Społeczny i integracyjny wymiar muzyki można zaobserwować niemal wszędzie, niemal codziennie. Nie tylko w kontekście wielkich wydarzeń, polityki i społecznych protestów, ale również, a może i przede wszystkim, w codziennym funkcjonowaniu wielu ludzi. Muzyka pełni rolę trudną do przecenienia w najprostszym, międzyludzkim kontekście.
To przy muzyce spędzali czas władcy państw w średniowieczu i kolejnych epokach. To muzycy, bardowie, umilali czas królewskiej świcie podczas wielkich balów i to oni decydowali o tym, czy biesiadnicy bawili się dobrze czy źle. Wędrowni muzycy pełnili też funkcję „chodzących śpiewników” i to nawet przed naszą erą. Wędrując od miasta do miasta, od osady do osady, opowiadali historie i okraszali je muzyką, zapewniając tym samym lokalnym społecznościom porcję niesamowitych opowieści, często i plotek, o których potem dyskutowano i których się potem uczono na pamięć, by móc je opowiadać kolejnym słuchaczom. To, według wielu badaczy, był tak naprawdę początek literatury, jaką znamy dzisiaj. I choć współcześnie wielu odbiorców nie docenia, bądź nawet nie zdaje sobie sprawy z tych powiązań, to uprawnionym wydaje się twierdzenie, że o tych korzeniach literatury pamięta na pewno co najmniej jedna ważna instytucja – Komitet Noblowski. W 2016 nagrodził on Literacką Nagrodą Nobla Boba Dylana, który jest współczesnym odpowiednikiem wędrownych bardów sprzed lat. Jak podkreślono w komunikacie dotyczącym nagrody dla Dylana, Nobel trafił do niego za „stworzenie nowych form poetyckiej ekspresji w ramach wielkiej tradycji amerykańskiej pieśni”. Wskazuje to na ukłon w stronę prapoczątków literatury i docenienie umiejętnego nawiązywania Dylana do wielowiekowych tradycji muzyki, która łączy i fascynuje.
pixabay.com/ Victor Millan
To tylko jeden z przykładów na to, jak muzyka wpływała i wpływa na codzienne życie wielu pokoleń ludzi. Warto jednak wspomnieć o innych polach ludzkiej aktywności, które z dużym prawdopodobieństwem wyglądają inaczej, prawdopodobnie lepiej, dzięki obecności w nich muzyki właśnie i dzięki jej dobroczynnym właściwościom.
Warto przyjrzeć się np. religiom i towarzyszącym im obrzędom. Choć w tradycji katolickiej muzykę towarzyszącą uroczystościom kojarzy się głównie ze śpiewem i to w dość żałobnej tonacji, to jednak wiele innych obrządków dopuszcza o wiele bardziej radosny sposób celebracji, zawierający chociażby taniec. Warto zauważyć, że taniec jest pojęciem bardzo pojemnym, mającym co najmniej kilka znaczeń i rodzajów. Możemy wyróżnić choćby:
- tańce kultowe – towarzyszące najczęściej obrzędom religijnym,
- tańce ludowe – będące częścią folkloru,
- tańce czarodziejskie – towarzyszące rytuałom magicznym, mówiąc w największym skrócie – mające za zadanie spełnienie woli odprawiającego je czarownika,
- tańce wojenne – będące prośbą i wołaniem do sił nadprzyrodzonych, by pomogły
w walce z wrogiem, - tańce erotyczne – mające najczęściej charakter towarzyski, uprawiane podczas przyjęć. Występowały również w kulturach starożytnych.
W pracy “The Dance Through The Ages” Waltera Sorella możemy też przeczytać, że taniec to nieodłączny element życia społecznego i kultowego w każdej w zasadzie kulturze: „Nie było okazji przy której by nie tańczono. Tańczono w czasie narodzin, śmierci, zaślubin, wojny, zwycięstwa, żniw, polowania, egzorcyzmów, witania nowego wodza, uzdrawiania; tańczono podczas zaklęć sprowadzania deszczu, dobrego urodzaju, słońca, ochrony i przebaczenia. Nie do pomyślenia aby wodzowie, szamani, czarownicy i wojownicy nie tańczyli… Dla pierwotnego człowieka prymitywnych szczepów taniec był istotnym elementem we wszystkich ważnych dziedzinach życia: w miłości, pracy i rytuałach. W jego pojęciu te trzy aspekty ściśle ze sobą się wiązały…”.
Taniec towarzyszący obrzędom religijnym wzmacnia ich wydźwięk, powoduje, że uczestnicy ceremonii lepiej się ze sobą integrują i w efekcie lepiej przeżywają uczestnictwo w wydarzeniu religijnym. Jednak nawet tam, gdzie taniec nie jest rozpowszechniony jako element ceremonii religijnej, zazwyczaj silny jest wpływ muzyki na uczestniczącą w obrzędzie społeczność. Pieśni religijne to element dziedzictwa kulturowego i religijnego przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Mają moc przekazywania kolejnym odbiorcom uniwersalnych treści, a znajomość tych samych utworów przez kilka pokoleń sprawia, że lepiej jednoczą się wokół obrzędów i dobrze odczytują kody kulturowe zawarte w pieśniach. Dobrym przykładem są tutaj kolędy – śpiewane w podobny sposób od setek lat, na stałe wpisały w się w kanon dziedzictwa kulturowego poszczególnych społeczeństw.
pixabay.com/ skeeze
Pieśni religijne mają też moc jednoczącą i integrującą ludzi pochodzących nawet z różnych kontynentów. Dobrym przykładem jest społeczność skupiona wokół modlitewnej wspólnoty neokatechumenalnej. Choć ludzie należący do niej rozproszeni są po całym świecie, to jednak posługują się wspólnym kodem kulturowym, który pozwala im na harmonijne funkcjonowanie i skoordynowane działanie np. podczas zlotów, na które zjeżdżają przedstawiciele wspólnoty z różnych krajów. Okazuje się wtedy, że wszyscy znają te same pieśni, z tym, że w różnych językach. Linia melodyczna jest jednak ta sama, podobnie jak towarzyszące niektórym pieśniom układy taneczne. Dzięki temu ludzie, którzy widzą się pierwszy raz, w ciągu kilku minut budują między sobą porozumienie i poczucie wspólnoty.
Jeszcze kilka wieków wstecz, gdy dostęp do kultury nie był zjawiskiem powszechnym i oczywistym, a wiele rejonów było wręcz wyłączonych z systemu dystrybucji kultury, dla biedniejszej części społeczeństwa, w tym tej zamieszkującej wsie, kościół i obrzędy religijne były tak naprawdę jedyną formą styczności z muzyką inną niż ludowa.
Wpływ muzyki ludowej również trudno przecenić, szczególnie w kontekście budowania tożsamości ludności wiejskiej oraz jej integracji. Znajomość określonych melodii, umiejętność ich grania i śpiewania, a w konsekwencji przekazywania ich kolejnym pokoleniom to bardzo ważne elementy więzotwórcze. Jak zaznacza prof. Piotr Dahlig: „Muzykę ludową – pieśni, przyśpiewki oraz repertuar instrumentalny i taneczny wyróżnia przewaga ustno-pamięciowego uczenia się-nauczania. W niewielkim tylko stopniu instrumentaliści korzystają z nut, by opanować modny repertuar. Teksty pieśni długich, zwłaszcza religijnych, bywają przepisywane i przechowywane przez śpiewaczki w zeszytach. Praktyka muzyczna, prowadzenie melodii, bierze się jednak „z głowy”, z całkowitego utrwalenia pamięciowego melodii i swobody wykonawczej wynikającej z wieloletnich doświadczeń. Rezultatem przekazu ustnego i realizacji pamięciowej jest zróżnicowanie i niepowtarzalność wykonań poszczególnych pieśni (melodii).” To m.in. dlatego pieśni w poszczególnych regionach tak bardzo różnią się od siebie, będąc przykładami często zupełnie innych stylów i podejść do muzyki. To jednak decyduje też o wyjątkowości tej muzyki i jej roli w kształtowaniu tożsamości społeczeństw na poziomie regionalnym. O tym, jak ważna jest muzyka ludowa dla lokalnych społeczności można się przekonać np. podczas lektury książki Wita Szostaka Oberki do końca świata. Przedstawiając w niej świat wiejskich muzykantów, którzy swoją grą uświetniają wszystkie w zasadzie wydarzenia w okolicznych wsiach, autor pokazuje, jak ważni byli dla tych społeczności. Pokazuje też ich stopniowy upadek wynikający z coraz większego otwierania się wiejskich środowisk na wpływy z zewnątrz oraz coraz większą ekspansję muzyki rozrywkowej w nowym tego słowa znaczeniu.
Nie znaczy to jednak, że muzyka ludowa nie funkcjonuje wciąż w społecznej świadomości i nie jest istotnym elementem kultury, składnikiem tożsamości narodowej. Wręcz przeciwnie, jej wpływy są wciąż dostrzegalne, zwłaszcza w kompozycjach muzyki klasycznej. Coraz częściej sięgają po nią też kompozytorzy muzyki rozrywkowej, będący zafascynowani folklorem, jego kolorytem i bogactwem znaczeń. Współczesna muzyka, coraz bardziej wyzuta z autentyczności, potrzebuje tego rodzaju „odtrutki”; świadczy o tym entuzjastyczne przyjęcie albumów pop opartych na muzyce folkowej takich wykonawców jak Kayah i Bregovic, Golec Orkiestra czy Zakopower. Jednak pamiętać trzeba, że prawdopodobnie nie moglibyśmy mówić o sukcesie tych przedsięwzięć, gdyby nie inicjatywa Grzegorza Ciechowskiego.
W 1996 Ciechowski wpadł na pomysł, by zaadaptować klasyczne, folkowe pieśni i przyśpiewki na potrzeby muzyki końca XX wieku. Spędził długie miesiące na wyszukiwaniu i selekcjonowaniu nagrań archiwalnych z muzyką ludową, a następnie stworzył z nich sample. Na ich bazie powstały zupełnie nowe utwory, które nie tylko imponowały jakością wykonawczą, ale przede wszystkim pokazały, że nawet współcześnie muzyka ludowa może mieć odbiorcom dużo do zaoferowania. Sam Ciechowski również nie krył zadowolenia ze swojej pracy: „Zaskoczyło mnie, jak dobrze śpiewanie starszych pań sprawdziło się w rockowo-klubowych aranżacjach” – powiedział w jednym z wywiadów. Płyta ojDADAna szybko stała się popularna, a utwór „Piejo kury, piejo” na długo zagościł na listach przebojów, przypominając melomanom w Polsce, jakie są korzenie współczesnej muzyki.
pixabay.com/ Pexels
O roli muzyki ludowej w kształtowaniu tożsamości narodowej i społecznej wiedzieli już kilka wieków wcześniej kompozytorzy muzyki klasycznej, którzy też chętnie i obficie czerpali z dorobku folkowego. Przykładem jest Fryderyk Chopin. Spędziwszy w dzieciństwie dużo czasu w wiejskich posiadłościach swojej rodziny, miał dużo okazji, by chłonąć folklor wsi. Z upodobaniem uczęszczał na wiejskie zabawy i z każdego tego typu wydarzenia wynosił w pamięci nowe utwory, które potem stały się kanwą niektórych jego utworów. Chopin brał też czynny udział w towarzyszących imprezom grach i zabawach, szybko więc opanował podstawy ludowych tańców. Wszystkie te doświadczenia zaprocentowały w jego późniejszej twórczości. Warto pod tym kątem spojrzeć zwłaszcza na mazurki Chopina, a także na jego pieśni. Można się tam doszukać wielu elementów zaczerpniętych z muzyki ludowej. Dziś twórczość Chopina rozpatrywana jest głównie ze względu na swój patriotyczny potencjał – podkreśla się jego przywiązanie do tradycji i siłę, jaką jego muzyka dawała Polakom w trakcie zaborów w XIX wieku. Jako jeden z podstawowych czynników, który wpływa na to, że Chopin wciąż jest popularny, podaje się właśnie uniwersalne i ponadczasowe wykorzystanie tradycyjnej polskiej muzyki. Nawet jeśli współcześni słuchacze nie mają z nimi zbyt wiele do czynienia, to mówiąc językiem publicystycznym: „Chopin porusza czułe struny słowiańskiej duszy”. Można zastanawiać się, jak byłaby traktowana jego twórczość, gdyby nie nosiła znamion tak silnego wpływu ludowszczyzny. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Chopin, który jest znany i podziwiany na świecie, z którego Polacy do dziś są dumni, i który jest jednym z niewielu rozpoznawanych na całym świecie reprezentantów polskiej kultury, to właśnie Chopin o naleciałościach ludowych. Chopin wcale nie był jednak pierwszym, ani jedynym kompozytorem, który z upodobaniem sięgał po wpływy ludowe. Jak podaje portal pismofolkowe.pl: „W XVII i XVIII wieku elementy muzyki ludowej, a zwłaszcza motywy rytmów poloneza, mazurka, później krakowiaka zaczynają się pojawiać także w większych, kilkuczęściowych formach muzyki instrumentalnej, np. w Canzonie prima a 2 na dwoje skrzypiec i basso continuo Marcina Mielczewskiego, a w XVIII w. przenikają także do form wokalno-instrumentalnych muzyki kościelnej takich kompozytorów, jak Mateusz Zwierzchowski (rytm poloneza w jednej z części jego Requiem), Marcin Żebrowski (melodia krakowiaka w Missa pastoralis), Jacek Szczurowski (msza Emmanuelis), Kasper Pyrszyński (Magnificat).” Dzieła oparte na ludowych rytmach powstawały też w kolejnych wiekach – należy tutaj pamiętać chociażby o symfoniach A. Haczewskiego czy W. Dankowskiego.
Muzyka ludowa, integrująca społeczności wiejskie, miała w dużej mierze charakter taneczny. Sprzyjały temu chociażby skoczne rytmy krakowiaka czy oberka. I choć nawet na wsiach była stopniowo wypierana i zastępowana przez muzykę dostępną powszechnie całemu społeczeństwu, to jednak nie zanikła do końca. Nie zanikł też integrujący charakter tańca. Zmieniła się muzyka, zmieniła forma, ale społeczeństwom pozostało zamiłowanie do towarzyskich spotkań połączonych ze wspólnym tańcem.
Doskonałym przykładem są tutaj przyjęcia weselne. Podobnie jak kilka wieków temu, tak
i teraz, ich siła i tożsamość opiera się na muzyce i tańcu. Nieprzypadkowo młoda para oficjalnie rozpoczyna uroczystość właśnie tańcem. To sygnał dla reszty biesiadników, że nowożeńcy chcą dzielić się z nimi swoją radością przez taniec i muzykę. Organizowane później gry i zabawy, również oparte w dużej mierze o muzykę, mają za zadanie zintegrować uczestników wesela i wzbudzić w nich poczucie wspólnoty. Takie podejście do tematu to nic innego jak rozwinięcie idei, która towarzyszyła zaślubinom od wieków. Rolę wiejskich muzykantów przygrywających biesiadnikom do zabawy przejęli DJ-e i zespoły weselne, jednak sam koncept zabawy i integracji przy muzyce nie zmienił się znacząco na przestrzeni lat.
Podobne mechanizmy zaobserwować możemy też, gdy spojrzymy na placówki edukacyjne. Te również siłą rzeczy przywiązują dużą wagę do integracji dzieci i młodzieży i bardzo często robią to za pomocą muzyki. Organizowane w przedszkolach zajęcia z rytmiki, integracyjne imprezy taneczne inaugurujące rok szkolny – to tylko kilka przykładów. Podobnie jest wśród starszych dzieci; w szkołach regularnie są organizowane dyskoteki, które nie tylko mają zapewnić młodzieży rozrywkę, ale też pokazać, jak można się bawić przy muzyce, jak wykorzystywać jej walory w sytuacjach towarzyskich. To bardzo często mało zauważany i niedoceniany aspekt działalności szkół, a istotny o tyle, że stopniowo marginalizowane są lekcje muzyki, na których wcześniej można było poznać podstawy historii muzyki, zapoznać się z zapisem nutowym i chociaż częściowo zrozumieć, jak ważne miejsce w społecznej historii pełni muzyka.
