Nie jestem filmowym molem – chyba że chodzi o teledyski. Uważam, że dobry teledysk może uratować złą piosenkę i odwrotnie – zepsuć wrażenia z całkiem przyzwoitego utworu. Ale dokument? O powstaniu płyty? To pewnie nic więcej niż uwiecznione na filmowych taśmach kółko wzajemnej adoracji, hermetyczne żarty muzyków i pierwsze, bardziej lub mniej udane, próby nagrania nowych kawałków.
Tak też myślałam o Duchu Piramidy, stworzonym przez duńskiego reżysera Andreasa Koefoeda, a pokazanym szerszej publiczności po raz pierwszy w Amsterdamie w czasie festiwalu filmów dokumentalnych IDF w roku 2012. Czy opustoszała osada górnicza na mroźnej wyspie Spitsbergen może stać się inspiracją do stworzenia rozgrzewającej płyty? Duńczycy z Efterklang postanowili sprawdzić to na własną rękę… i ucho…
Czym jest tytułowa Piramida? To opuszczone radzieckie miasteczko, które niegdyś tętniło życiem jako prominentna osada górnicza. Zasiedlało je około 1000 osób i, jak na ówczesne standardy, żyło się tam całkiem nieźle – był basen, hodowano zwierzęta gospodarskie itd… W 1998 roku miasto ewakuowano, głównie w związku z rozpadem ZSRR, ale także z przyczyn finansowych. Piramida to także tytuł wydanego w 2012 roku albumu duńskiego zespołu Efterklang (co, w wolnym tłumaczeniu, oznacza odgłos) – albumu monumentalnego, odważnego i bezkompromisowego.
W 2011 roku muzycy Efterklang odwiedzili Piramidę. W mieście duchów spacerowali, spotkali się oko w oko z białymi niedźwiedziami… i sprawdzali, czy z rzeczy pozostawionych przez mieszkańców opustoszałej osady można stworzyć muzykę.
Okazało się, że można. Pożółkłe dokumenty, stara wanna czy inne przedmioty codziennego użytku stworzyły tło niezwykłej, pełnej wzruszeń płyty. Krążek otwiera rytmiczne „Hollow Mountain”, w którym metaliczne, niemal kościelne brzmienie wydobyte z pustego zbiornika na ropę przeradza się w zaproszenie do wspólnej wędrówki po pustym mieście. Czy aby na pewno pustym? Może wokalista Casper Clausen, śpiewając „zastanawiam się, zastanawiam, zastanawiam, kim jestem”, potrzebuje potwierdzenia, że obcując z duchami, sam nie zamienił się w ducha? Zwabieni tajemnicą, łatwo wpadamy w pułapkę, z której nie ma odwrotu, bowiem kolejny utwór na płycie, „Apples”, jest tym, czym mogły być spędzone w Piramidzie zimy – bolesnym, kłującym prosto w serce uczuciem tęsknoty za tym, co utracone. Marszowa perkusja, pobrzmiewająca w tle przez cały utwór, nie pozwala odetchnąć nawet na chwilę, choć utwór ewoluuje momentami w kakofoniczne zgrzyty, chwilami do osamotnionego wokalisty dołącza drugi głos (może duch?), aż ostatecznie, zaledwie półtora minuty przed końcem, przestrzeń wypełnia gęsta sekcja dęta, która zostaje z nami do końca, przechodząc łagodnie w „Sedna”. Znów zmiana. Senny, leniwy wokal i otwierające nagranie dźwięki niczym morskie fale prowadzą nas łagodnie do następnej kompozycji – najbardziej optymistycznego utworu na płycie. „Told To Be Fine”, powiedziano mi, że będzie dobrze. Swoiste basso continuo stanowią tutaj… lampy, wokół dźwięku których rozwija się i płynie cała kompozycja. Przez przestrzenne, nieco syntetyczne „The Living Layer” trafiamy do radośnie popowego „The Ghost”, od którego trudno się uwolnić. Jednak najmocniejszy punkt całego albumu to „Black Summer”. Surowa linia melodyczna, intymny wokal Caspra wspierany sopranem Katinki Fogh Vindelev i zagęszczona, nieco duszna atmosfera przerywana krótkimi dźwiękami trąbki opowiadają historię rozstania i walki o nowe życie. Kontynuacją tej opowieści – a jednocześnie ostatnią pozycją na Piramidzie jest „Monument”. Pobrzmiewający w tle utworu śmiech dzieci i śpiew ptaków, wzbogacony delikatnymi trelami skrzypiec zamyka historię o zakończonej miłości, przemijaniu i duchach. „I’m over it”, to już koniec.
