Na szczęście dzisiejszego wieczoru publiczność przed telewizorami nie zawiodła – przynajmniej częściowo. Jak zawsze omawiam kolejno każdy występ.
Pierwszy wstąpił przeobrażony w Justina Biebera Jakub Szyperski. Akurat ten look lowelasa nie bardzo przypadł mi do gustu, ale wykonanie When A Man Loves A Woman Percy Sledge było w porządku (choć wybór tego utworu mnie zaskoczył). Jakub zaśpiewał czysto, mocno, jak na czternaście lat – imponująco. Ale jednocześnie całość zinterpretowana była na jednym poziomie, takim półkrzyku, który na dłuższą metę był męczący. Jury było pod wrażeniem – Łozo stwierdził, że Kuba urwał mu głowę i wypełnił go swoim talentem; Adam określił jego potencjał jako niewiarygodny. Jak dla mnie Jakub to właśnie bardziej „zalążek” niż gotowy „materiał” na wykonawcę.
Bardzo zawiodła mnie za to Dominika Kurdziel, która śpiewała własny utwór Ogień… nieczysto i na niepodpartym dźwięku. Kompozycja okazała się dość przeciętna a tekst mało przekonujący. Podobne wrażenie miała Kora, która uznała, że taki styl nie jest dobry dla Dominiki, numer nie porwał też Łoza i Eli Zapendowskiej. Jedynie Adam ocenił tę prostotę na plus, odbierając ją jako oznakę dojrzałości. 3xTAK. Moim zdaniem – było kiepściutko choć plus za własny repertuar.
Nie podobał mi się również występ zespołu Irena – po pierwsze wybór repertuaru (Aleja gwiazd Zdzisławy Sośnickiej, który także Eli nie zachwycił), po drugie szalenie nieczyste wykonanie, po trzecie nierówno zagrana wstawka na gitarze basowej, po czwarte – brak swojej muzyki. Zupełnie inaczej odebrało to jury – zdaniem Łoza dobrze się chłopaków słuchało, chwalił charyzmatycznego wokalistę; Adamowi przypadł do gustu aranż, a Kora określiła całość jako fantastyczną (choć wskazała potrzebę pracy nad wokalem).
No i czas na inną bajkę – piękną, bo rodem z baśni tysiąca i jednej nocy, tylko w góralskim, łemkowskim klimacie – zespół LemON. Bałam się tego występu, bo trudno mi było wyobrazić sobie, że mógłby on dorównać pierwszemu (z Litaj Ptaszko). Ale… dorównał. Na szczęście. Autorski utwór Dewiat wykonany został czysto, ale nie była to perfekcja chłodna, wyważona. Było za to pełno emocji i niepokoju, doprowadzających do dramatycznego refrenu (w którym Igor tak się zatracił, że aż załamał mu się głos). Ale myślę, że tak to jest, jak się idzie na całość, jak się nie oszczędza siebie, tylko obnaża duszę. Piękna aranżacja i doskonałe wykonanie (wspaniałe skrzypce). A najlepszy w tym wszystkim jest pomysł na siebie – nietypowy, jednocześnie wymagający i wpadający w ucho repertuar. Angażujący. Jurorzy słusznie prześcigali się w komplementach: Kora doceniła stuprocentową wiarygodność i określiła całokształt jako cudny, Adam się rozmarzył i uznał kompozycję za jedną z najlepszych w historii Must Be The Music, Ela stwierdziła, że nie wyobraża sobie finału bez LemON-a, a Łozo apelował do telewidzów o głosowanie na chłopaków. Ja też trzymałam kciuki.
November Project po raz kolejny zaraził publiczność pozytywnym reggae (autorska piosenka Rodzina). Było kolorowo, energetycznie, ale… nic poza tym. Jury te właśnie przyjemne wibracje chwaliło.
Nie zachwycił za to zespół Backstage Acoustic ze swoją kopią Everything I Do, I Do It For You Briana Adamsa. Było mało oryginalnie, śpiew nieco „kaczorowaty” (na ściśniętym gardle), ale w miarę dobrze zagrane. Jak dla mnie to jednak niewystarczająco. Dla jurorów także: Kora wyczuła w tym klimat grania do przysłowiowego kotleta (choć wprost tego nie ujęła), a dla Adama wykonanie coveru było zbyt bliskie oryginału.
Kolejny prezentował się Leszek Sypniewski z własną piosenką Turnus w Ciechocinku. Nie ma się co rozpisywać – takie uliczne śpiewanie starszego pana jest jakby z innej ligi. Jury, poza Adamem, było łagodne. Niestety pan Leszek był dziś niepasującym elementem tej układanki.
Jako ostatnia własny utwór Fala zaprezentowało Ifi Ude. Byłam pod wrażeniem: stworzyła niesamowity nastrój, jednocześnie chilloutowy i nieco… etniczny. Z pewnością była to ciekawa kompozycja, do której świetnie pasowała nietypowa aranżacja. Nie do końca umiem dać się wciągnąć takiej stylistyce, ale zawsze kibicuję artystom, którzy mają na siebie pomysł i są w jego realizacji wiarygodni. A tu tak było. No i oceny także pozytywne – Korze podobały się łamane rytmy i frazowanie, Adam także chwalił trans-akcentację, a Łozo niebanalność utworu.
Adam String Quartet pod kierunkiem Adama Sztaby uraczył nas na koniec doskonałym (!) występem gościnnym. Cóż za uczta dla ucha! Rewelacyjny utwór i instrumentacja… ale to właściwie wszyscy wiemy.
No i wyniki glosowania – najwięcej smsów oddano na… zespół LemON. Kolejną osobą, która weszła do finału Must Be The Music okazał się być… Jakub Szyperski (i tu pewne zaskoczenie). Na szczęście Polska słyszy i tym razem to udowodniła. Oby tak było i za tydzień.