Podobną funkcję, choć rozumianą już mniej edukacyjnie, a znacznie bardziej rozrywkowo, pełnią organizowane przez uczelnie wyższe koncerty juwenaliowe. Trudno doszukiwać się w nich celu innego niż integracja społeczności akademickiej i możliwość zamanifestowania przynależności do takiego czy innego środowiska. Nie zmienia to jednak faktu, że jako takie, juwenalia spełniają swoje zadanie. Paradoksalnie to podczas nich, a nie wykładów czy ćwiczeń, pomiędzy studentami zawiązują się silniejsze więzi, tworzą się grupy skupione wokół miłośników jednego czy drugiego gatunku muzycznego.
Idąc tym tokiem rozumowania, nie należy zapominać o festiwalach muzycznych, zarówno tych współczesnych, jak i organizowanych w czasach PRL. I wtedy i teraz, mają one bardzo dużą moc więzotwórczą, gromadząc na swych terenach uczestników, których łączą określone wartości, światopogląd czy po prostu zamiłowanie do konkretnego rodzaju muzyki. O tym, że wyjazd na festiwal jest czymś więcej niż zwykłą wyprawą na koncert można się przekonać czytając m.in. pracę Marty Machowskiej Festiwale muzyczne – próba ujęcia autoetnograficznego. Autorka opowiada, że gdy wybrała się na reaktywowany w 2014 roku festiwal w Jarocinie, przeżyła swego rodzaju szok: „Zgodnie z moimi wyobrażeniami, całe festiwalowe życie powinno toczyć się pod sceną i obracać wokół koncertów. Jednak już pierwsze chwile spędzone na festiwalu w Jarocinie i pierwsze przeprowadzone rozmowy zrewidowały moje założenia. Niejednokrotnie uczestnicy mówili, że prawdziwym sercem imprezy […] nie jest scena, lecz pole namiotowe. To tam mieszka większość festiwalowiczów, tam zawiązuje się nowe znajomości i dochodzi do integracji. Więzi międzyludzkie budowane są na bazie wspólnej zabawy i wzajemnej pomocy: ktoś pomoże komuś rozłożyć namiot, znaleźć zagubiony przedmiot bądź coś pożyczy.”
Mało prawdopodobne, by takie festiwalowe współdziałanie zaowocowało bardziej trwałymi relacjami, jednak niewątpliwie w trakcie trwania festiwalu wzbudza wśród uczestników poczucie wspólnoty. Bardzo często podczas festiwalu muzycznego, paradoksalnie, sama muzyka schodzi na dalszy plan. Marta Machowska w swojej pracy zauważa dalej, że „Niejedna osoba deklarowała, że przyjeżdża na dany festiwal nie dla muzyki, lecz przede wszystkim ze względu na atmosferę i ludzi. Dla znajomych, których spotyka tylko raz w roku, właśnie w tym miejscu. Muzyka dla tych osób jest dodatkową atrakcją, tłem społecznej integracji.”
Warto przy tej okazji pamiętać też, jak zmieniały się festiwale muzyczne w Polsce. W czasach PRL były, jak wiele innych zjawisk i towarów, „dobrem reglamentowanym”. Tak naprawdę jedynym miejscem, które jako tako odpowiadało dzisiejszej definicji festiwalu muzycznego, był Jarocin. To tam panowała wolność, to tam można było manifestować „siebie” i poczuć się częścią większej wspólnoty. Dziś, gdy oferta festiwalowa jest bogata jak nigdy, nie możemy mówić o „jednej Polsce festiwalowej”. Jak zauważa Mirosław Pęczak, dostępne z szerokiej oferty festiwale różni wszystko: „rodzaj muzyki, typ publiczności, społeczna rola przypisywana prezentowanej ofercie, specyfika organizacyjna, wreszcie mniej lub bardziej doniosłe konteksty kulturowe.” Nie zmienia to jednak faktu, że również obecnie festiwale doskonale spełniają funkcję integracyjną, z tym zastrzeżeniem, że w ramach jednego takiego wydarzenia integruje się dużo węższa grupa niż niegdyś.
Dzięki muzyce zacierają się różnice. Czy to płciowe, czy społeczne, czy statusowe. Wobec pola namiotowego i kilku scen wszyscy są równi i wszyscy są częścią jednej wspólnoty, połączonej muzycznymi więzami. To tylko potwierdza, że bez muzyki trudno sobie wyobrazić nie tylko zabawę, ale i dobrze zintegrowane społeczności.