Z pierwszą rzeczniczką praw obywatelskich, byłą sędzią Trybunału Konstytucyjnego, autorytetem prawnym i opiniotwórczym,a także melomanką – profesor Ewą Łętowską – rozmawia Joanna Stanecka.
Joanna Stanecka: Czy przypomina sobie Pani Profesor moment z dzieciństwa lub młodości, kiedy odczuła Pani moc muzyki jako żywiołu, który Panią wzruszył?
Ewa Łętowska: „Wzruszający żywioł muzyki”? Oj, u mnie to chyba aż tak poetycko i spontanicznie to się nie potoczyło. Byłam jedynaczką, moja matka miała wykształcenie muzyczne, przez lata śpiewała w radiowym chórze (bo to były czasy, gdy Polskie Radio miało także swój etatowy chór). Jako dziecko uczyłam się gry na fortepianie, potem liznęłam śpiewu, ale nie miałam tzw. materiału. Rodzice dbali, żebym cokolwieczek wiedziała o muzyce, malarstwie, teatrze – abym zasmakowała w tych sztukach i coś w nich dla siebie znalazła. Raczej było to wyrozumowane, niż spontaniczne. Potem, już na studiach, dużo chodziłam do teatru, na koncerty, do opery – ciut z zainteresowania, ciut ze snobizmu (Warszawska Jesień) – no a potem okazało się, że pewien kolega ze studiów także tam chadza, to zaczęliśmy chadzać we dwójkę i jakoś to nam zostało. Natomiast słyszenia muzyki, a nie tylko jej słuchania, rozróżniania dobrych i tylko przeciętnych wykonań uczyłam się z czasem. Tu ogromną rolę odegrała fonografia: moja młodość to lata 60. i 70. ubiegłego stulecia – epoka największego rozkwitu nagrań jako odrębnej kreacji muzycznej. Teraz już nie nagrywa się tak, jak wówczas. Do naszej fascynacji płytami przyczynił się zaprzyjaźniony z nami Jan Weber – znakomity znawca muzyki i nagrań. On także miał wielki wpływ na profesjonalizację zainteresowania sztuką dźwięku: zbierania nie tylko nagrań, ale i piśmiennictwa (mam – już teraz sama – obok kolekcji nagrań także niezłą bibliotekę poświęconą wykonawstwu muzycznemu). Potem wciągnął nas do uprawiania dziennikarstwa muzycznego, robienia audycji, wstępów do programów… trochę tego się nazbierało. Ciekawość porównywania i radość, że umie się odróżnić wykonania i potrafi się powiedzieć, dlaczego są różne – to było zawsze impulsem. A teraz, gdy jestem stara i słuch mi się pogorszył (przy czym, zabawne, nie wpływa to na umiejętność wychwytywania fałszu, osłabia natomiast radość ze słyszenia barwy dźwięków) ciągle cieszy mnie możliwość „wysłyszenia” różnic interpretacyjnych.
J.S.: Mój ulubiony wykład o podobieństwie prawa i opery Pani Profesor kończy zachętą, by prawnicy chodzili do opery. Dlaczego? I dlaczego sama Pani Profesor odwiedza teatr operowy?
E.Ł.: Bawiło mnie zawsze, że w operze, podobnie jak w prawie, nuty i tekst to zaledwie wstęp do analizy oraz że zarówno prawo, jak i operę, poznaje się poprzez interpretację. Czyli zapis nutowy i tekst prawa to nie to samo co przekaz wykonawczy, sens dzieła i znaczenie prawa.
J.S.: Fundacja MEAKULTURA prowadzi kampanię społeczną SAVE THE MUSIC. W ramach naszych działań próbujemy wpływać na jakość słuchanej przez Polaków muzyki. Dlaczego kondycja muzycznej świadomości w Polsce jest tak niska? Zauważamy, że w różnych środowiskach ludzie zaczynają wyrabiać w sobie nawyki dobrego, zdrowego żywienia (świeże mięso z zaprzyjaźnionej budki na rynku, jajka od „kur zielononóżek”, nie mówiąc już o kuchni wegetariańskiej czy wegańskiej), wzrosła świadomość odnośnie do ciała, zdrowia, zaczęliśmy uprawiać sporty. Można powiedzieć, że w wielu dziedzinach potrafimy „odróżnić poliester od jedwabiu”. Dlaczego w przypadku muzyki „o gustach się nie dyskutuje”?
E.Ł.: O muzyce trudno się mówi i pisze. Gdy czyni się to w języku muzykologicznym, to jest to bardzo specjalistyczne, niedostępne dla publiczności. Z kolei szeroka publiczność jest zbyt mało osłuchana – przecież u nas się nie muzykuje – a i słuchanie muzyki kończy się, zanim dojdzie się do muzyki poważnej, gdzieś na jakimś łomocie; świetnie, jeśli na dobrym country, czy na jazzie. Aby dyskutować, trzeba coś wiedzieć o przedmiocie. Poza tym mamy dość ubogi język dyskursu. Za przeproszeniem, z lekarzem ludzie nie mogą się dogadać co do dysfunkcji organizmu czy chorób, a co dopiero o muzyce. Przecież trzeba mieć drugiego zainteresowanego dyskutanta, kompetencje merytoryczne i językowe. To u nas bardzo zaporowe warunki.
J.S.: A rodzinne śpiewanie i muzykowanie? Może to też rozmowa? Pod koniec lat 90. przyszła moda na odgrzebywanie polskich piosenek biesiadnych. Aktorzy i piosenkarze zaangażowali się w tę akcję, która przyniosła wspaniałe rezultaty i cała Polska się rozśpiewała! „Hej Sokoły” czy „Przybyli ułani pod okienko” słychać było latem z pootwieranych okien. Czy nie sądzi Pani, że wspólne śpiewanie łagodzi obyczaje, buduje więzy, tożsamość i koi psychikę?
E.Ł.: Zapewne. Ale jakoś ani ja sama, ani towarzystwo, w którym się obracam, nie pielęgnowało tego obyczaju. Pod tym względem jestem nieodrodnym dzieckiem swego czasu – wolę słuchać innych, niż sama śpiewać, jakkolwiek mam za sobą króciutką naukę śpiewu. Mój głos nie był wybitny. Chodziło raczej o spróbowanie „jak to jest” i wprowadzenie do solfeża. To mi się przydało do słuchania z partyturą, które czasem mi się zdarza.
J.S.: A propos wspólnego muzykowania, przypomniały mi się moje rodzinne górskie wędrówki szlakami alpejskimi. Kiedy mijałam wiejskie, austriackie chaty, nie umiałam powściągnąć swojej ciekawości i zaglądałam do okien. W każdej chacie stały instrumenty: kontrabasy, wiolonczele, skrzypce, trąbki czy akordeony. Dlaczego w Polsce tak mało się wspólnie muzykuje? I czy nie sądzi Pani, że wspólne tworzenie muzyki uczy nas harmonii, struktur, uwagi na drugiego człowieka, na to żeby razem współbrzmieć? Czy nie przenosi się to także na współbrzmienie społeczne?
E.Ł.: To prawda, że w Polsce mało się muzykuje. Pamiętam, jak kiedyś w Wiedniu w taksówce natknęłam się na kierowcę nucącego Szuberta. Co prawda z kolei w Polsce raz wiózł mnie dorabiający na taksówce członek chóru Filharmonii Narodowej… Kultura wysoka u nas zawsze była niszowa.
J.S.: Nasi politycy na przestrzeni lat, niezależnie od partii, z której się wywodzili oraz osobistych poglądów, nigdy nie promowali się poprzez bycie melomanami. Wydaje się, że kultura, a w szczególności muzyka nie jest wskazywana jako element budujący więź międzyludzką. Powoływali się raczej na wartości historyczne, patriotyczne czy sportowe. Gdzie leży przyczyna?
E.Ł.: Byle jak i prędko – w polityce panuje moda na „swojego chłopa”, a nie na elitarnego znawcę, wynoszącego się swymi gustami ponad poziom „szarego człowieka”.
J.S.: Ale jednak „przez miedzę” mamy polityków trochę innych. Właśnie kanclerz Angela Merkel wygłosiła piękne orędzie do artystów, którzy w większości są freelancerami, mówiące o wielkim znaczeniu kultury dla Niemiec, o narodowej tożsamości, którą buduje kultura i o tym, jak pandemia uzmysłowiła wszystkim, ważność artystów w codziennym życiu. Za słowami idą liczne stypendia i konkursy na dofinansowanie projektów. Jak skomentowałaby Pani tę postawę w kontekście Polski?