Dokument The Ghost of Piramida powstał po to, aby uchwycić proces nagrywania tak ambitnego albumu. Film przedstawia dwie historie. Narratorem pierwszej z nich jest Alexander Ivanovic Naomkin, emerytowany pracownik mieszczącej się niegdyś na terenie Piramidy kopalni węgla kamiennego. Hobby Alexandra to uwiecznianie na taśmie filmowej codziennego życia mieszkańców miasteczka. Z jego nagrań dowiadujemy się, że trafiali tam wyłącznie wybitni specjaliści w swoich dziedzinach, w tym Alexander oraz jego żona. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych, życie towarzyskie imigrantów kwitło. Po pracy grali w hokeja i jeździli na łyżwach, a czasem oglądali niedźwiedzie (wciąż zastanawiam się, czy był to odpowiednik naszego zalegania na kanapie z Netflixem). Niestety, z historii wiemy, że im bliżej lat 90. XX wieku, tym gorzej Piramida prosperowała. Gwoździem do trumny górniczej osady była katastrofa lotnicza z 1996 roku, w której zginęło wielu członków rodzin pracowników Arktikugolu, właściciela piramidowej kopalni. W wyniku niesprzyjających okoliczności osada została ewakuowana i opustoszała dwa lata później. Nasz bohater, tak jak wiele innych osób, wrócił do Rosji, gdzie zamieszkał ze swoimi dziećmi, wspominając czasy świetności wśród białego śniegu.
Równocześnie z opowieścią Alexandra śledzimy poczynania muzyków z zespołu Efterklang, którzy przylecieli na piramidowy koniec świata w poszukiwaniu inspiracji na nowy album. Pisząc inspiracji nie mam na myśli siedzenia i gapienia się z ciepłą kawą w dłoni na szczyty ośnieżonych gór, a potem kąpieli w jacuzzi w prywatnym hotelowym apartamencie i wrzucania zdjęć na Insta. Nie, nie. Trio biegało, skakało, uderzało, krzyczało i robiło różne rzeczy z rzeczami. Włazili do wielkich kadzi, grali na cegłówkach, układali symfonię na pliki faktur i sonatę na dom z butelek. Do tego palili papierosy, rzucali kamieniami i czytali o sposobach ratunku przed niedźwiedziem. Mój ulubiony moment to ten, w którym Casper biegnie po czymś, co wygląda jak pomost, i rejestruje brzmienie swoich kroków, które potem odtwarza w „Dreams Today”.
I tak, wzruszyłam się, kiedy w tle leciało „Apples”, a na twarzy nie mogącego zasnąć Alexandra wyświetlały się skrawki filmów niczym wspomnienia; jego blada cera stała się płótnem dla obrazów uwieczniających duchy minionych czasów. Bo to film taki jak Piramida właśnie – na wskroś zimny, ale rozgrzewający od środka palącym ogniem radości; przejmujący, ale kojący; pełen sprzeczności, które się uzupełniają. Właśnie tak, to film, a nie dokument. Film o rzeczach ważnych takich jak nadzieja, miłość, historia i wspomnienia. Pokazuje nam, że choćbyśmy stracili wszystko, co dla nas ważne, i tak warto żyć. Choćby duchami, choćby jako duch.
Natalia Glinka – urodzona jako Warmianka, z wyboru – gdynianka. Ukończyła (prawie) dwa stopnie szkoły muzycznej w klasie gitary, dopóki nie uznała, że średnio ją to kręci (ostatnio kupiła za to banjo). Z wykształcenia anglistka, z zamiłowania – inżynier przetwarzania języka naturalnego i DevOps/tester (niepotrzebne skreślić). Muzycznie najlepiej czuje się w klimatach dream popu, shoegaze’u i space rocka. Nie znosi porannego wstawania i koloru różowego.
Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS