co radykalne i z pewnością znajdą się tacy, którym trudno będzie je zaakceptować. Jeśli jednak choć jedna osoba dzięki niemu doświadczy tego, co słyszy i co ją otacza inaczej, głębiej niż dotychczas, to, jak na idealistkę przystało, wierzę, że gra jest warta świeczki.

Czy nie jest jednak pewnym paradoksem, że aby unieszkodliwić jeden gadżet trzeba było wymyślić kolejny? I czy istnieje sposób, aby na dobre przerwać to błędne koło? Jednego jestem pewna – na następny koncert nie zabiorę ze sobą telefonu. Bo fajnie jest móc zamknąć oczy i po prostu cieszyć się muzyką…

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć