W tym tekście chciałbym napisać o czymś, co określam jako pozahistoryczny aspekt muzyki rockowej. Można by też użyć określenia pozakontekstowy albo niediachroniczny.
Zatem czym jest historia i kontekst w rocku? Zacznijmy od tego.
Każdy, kto zna historię muzyki rockowej, wie, że poszczególne jej fazy kształtowały się w odpowiedzi na pewne okoliczności społeczne. Pod koniec lat sześćdziesiątych w USA i w Anglii pojawiła się psychodelia. Ten nurt muzyczny był pokłosiem ery „dzieci kwiatów”. To oczywiste, że większość utworów muzycznych tworzono wówczas pod wpływem hippisowskich uniesień, a także pod wpływem przeróżnych substancji zmieniających świadomość. Potem, w latach siedemdziesiątych, mieliśmy erę rocka progresywnego i symfonicznego. Ten nurt także był „wypadkową” nastrojów społecznych, przynajmniej tych, które dotyczyły ludzi młodych lub osób „w średnim wieku”.
Fascynacja literaturą, „neoromantyzm” lat sześćdziesiątych – to wszystko odnajdujemy w rocku progresywnym.
I tak działo się do połowy lat siedemdziesiątych, gdy pojawiło się nowe pokolenie ludzi „zmęczonych muzyką Pink Floyd”. Eksplozja punk rocka stała się wówczas faktem. I obok natychmiast wyrosła subkultura punkowców – ludzi pozbawionych złudzeń i nieakceptujących rzeczywistości społecznej. Również muzyka i subkultura heavymetalowa miały podobny wymiar. Powstały na kanwie protestu i odrzucenia tego, co tradycyjne. Dynamiczna muzyka pozwalała odreagować frustrację i poczuć emocje będące ucieleśnieniem wewnętrznego protestu.
Podobną funkcję odgrywał amerykański grunge. To była muzyka ludzi z Seattle, którzy chcieli w desperacki sposób zamanifestować swoje zmęczenie amerykańską i zachodnią kulturą, w której dominuje kult pieniądza i przesadna dbałość o wizerunek. Również oni sięgnęli do bardzo silnych emocji. Pośród nich najważniejszy był gniew wyrażany poprzez wściekłe riffy gitar i skowyt wokalistów.
Pixabay.com/ Nadine Em
Muzyka rockowa niemal zawsze funkcjonowała w relacji do nastrojów społecznych, była zapisem fragmentów historii młodych pokoleń.
Dla mnie ta sytuacja była zawsze bardzo trudna. Nigdy nie chciałem identyfikować się z żadną z subkultur, a zażywanie narkotyków (jako sposób „ucieczki”) traktowałem jako całkowite nieporozumienie.
Jednak obok subkultur i obyczajów istnieje sztuka muzyczna, jaką zostawiają po sobie kolejne generacje. I ta muzyka jest w istocie najważniejsza, a do tego czasem także bardzo ciekawa w kategoriach artystycznych i estetycznych. Przyznam, że zawsze fascynowały mnie wszystkie odmiany muzyki rockowej, począwszy od rocka progresywnego, a skończywszy na punku i metalu.
Czy można słuchać wszystkich tych (niezwykłych) gatunków „poza historią”, „poza kontekstem”? Czy da się odseparować muzykę, jej piękno i estetyczne spektrum od krzyku pokolenia? I w końcu: czy mamy prawo to robić?
Tak. To jest możliwe. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zacząłem intensywnie słuchać punk rocka. Ale tylko słuchać, nie identyfikując się z przekazem ideologicznym utworów punkowych. Nigdy nie zapomnę tego widoku… W 1994 roku byłem na festiwalu w Jarocinie. Idąc ulicą, zobaczyłem nastoletnich punków pijących denaturat pod płotem. Ludzie ci zdawali się popełniać powolne samobójstwo na oczach świata. W imię czego?
Przekaz radykalnej autodestrukcji jest obecny w muzyce punkrockowej, w tekstach utworów. Ale nie jest on wyrokiem dla słuchaczy. W pewnym momencie postanowiłem słuchać punkrocka „selektywnie”. Wydobywając z tej muzyki to, co jest piękne, co jest poruszające w sferze emocjonalnej i estetycznej. Dlatego pokochałem muzykę zespołów Killing Joke, Nomeansno, Fugazi, Therapy?. To swoisty paradoks. Choć powinienem całkowicie oszaleć od słuchania tych zespołów, ich muzyka stała się źródłem moich wielkich uniesień.
Tak. W punk rocku jest jakiś paradoks. Muzyka ta, niejako na „drugim planie”, niesie prawdziwe piękno. Jest w gruncie rzeczy odmianą (współczesnej) poezji, czyli powracającego pytania o tajemnicę ludzkiej duszy.
Z heavymetalem jest podobnie. Wystarczy posłuchać zespołu Metallica. W tej muzyce, przy odrobinie wysiłku, można odnaleźć epicką balladyczność i echo najgłębszych rozterek egzystencjalnych. Metallica też zajmuje się tworzeniem poezji! Wystarczy przestać podchodzić do tej muzyki stereotypowo i „subkulturowo”, aby odnaleźć jej poetyckość.
Podobnie rzecz ma się z superciężką muzyką Megadeath. To klasycy metalu i klasycy „metalowego stylu życia” (ogromna ilość alkoholu i narkotyków…). Ale jeżeli porzucimy takie myślenie o ich twórczości, jeżeli poszukamy ukrytych poziomów, odnaleźć możemy w Megadeath piękno i delikatność kojarzące się z muzyką Beethovena.
Rocka warto słuchać „poza historią”. Poza kontekstem i legendami opowiadającymi o ekscesach muzyków. Rock pochodzi z tego samego źródła, co każda muzyka, dawna i współczesna.
Czasami myślę, że podział na style muzycznie nie oddaje ontologicznej natury muzyki. Istnieje tylko „jedna muzyka”. Muzyka, która opowiada historię ludzkiej duszy. W świecie duszy (tak twierdzą teologowie i niektórzy filozofowie) nie ma ograniczeń związanych z czasem i przestrzenią. I w muzyce (każdej muzyce) możemy to odnaleźć. Próba sprowadzenia różnych odmian muzyki do określonych uwarunkować historycznych jest w gruncie rzeczy skazana na porażkę. „Jedna muzyka” nie zna historii. Była zawsze „pozahistoryczna” i „pozakontekstowa”.
Z rockiem jest tak samo. Pochodzi on z duszy człowieka. I nawet jeśli jest traktowany jako głos pokolenia, jest powrotem i drganiem tej „jednej muzyki”. Rock istnieje poza historią. Tak jak jazz, swing, muzyka klasyczna, folk. Dziękuję ci, rocku za twą uduchowioną „pozahistoryczność”. Jestem szczęśliwy, że ją odkryłem.