Ktoś powiedział, że głos to nasz łącznik ze wszechświatem. Ktoś inny, że to „pustka” – bo to tylko drgania cząsteczek… Ale ta pustka ma przecież wielką moc! Ludzki głos to ta jedyna część nas, która „wychodzi na zewnątrz”. To energia, którą oddajemy wszechświatowi. Jeśli poruszenie skrzydeł motyla może wywołać kataklizm na drugim końcu świata, to tym bardziej, jak wolno sądzić, może uczynić to głos… Yehudi Menuhin mówił, że skrzypce to najlepszy i najbliższy człowiekowi instrument, bo, gdy gramy, znajduje się najbliżej serca. Ale źródło głosu znajduje się przecież równie blisko tego najważniejszego z naszych organów wewnętrznych! O głosie rozmawiamy z Joanną Freszel.
Dorota Relidzyńska: Głos jest pani narzędziem pracy. Ma pani do niego osobisty, emocjonalny stosunek?
Joanna Freszel: Uczynić głos współdziałającym partnerem to nie lada wyzwanie. Ostatnio, w trakcie poważnej infekcji, mówiłam znajomym, że „musiałam prosić swój głos o współpracę…”, traktuję go bowiem jak oddzielny, niezależny byt, który może mieć prawo do odmowy. Dużo nad nim ćwiczę, aby zechciał współpracować. Dzieje się tak, gdy akurat mam czas na naukę, ale jestem na przykład zmęczona lub chora. Wtedy głos mówi: „przydałby mi się urlop”. Ale zobowiązania nie zaczekają, więc pół godziny później znów się rozśpiewuję. Za którymś razem „on” odpuści, a zwyczajne drgania wewnątrz przestrzeni rezonujących okażą się zbawienne i choroba mija. Nie zapomnę zdziwienia, gdy po raz pierwszy zaobserwowałam taką zależność. Śpiewanie potrafi leczyć! Oczywiście pod warunkiem, że struny są zdrowe. Są też sytuacje kryzysowe, które uczą, że trzeba umieć odpuścić.
Głos jest połączeniem umysłu i serca. Pozwala dać upust emocjom (a ja mam ich bardzo dużo). Definiuje stan mojego ducha. Doskonale pamiętam okresy, kiedy brzmiał świetliście, lejąco, naturalnie, a kiedy był związany, będąc odzwierciedleniem problemów. To mój papierek lakmusowy; kontakt z moim wszechświatem, wyobraźnią. To narzędzie – teleskop, narzędzie do realizacji artystycznych poszukiwań.
D.R.: Czy rzeczywiście głos to najdoskonalszy z instrumentów?
J.F.: Nie czuję się upoważniona do porównywania instrumentów ani uprawniona do umniejszania roli instrumentu innego niż mój własny tylko dlatego, że można np. dotknąć go dłonią lub nastroić. Głos jest delikatny, kapryśny, nieobliczalny, wymaga kilkunastu lat rzeźbienia, może przestać chcieć współpracować, wymaga niepojętej cierpliwości i stworzenia własnych sposobów na pracę nad nim – czy to są cechy najdoskonalszego instrumentu? Tyle wymogów, wyrzeczeń… Być może przewagę dają mu skrajności, których wymaga i które oferuje…
Dla mnie głos z pewnością jest instrumentem w szalenie precyzyjny i wielobarwny sposób przekazującym uczucia wykonawcy i potrafiącym pobudzić je u odbiorcy. Proces kształcenia pozwala w znacznym stopniu poszerzyć horyzonty myślowe i rozwinąć intuicję, która jest moim silnym orężem.
Jeśli mam wymieniać zalety głosu jako instrumentu, to muszę powiedzieć, że z pewnością należy do nich fakt, że jest on „przenośny”, wygodny w transporcie. Nie trzeba kupować dla niego miejsca w samolocie ani szukać nowego futerału. Mogę ćwiczyć w wielu miejscach, w różnorodny sposób. Głos pozwala mi się oczyścić, uczynić spokojniejszą, szlachetniejszą. Żałuję tylko, że nie widzę muzyki w kolorze. Bardzo chciałabym móc zobaczyć, jakie odcienie emocji budują inni oraz ja sama.
D.R.: Konkurencja na rynku muzycznym, wśród śpiewaków i wokalistów jest bardzo duża. Głos ma każdy, a możliwości kształcenia jest coraz więcej. Jak pani sobie z tym radzi?
J.F.: W Polsce poszerzyła się ostatnio znacznie oferta konkursów dla naszej śpiewającej młodzieży. Kuszą one również zagranicznych artystów. Tylko tego roku odbyło się u nas kilka konkursów wokalnych. Świat oferuje jeszcze więcej i to wszystko jest naprawdę w zasięgu ręki, dużo bardziej dostępne niż dawniej. Moja profesor Jadwiga Rappe opowiadała, jak trudno było uzyskać pozwolenie na reprezentowanie Polski np. na konkursie Bachowskim w Lipsku, od którego zaczęła się jej międzynarodowa kariera. Dzięki konkursom bardzo wiele skorzystałam i ja. Jednak gdy pojawia się wiele zamówień oraz rodzina, przychodzi czas, aby przestać myśleć kategoriami konkursowymi. Ważniejsze stają się inne rzeczy. Drugie, „nieartystyczne” życie, inne zainteresowania z pewnością są dla mnie sposobem na utrzymanie równowagi, dystansu do spraw zawodowych.
Młodzi ludzie są dziś bardzo utalentowani, odważni, sprytni, szybcy, często niecierpliwi, bywa, że niekiedy roszczeniowi, co ma i dobre i złe strony. Nowe pokolenie walczy, jeździ, inwestuje w siebie. Życzę im powodzenia, bo na konkursach można się bardzo poobijać. Ważne, żeby nie stracić wiary w siebie. Znam śpiewaczkę, z którą kilka razy widywałyśmy się na tych samych przesłuchaniach – ona miała mniej szczęścia niż ja ale bardzo dużo samozaparcia. Potrafiła pojawiać się 2-3 razy na tym samym konkursie i z biegiem lat zaczęła zdobywać nagrody a jej kariera ruszyła z miejsca. Wielu dojrzałych śpiewaków mówiło mi: „Jak mnie wyrzucili drzwiami, wszedłem oknem”. Ja zdecydowanie nie należę do tego typu osób, stawiam przede wszystkim na to, żeby jak najlepiej się przygotować, ale podziwiam upór, brak poczucia wstydu, umiejętność „resetu” i ten „zadzior” w głowie u innych. W pięknym zawodzie śpiewaka przetrwają tylko najbardziej wytrwali.
Pamiętam również słowa mojej pani profesor z początku studiów: „jeśli dobrze zrobisz ten cykl, owoce będziesz zbierać latami; tego nikt nie śpiewa”. Z tym twierdzeniem wiąże się szalenie ważna sprawa – znaleźć swoje miejsce w muzyce, pomysł na siebie. Z racji tego, że uwielbiam wykonywać muzykę współczesną i swojego czasu sprawdziłam się w wykonawstwie właśnie w tej dziedzinie, dziś propozycje same do mnie przychodzą. Sukces płyty „real life song” oraz wciąż niewielka ilość polskich śpiewaków chcących współtworzyć muzykę nową, powoduje, że teraz ja sama wybieram, co zaśpiewam. Podobno trzeba czegoś bardzo chcieć i być zwyczajnie w tym dobrym i pracowitym, a drzwi się otworzą.
Uważam także, że śpiewaków, potencjalną konkurencję trzeba zwyczajnie lubić! Należy sobie nawzajem pomagać, polecać się, chętnie pomagać w znalezieniu zastępstwa. Z pewnością należy iść za głosem serca, ale nie można dać się omamić artystycznej koncentracji na samym sobie, co dotyka wielu twórców i wykonawców. Siła jest w szczęściu, któremu należy wciąż pomagać.
D.R.: Co poddaje pani pod ocenę słuchając śpiewaków – swoich kolegów, konkurentów?
J.F.: Na moją ogólną ocenę wpływa wiele czynników, od tych słyszalnych, jak rodzaj głosu (lirico, spinto, dramatico), jego jakość, barwa, elastyczność, technika, poprzez warunki psychofizyczne, takie jak: umiejętność kreowania partii, przykucia uwagi, utrzymania zainteresowania, rozdysponowania sił czy dojrzałość emocjonalna. Stawkę zamykają zdolności ruchowe, współpraca na scenie z partnerami, dyrygentem, wrażliwość, styl, wyczucie chwili, refleks w sytuacjach niespodziewanych, mądrość sceniczna. Można by tak dalej wymieniać. Jest jednak coś, dzięki czemu przymykam oko na ubytki w powyższych elementach – charyzma. Są również elementy szalenie cenne, ale trudniejsze do zweryfikowania, takie jak sama wiedza na temat dzieła, kompozytora, tradycji wykonawczej. Współczesny śpiewak ma nie tylko zachwycać głosem, ale być wszechstronnie wykształconym artystą, najlepiej z dobrze przygotowanym i zorganizowanym zapleczem instrumentalnym, językowym, impresaryjnym i rodzinnym.
D.R.: O jakim utworze, projekcie pani marzy?
J.F.: Z racji tego, że aktualnie bardzo dużo śpiewam recitali pieśniarskich, często realizuję niecodzienne projekty, prawykonuję współcześnie pisane kompozycje, uczestniczę w eksperymentach i innowacyjnie traktuję własny głos, chciałabym znów wykąpać się w klasyce. Marzy mi się piękna klasyczna produkcja w dobrym teatrze operowym. Chciałabym zaśpiewać partię, która zachwyca piękną linią melodyczną, jest zdrowa dla głosu i będzie mi „służyć na lata”. I pragnęłabym jeszcze spróbować zaśpiewać tym głosem pod wodą. Mogłyby to być np. role Małgorzaty z Fausta Gounoda lub Nanetty z Falstaffa Verdiego – to tak w ramach robienia rzeczy „konwencjonalnych”.
D.R.: Rozmawiamy tuż przed premierą spektaklu Anhelli. Proszę nam o nim opowiedzieć. Jakie wyzwania wiązały się z pani rolą, co było najłatwiejsze, najtrudniejsze, najciekawsze?
Anhelli będzie kolejną próbą przybliżenia publiczności współczesnej opery. Premiera odbędzie się w Teatrze Wielkim w Poznaniu 6 grudnia 2019 i to będzie dla mnie drugie zaproszenie do spektaklu operowego przez panią dyrektor Renatę Borowską-Juszczyńską. Dariusz Przybylski, młody kompozytor z ośrodka warszawskiego napisał przesyconą emocjami, zwięzłą, jednoczęściową, neoklasyczną operę w szesnastu obrazach.
Reżyserka z Łotwy Margo Zālīte każe nam zapomnieć o tym, że tytułowy bohater, Słowacki, jest emigrantem w sensie politycznym. W jej wizji jest on przede wszystkim na emigracji „wewnętrznej”, gdzie króluje samotność. Alienacji towarzyszy chaos, śmietnisko świata – stąd też u scenografki Doroty Karolczak pojawił się pomysł na stworzenie strojów oraz dekoracji z materiałów z odzysku. Idea recyklingu dodatkowo jest mi bardzo bliska z racji mojego wcześniejszego wykształcenia.
Rola Ellenai pod wieloma względami jest wyjątkowa. Opracowując nuty z zapałem szukałam jej fragmentów. Pierwszego doszukałam się dopiero w numerze 13. Mieszcząca się na dwóch stronach aria towarzyszki Anhellego okazała się jednak karkołomna muzycznie. Najtrudniejsze okazały się dla mnie zachowanie rytmicznej precyzji przy nieoczywistych skokach interwałowych i duży ambitus czyli rozpiętość dźwięków w partii. Kompozytor nakreślił na tyle sugestywny i malowniczy język muzyczny Ellenai, że pod kątem kreacji postaci na scenie nie można było mieć żadnych wątpliwości. Jeśli odważne pomysły realizatorów opery rzeczywiście będą mogły wejść w życie, pierwszy raz będę na scenie kołysać się na gigantycznej huśtawce i świecić w ciemności. Już się nie mogę doczekać!
D.R.: Dziękuję za rozmowę.
Dofinansowano ze środków Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Artystów ZAiKS
Jedyne takie studia podyplomowe! Rekrutacja trwa: https://www.muzykawmediach.pl/