Dużym wyzwaniem dla biografa jest zawsze sytuacja, gdy opisywana przez niego postać kojarzona jest głównie przez pryzmat jednego wydarzenia czy jakiejś swojej cechy. Odczarowanie takiego bohatera, pokazanie go z innej strony, bywa piekielnie trudne, a często niewykonalne. Z podobnego typu zadaniem zmierzył się Marcin Sitko. Jego najnowsza książka, Rysiek Riedel we wspomnieniach podejmuje temat bardzo trudny i obfitujący w wiele kontrowersji, przeinaczeń. Życie Ryśka Riedla zdominowane było przez narkotyki, to nie ulega wątpliwości. Jednak często zapomina się, że oprócz swojego życia estradowego i nałogu, miał też rodzinę i przyjaciół, normalne relacje, które starał się nawiązywać i pielęgnować. Chciał żyć zupełnie zwyczajnie.
I to właśnie o tym opowiada przede wszystkim Marcin Sitko w swojej książce. Mówi bowiem o Riedlu słowami jego rodziny i przyjaciół. Oddał im głos, by przywołali wspomnienia, wydarzenia śmieszne, wzruszające, ale i tragiczne. By przywołali pełne spektrum osobowości Riedla i pokazali go jako człowieka z krwi i kości. Ojca, przyjaciela, kumpla. Sitko zabiera nas w podróż, w której towarzyszą nam m.in. dzieci Ryśka, czyli Karolina i Sebastian, jego sceniczni koledzy, czyli Jarosław Tioskow, Beno Otręba czy Andrzej Urny. Są też osoby, które wraz z Riedlem tkwiły w uzależnieniu, jak chociażby Kazimierz „Filo” Galaś (autor słów do wielu przebojów Dżemu, m.in. „Czerwony jak cegła”). Nie brakuje wspomnień osób, które miały z nim kontakt bardziej epizodyczny, a na które, mimo to, wywarł duży wpływ.
Obraz, jaki wyłania się z tych wspomnień jest zupełnie inny od tego, jaki zdążył się wryć w świadomość większości fanów Riedla na przestrzeni lat. To, co rzuca się w oczy przede wszystkim, a co często jest bagatelizowane, to fakt z jakiego kalibru osobą mamy do czynienia. Riedel był absolutnym naturszczykiem, samoukiem. Skończył tylko kilka klas podstawówki, co nie przeszkodziło mu czytać Kafkę czy klasyków filozofii i przepracowywać ich dylematy na własny użytek. Był też niezwykle muzykalny; nie szkolił się nigdzie, ale w jego śpiewie ciężko było usłyszeć fałsz. Wypowiadający się również w książce Maciej Maleńczuk stwierdził, że Riedel, nawet gdyby chciał, nie potrafiłby zafałszować. Był niewątpliwie osobowością pokroju Janis Joplin czy Jimiego Hendrixa i można przyjąć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że tylko uwarunkowania geograficzne nie pozwoliły mu wypłynąć na szerokie wody. Talentem absolutnie wspomnianej wyżej dwójce nie ustępował. Podobnie jak oni, miał też olbrzymi problem z używkami. Jak jednak podkreślają jego znajomi, najważniejsze dla nich jest, żeby nie postrzegać Ryśka przede wszystkim przez pryzmat nałogu ale człowieczeństwa. A człowiekiem był doprawdy niezwykle dobrym i wrażliwym. Jak się okazuje, był też szalenie dowcipny. Niemal każda z wypowiedzi zawiera przynajmniej kilka zabawnych wspomnień, dowodów na wyczucie chwili i duże poczucie humoru. Celował zwłaszcza w spontanicznym dowcipie sytuacyjnym.
Pomnik Ryśka Riedla w Tychach
Książka Marcina Sitki obfituje we wspomnienia, które pokazują inną twarz Ryśka Riedla. Nawet dla mnie, przekonanego, że dość dobrze znam biografię frontmana Dżemu, książka co i rusz była źródłem niezwykłych odkryć. Jakoś umknęło mi na przykład, że Riedel był jednym z założycieli kultowego w pewnych kręgach zespołu Bank i że wraz z Markiem Bilińskim współtworzył część repertuaru na pierwszą płytę zespołu. Swoją drogą, Sitko zastosował ciekawe podejście do swoich rozmówców. Nie próbował ich ukierunkować na konkretne tematy i stworzyć potem z tego książki w jakiś sposób zaprojektowanej, ułożonej wedle przyjętego wcześniej schematu. Każdemu rozmówcy dał wolną rękę i swobodę. Wypowiedzi nie są przerywane odautorskimi wtrętami czy wspomnieniami innych osób.
W oczy rzuca się jedna rzecz. Mimo tłumów dookoła, Riedel był człowiekiem bardzo samotnym. Samotnym wśród ludzi, jak to śpiewał w jednej z piosenek Oddziału Zamkniętego Jarek Wajk. Miał wielu fanów, miał ludzi, którzy dużo by oddali za znajomość z nim, miał też wreszcie dużo znajomych. Na palcach jednej ręki policzyć można natomiast jego przyjaciół. Był raczej nieufny, zdystansowany, nie szukał poklasku na siłę, bo cenił przede wszystkim szczere relacje.
W świadomości przeciętnego odbiorcy muzyki Dżemu Riedel funkcjonował raczej jako człowiek zaniedbany, brudny. Tymczasem jeden z głównych wątków w wielu wypowiedziach dotyczy… jego dbałości o wygląd, dziś powiedzielibyśmy image. Godzinami potrafił dobierać elementy garderoby, szykować się do wyjścia. Był też modową „sroką” – gdy u kogoś znajomego wypatrzył element ubioru, który mu pasował, nie spoczął, dopóki tego ubrania nie dostał. Sam jednak też lubił rozdawać znajomym to, co im się u niego podobało.
Rozmówcy Marcina Sitki nie uciekają rzecz jasna od tematów trudnych. Motyw uzależnienia od heroiny pojawia się w niemal każdej wypowiedzi. Poszczególne osoby wskazują, jak nałóg oddziaływał na życie Riedla i jego rodziny. Jedni zapamiętali to lepiej, drudzy gorzej, ale wniosek przebija się z tych wypowiedzi jeden – mimo nałogu, który stopniowo niszczył jego organizm, Riedel do końca próbował żyć jak normalny człowiek, mąż, ojciec, artysta i przyjaciel. Wśród tematów trudnych nie mogło zabraknąć też jego stosunków z zespołem. Powracają kontrowersje towarzyszące odsunięciu go od Dżemu w 1994 roku i wpływu tej decyzji na jego śmierć. Znamienne, że minęło od tej chwili już prawie 25 lat, a animozje wciąż są żywe. Znajomi Riedla są podzieleni i choć próbują zrozumieć obie strony, to ciężko im się wypowiedzieć obiektywnie. Jak wyrzut sumienia brzmi wspomnienie Andrzeja Urnego, który zauważa, że ważniejsze dla zespołu były kontrakty, koncerty i zobowiązania od przyjaciela w potrzebie. Wątpię, byśmy kiedyś mogli ten problem jednoznacznie rozstrzygnąć.
Niewątpliwą zasługą książki jest jednak na pewno odczarowanie wielu kwestii, obalenie kilku mitów, jakie narosły wokół postaci Riedla przez te wszystkie lata. W końcu szansę na wytłumaczenie ma chociażby Michał Giercuszkiewicz, były perkusista Dżemu, który opowiada, jak naprawdę wyglądało podanie Ryśkowi „ostatniej działki”.
Rysiek Riedel we wspomnieniach może pochwalić się nie tylko ciekawą treścią, ale i wydaniem z dużą dbałością o detal. Książka jest oprawiona w twardą okładkę w odcieniach szarości, „rozpogadzającą się” na czerwonej bandanie Ryśka. Ten sam wzór, który widnieje na niej, wykorzystano też na stylowej tasiemce do zaznaczania stron. Pomiędzy wspomnieniami możemy obejrzeć wiele nieznanych dotąd fotografii, a nawet… rysunki Riedla. Książka została też wzbogacona o CD z niepublikowanymi dotąd wersjami klasycznych utworów Dżemu. Piękna sprawa! Szkoda tylko, że momentami można odnieść wrażenie, jakby książce brakowało solidnej redakcji. Rzuca się to w oczy zwłaszcza na początku, przy okazji wypowiedzi Sebastiana Riedla, która zapisana jest mało składnie, dość chaotycznie, ze źle postawionymi znakami interpunkcyjnymi. To na szczęście tylko szczegół, który nie zaburza pozytywnego wrażenia z całości lektury.
Publikacja Sitki ma szansę zmienić nieco postrzeganie Riedla wśród słuchaczy. Dobrze uzupełnia dotychczasowe książki i artykuły poświęcone artyście, często pokazuje go z zupełnie innej, nieznanej dotąd strony. Wśród fanów artysty zapewne nie raz wzbudzi duże emocje, ale to dobrze. Może dzięki temu zaczniemy w końcu postrzegać Riedla jako artystę i człowieka, który cierpiał z powodu nałogu, a nie narkomana, któremu przytrafiło się zaśpiewać kilka przebojów.
– – – – – – – – – –
Tekst pochodzi z bloga Pawła Cybulskiego Przy muzyce o książkach