E.Ł.: U nas politycy nie promują się poprzez kulturę. To widocznie nieopłacalne z punktu widzenia politycznego. Zbyt elitarne i niszowe. A przecież udało się wybudować piękne sale koncertowe: Katowice (cudo!), Szczecin (także czysto architektonicznie), Wrocław, Białystok – Bogu dziękować, że powstały. Teraz idzie głęboki kryzys, nie ma na co liczyć. Niemcom też się udało skończyć Elbfilharmonie, a to były ogromne koszty.
J.S.: Dwa lata temu doświadczyliśmy wielkiego wyróżnienia: po raz pierwszy w historii, dwóch polskich śpiewaków Piotr Beczała i Tomasz Konieczny otrzymali angaż do głównych ról w operach wystawianych na festiwalu wagnerowskim w Bayreuth. To wielka, odbywająca się raz do roku uroczystość upamiętniająca ekscentrycznego, niebywale utalentowanego i szanowanego na całym świecie kompozytora, jakim był Richard Wagner. To także ogromne wyzwanie dla artystów. Na otwarciu festiwalu była kanclerz Angela Merkel, premier Holandii Mark Rutte oraz wielu ambasadorów i konsulów różnych państw. Z Polski nie było nikogo. Jak ocenia Pani Profesor taką postawę i czy należy w ogóle się nad tym zatrzymywać?
E.Ł.: Nie należy zatrzymywać się ani w ogóle interesować tym, co robią i mówią politycy. No ale rozumiem, że sami artyści – z konieczności – nie mogą przybierać tak „pieknoduchowskiej” postawy…
J.S.: Czy powinniśmy martwić się popularnością disco polo? Czy propagowanie w telewizji publicznej disco polo jest manipulacją polityczną?
E.Ł.: A niechże sobie będzie i disco polo, i heavy metal, i inne kierunki. Byle w swoim rodzaju były to rzeczy dobrej jakości. No i nie monopolizowały czasu antenowego. Niestety ani pierwszy, ani drugi warunek nie są u nas spełnione.
J.S.: Jakie jest Pani zdanie na temat roli artystów jako osób komentujących życie polityczne – często słyszy się, że powinni skupić się na działaniach zawodowych i nie są od „mędrkowania”.
E.Ł.: Artysta jest obywatelem i ma pełne prawo do udziału w dyskursie publicznym. Oczywiście z faktu bycia artystą nie spływa sama przez się jakaś łaska uświęcająca jakość ich wystąpień. Zatem noblesse oblige co do treści i formy.
J.S.: Czy jest Pani zwolenniczką namnażania się instytucji państwowych odpowiedzialnych za kulturę w Polsce? Czy przekazywanie dużych kompetencji organizacjom pozarządowym np. na zasadzie przetargów jest w Polsce możliwe?
E.Ł.: Trudno mi tu cokolwiek sugerować. Organizacje pozarządowe musza uważać przy korzystaniu z oficjalnego wsparcia, aby nie zostać po prostu niewolnikami w służbie establishmentu.
J.S.: Co wg Pani Profesor wymaga zmian, jeśli chodzi o kulturę muzyczną?
E.Ł.: I w prawie, i w kulturze nic nie można zmienić na pstryknięcie palcami. W prawie tak się zmienia tekst, ale to jest bardzo zła praktyka, ponieważ nie ma wtedy bezpośredniego przełożenia na zmianę rzeczywistości i znaczenia prawa. W kulturze też więcej znaczy systematyczność i stałość prac, wsparcie oraz edukacja, niż jakieś pospieszne reformy czy gołosłowne apele.
J.S.: No właśnie, edukacja! Uważa Pani, że edukację muzyczną należy wspierać?
E.Ł.: Rozumiem, że to raczej retoryczne pytanie: pewno że należy wspierać i oczywiste, że wyedukowane, kulturalne społeczeństwo ma się pod każdym względem lepiej. Tylko ze my akurat odpadamy od stawki…
J.S.: Bardzo dziękuję Pani Profesor za rozmowę.
Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS