Fot.: Piotr Pytel

wywiady

Dusze niepokorne. Wywiad z 1988

O płycie W/88, współpracy z Włodim, Robertem Piernikowskim, solowych projektach, inspiracjach i poszukiwaniu brzmienia rozmawiamy z jednym z najbardziej oryginalnych producentów muzycznych na polskim rynku hip-hopowym – Przemysławem Jankowiakiem. 1988, bo bardziej znany jest pod tym pseudonimem, to muzyczna połówka duetu Syny, współzałożyciel i współwłaściciel niezależnej wytwórni płytowej Latarnia Records. Na swoim koncie ma wydaną we wrześniu wspólnie z Włodim płytę W/88, Synowskie albumy Orient (2015) oraz Sen (2018), solowe krążki Gruda (2017) i najnowszy Ring The Alarm (2020), a także liczne, gościnne produkcje. Współpracował między innymi z Pezetem, Jetlagz, Próżnią, ale także z takimi artystami spoza nurtu hip-hopowego, jak np. Monika Brodka, Rosalie, Enchanted Hunters czy Konrad Smoleński.

 

Magdalena Żmudzińska: „Ze mną dusze niepokorne, nowe twarze, nowe buty, lecz podejście staromodne” – czy zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że te słowa Włodiego doskonale pasują do Ciebie i Twojego podejścia do produkcji muzycznej?

Przemysław “1988” Jankowiak: Myślę, że tak, że w pewnym sensie ten wers jest o mnie, ale też o gościach na płycie. Nie są to ludzie, którzy są skażeni mainstreamem. Na przykład Miły ATZ, który garściami czerpie ze sceny brytyjskiej. To jest coś świeżego, nowego tutaj w Polsce. Zespół Tonfa to już w ogóle są chłopaki, którzy idą pod prąd.

MŻ: Pozostając przy współpracy z Włodim – miałeś okazję zrobić z nim już jeden kawałek przy wcześniejszej płycie (Osad). Czy na tamtym etapie miałeś poczucie, że to nie jest jednorazowa akcja? 

PJ: Już od początku były plany, żeby coś tam więcej zrobić, może niekoniecznie całą płytę… Dla Włodiego to był taki strzał, dobrze współpracowało nam się przy tym numerze i myślę, że chciał się sprawdzić w innym, nieznanym trochę rejonie. Mieliśmy parę planów, ale na tamtym etapie o albumie jeszcze nie rozmawialiśmy. Myślę, że planując nowy krążek, był trochę rozdarty pomiędzy wydaniem czegoś z topowymi producentami polskimi, typu Magiera, Returners itd., a pójściem totalnie pod włos, wbrew oczekiwaniom. W pewnym momencie jednak postawił na jedną kartę i odezwał się do mnie.

MŻ: Zgłasza się do Ciebie legenda polskiego hip-hopu – gość, na rymach którego się wychowałeś – i pyta, czy nie zrobiłbyś z nim płyty. Całej płyty. Przy wcześniejszych albumach korzystał zazwyczaj z beatów kilku producentów. W przypadku tego krążka po raz pierwszy postawił w całości na współpracę 1:1. Taki obrót spraw działa bardziej stymulująco czy paraliżująco?

PJ: Absolutnie stymulująco. Ja też już nie mam 18 lat, tylko… ile?

MŻ: 1988 – zakładam, że pod tym pseudonimem kryją się pewne informacje?

PJ: No właśnie, 32 lata. Przyjąłem więc to dosyć na chłodno, ale nie ukrywam, że była to dla mnie wielka rzecz. Włodi – legenda, jeden z pionierów i jedna z najważniejszych postaci w polskim rapie. Osoba, która mocno stawia na swoim, jest bardzo konsekwentna, dobiera sobie współpracowników bardzo rzetelnie, skrupulatnie i według jakiegoś tam swojego, bardzo wybrednego, klucza. Jeżeli ktoś taki, o takim statusie i z takimi przekonaniami uderza akurat do mnie, no to jest to dla mnie coś, naprawdę ogromne wyróżnienie.

MŻ: Apropos stanowczości i konsekwencji to w jednym z wywiadów Włodi mówił o Tobie dokładnie to samo: że wiesz, czego chcesz, masz określoną wizję, jesteś zdecydowany.

PJ: Obaj wiemy, czego chcemy w muzyce, ale trafiliśmy na siebie idealnie, bo Włodi ufa mi w 100%, a ja w 100% ufam Włodiemu. Nie trzeba tu było się jakoś mocno docierać. Nie było takiej sytuacji, w której musielibyśmy się kłócić o ostateczną formę jakiegoś kawałka. Słuchaliśmy swoich wzajemnych sugestii, ale nie byliśmy też zawzięcie do nich przywiązani. Jeśli Włodi coś zasugerował, a mi to do końca nie odpowiadało i powiedziałem, że wolałbym, żeby zostało tak, jak miało być, to po prostu się zgadzał, ufał mojemu doświadczeniu i mojej wizji. I to działało oczywiście w dwie strony. Taka współpraca nie mogła się nie udać.

MŻ: Myślę, że efekty tego partnerskiego podejścia doskonale odzwierciedla całość materiału. Płyta od początku do końca, w obu warstwach – muzycznej i tekstowej – zarówno traktowanych oddzielnie, jak i razem, jest wyjątkowo spójna, pokazuje, że doskonale się uzupełniacie. Daje się w niej wyczuć tę konstruktywną energię, która jest między Wami.

PJ: Jak jej słuchamy, to też mamy takie wrażenie. I cieszy to, że podobnie jest to odbierane na zewnątrz.

MŻ: Z jakich inspiracji korzystałeś przy tworzeniu muzyki do tego albumu?

PJ: Mieliśmy taki etap z Włodim, trwający mniej więcej pół roku, gdzie wysyłaliśmy sobie dużo różnych rzeczy. To były może nie do końca referencje, ale żeby się dobrze zrozumieć, musieliśmy poznać nasze teraźniejsze gusta. Wiadomo jaką muzykę obaj robimy, ale musieliśmy zorientować się  jeszcze w tym, czego słuchamy poza godzinami „pracy”. Co nas inspiruje, jakie mamy zajawki. Było tam trochę drugoobiegowego hip-hopu z Wielkiej Brytanii czy z USA, typu kolektyw Griselda, rzeczy z High Focus. Dla mnie też dużą inspiracją było to, że przeprowadziłem się do Warszawy, na Ursynów. Mieszkam tu od marca, dosłownie od początku pandemii i lockdown sam w sobie był również sytuacją, która w dość dużym stopniu wpłynęła na to jak powstawała muzyka i jak ona ostatecznie brzmi. No i postać Włodiego, która sama w sobie jest bardzo inspirująca. Spędziłem z nim dużo czasu i nasze wspólne rozkminy zaowocowały na pewno tym, że przyjąłem odpowiedni tok myślenia pod tę płytę.

MŻ: Skoro jesteśmy przy inspiracjach – co miało największy wpływ na kształt Twojego solowego albumu – Ring The Alarm – który ukazał się pół roku wcześniej?

PJ: To już jest zupełnie inny lot niż na płycie W/88. Mam dosyć szerokie spektrum i po prostu chcę robić różną muzykę, tylko że musi być zawsze jakieś spoiwo tego wszystkiego, wspólny mianownik.  Na tamten moment była to taka mocna zajawka brytyjską sceną basową, kulturą soundsystemową, rytmami nawiązującymi do jungle, drum’n’bass czy też szerzej patrząc w ogóle elektronika itd. Zawsze chciałem zrobić coś takiego, już płyta Gruda była zalążkiem tej fascynacji i myślę, że będę to kontynuował bocznym torem.

MŻ: Słuchając tego albumu miałam w pewnych momentach, drobnych sekwencjach, czasem nawet pojedynczych, ale charakterystycznych dźwiękach, wrażenie, że słyszę tu echo brzmienia Depeche Mode…

PJ: Depeche Mode? O kurde, to ciekawe spostrzeżenie…

MŻ: Tak myślałam, że Cię tym zaskoczę. I spodziewałam się, że raczej bezpośrednio nie sięgałeś do ich twórczości, ale…

PJ: Ale wywodzą się też z Wielkiej Brytanii, a brytyjska muzyka ma specyficzny klimat – na pewno da się odczuć różne powiązania między tamtejszymi twórcami, patrząc szeroko na tę scenę. Depeche Mode mają też taką swoją specyficzną atmosferę i ona w jakimś stopniu, jak tak się teraz zastanawiam, może mieć coś wspólnego z moim albumem – ale to dotyczy bardziej klimatu.

MŻ: Ring The Alarm wydałeś w marcu tego roku, ale – z oczywistych powodów – nie miałeś wielu okazji, żeby zaprezentować ten materiał na żywo. Czy możemy spodziewać się, że to się w najbliższym czasie wydarzy? Planujesz jakieś solowe koncerty?

PJ: Faktycznie, w zasadzie nie miałem okazji już po wydaniu zagrać tego albumu na żywo, poza jednym sierpniowym koncertem w Warszawie. Natomiast ja ten materiał zaprezentowałem 4 miesiące przed premierą. Zastosowałem taki odwrócony epizod. Zagrałem go, również m.in. w Warszawie, w ramach trasy z LOTTO, w grudniu 2019. To sprawiło, że z jednej strony ludzie zapoznali się już z tym brzmieniem, wiedzieli, czego się spodziewać. Z drugiej strony mi też pomogło to podejść zupełnie inaczej do tego materiału. Sprawdziłem go na żywo i dzięki temu, przed ostatecznym wydaniem albumu, mogłem go jeszcze nieco skorygować. Ale te poprawki były bardzo nieznaczne, nie zmieniły ogólnego kształtu tego, co odbiorcy usłyszeli podczas live’a.

MŻ: RTA to ep-ka, która całkowicie wciąga. Nawet odsłuchiwana w domu czy na słuchawkach ze Spotify’a w telefonie. To faktycznie, cytując Ciebie z jednego z wcześniejszych wywiadów, „syreni śpiew – alarm, który nie powoduje, że chcesz uciekać, a chcesz go kontemplować. Chcesz w nim uczestniczyć”.

PJ: Koncert to na pewno zupełnie inne doznania niż odsłuch w domu. Tu bardzo dużą rolę odgrywa potęga tego brzmienia i dźwięk, który się niesie. Podoba mi się też, jak ludzie na to reagują. Niby wciąga to w jakiś trans, może nawet trochę taneczny, ale jednak jest w tym jakaś medytacja, obcowanie z pięknem.

MŻ: Apropos live’ów… Koncerty Włodi/1988 w Warszawie 11/09 i Łodzi 12/09 były koncertami, na których zaprezentowaliście swój materiał przedpremierowo. Początkowo album miał się ukazać 11/09 (ale jak to w hip-hopie często bywa) z przyczyn odgórnych premiera przesunęła się o tydzień. Musieliście więc trochę przeorganizować formułę występów…

PJ: Tak, mogliśmy i zagraliśmy cały materiał, ale ponieważ ludzie jeszcze go nie znali i nie wiedzieliśmy jak go przyjmą, zaczęliśmy od starszych kawałków. Gdyby płyta w tamtym czasie była już w obiegu, zagralibyśmy cały nowy materiał w pierwszej kolejności, a starsze kawałki zostawilibyśmy na koniec.

MŻ: Z perspektywy publiczności wyglądało na to, że przyjęcie nowego, nieznanego jeszcze albumu było bardzo dobre. Patrząc ze sceny mieliście takie same odczucia?

PJ: Tak, to było bardzo budujące. Włodi początkowo myślał, że ludzie, zupełnie nie znając kawałków, będą obserwowali, wyczekiwali co się stanie zaraz, a tu publiczność „wjechała z nami z buta” od razu w ten materiał. Reagowała bardzo entuzjastycznie, pojawiał się pozytywny gwar po każdym utworze i to było świetne, mieliśmy dzięki temu poczucie, że zrobiliśmy chyba coś naprawdę dobrego. To było pierwsze zderzenie z publiką, a ono zawsze wiele weryfikuje.

MŻ: Płyta W/88 to jest coś, czego dawno w polskim hip-hopie nie było. Razem z Włodim wynosicie ten materiał na zupełnie inny poziom. Wybijacie się z nim ponad wszystko to, co ostatnio się na rynku pojawiło i ludzie chcą tej jakości więcej. Planujecie kontynuację współpracy w przyszłości?

PJ: Tutaj nie mogę zdradzić żadnych szczegółów. Mogę powiedzieć, że są różne plany, ale jak to z planami bywa, czy ostatecznie się urzeczywistnią, to się okaże. Na pewno już na chłodno, po wszystkim, uznaliśmy, że warto to kontynuować.

MŻ: Budowanie obrazu dźwiękiem to sztuka na wysokim poziomie abstrakcji. Bez wątpienia potrzebne jest dobre flow pomiędzy raperem i producentem. Jak ten proces twórczy przebiegał w przypadku albumu W/88, a jak działo się to w przypadku duetu Syny?

PJ: Każdy raper, tak jak i producent, ma swój klimat i klimat ten musi zbudować posługując się samym słowem lub samą muzyką. W obu przypadkach jest to tak samo trudny proces. Na pewno samo słowo, bez muzyki, acapella, nie miałoby aż takiej siły przebicia. Muzyki bez słów możesz słuchać, ale z drugiej strony też słowo wzmacnia jej przekaz, nadaje jej często wartość. Na pewno jest bardzo duża różnica pomiędzy współpracą z Włodim, a współpracą z Robertem (Piernikowskim, przyp.red.). Robert jest tak oryginalną osobą, że ja myślę, że nikt nigdy w życiu nie powtórzy czegoś takiego, co on robi jako artysta. Jest na swój sposób geniuszem i jak to często z geniuszami bywa, nie każdy go rozumie. I ja też rozumiem i szanuję to, że nie każdy musi to dobrze odbierać, nie każdy jest w stanie tego słuchać. Ale jak już wejdziesz we właściwy rezonans z tym geniuszem, potrafisz z nim obcować, to zaczynasz rozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Robert operuje prostym, minimalistycznym sposobem wyrażania siebie, potrafi jednym słowem zbudować cały obraz. Włodi gęściej kładzie wersy. Z Włodim dotykamy bardziej ziemi, rzeczy codziennych, rzeczy, które widzisz idąc osiedlem, a z Robertem to jest totalny lot. Obie te współprace są więc zupełnie inne, ale obie są niezwykle cenne i ciekawe. Włodi, jak sam przyznaje, inspiruje się między innymi Bukowskim i ja to widzę w jego twórczości. To, że to wszystko jest takie brudne, skażone codziennym życiem, do bólu szczere i bezpośrednie. Natomiast Robert leci w rewiry już takie mniej określone, nie potrafię porównać go do żadnego autora książek czy choćby muzyka. Stworzył sobie zupełnie odrębny, oryginalny świat, który zbudować pomogła mu moja muzyka. I jest to bardzo wyjątkowy projekt. W dodatku jest też genialnym producentem, co miało duży wpływ na to, co robiliśmy jako Syny, tam była pełna współpraca na wielu płaszczyznach.

MŻ: Planujecie stworzyć coś jeszcze wspólnie z Robertem w najbliższym czasie?

PJ: Na razie mamy przerwę. Ja mam dużo planów, Robert też, ale może… zostawiamy otwartą furtkę.

MŻ: Analizując Twoją dotychczasową twórczość zauważyć można, że wypracowałeś już swoje charakterystyczne brzmienie. Zdarzają się jednak utwory odbiegające stylistyką od tej dominującej specyfiki. Mam na myśli Próżnię i kawałek „Najlepiej”. Co zainspirowało Cię do stworzenia takiego totalnie chilloutowego, słonecznego vibe’u i czy możemy spodziewać się kolejnych tak zaskakujących featów w najbliższej przyszłości?

PJ: Jeżeli chodzi o „Najlepiej” to ja jestem producentem utworu, ale całą kompozycję stworzył Philip (Häveker, przyp.red.). Oczywiście słychać tam moje brzmienie, są moje elementy, ale główna koncepcja jest Próżni. Natomiast, jak już wspomniałem wcześniej, lubię wędrować i mogę zrobić coś wspólnego nawet z kimś z popu czy innego gatunku, i postawić utwór na moich zasadach. I chcę tak współpracować, myślę, że takich featów będzie więcej. Mam już zaplanowanych kilka zaskakujących kooperacji, sam byłem zdziwiony, że tacy artyści się w ogóle do mnie zgłaszają, ale najwyraźniej coraz więcej osób szuka wyzwań. I dla mnie to też jest wyzwanie, a że sam również ich niezmiennie poszukuję, to tym lepiej się składa.

MŻ: Obserwując scenę muzyczną w Polsce mam wrażenie, że jesteś na niej trochę outsiderem. Bez wątpienia jesteś jednym z najbardziej oryginalnych producentów w naszym kraju. Mam wrażenie, że muzyczną energię czerpiesz po części z oldschoolu, po części z kosmosu i po części gdzieś z przyszłości – jakiegoś futurystycznego soundu nieznanego jeszcze współczesnym polskim „bitmejkerom” – i wydaje mi się, że nie ma aktualnie na naszym rodzimym podwórku producentów, na których może nawet nie tyle byś się wzorował, co w ogóle z nimi jakkolwiek współgrał. Czy śledzisz tę scenę uważnie i czy są na niej jacyś twórcy, których szczególnie cenisz?

PJ: Jest mnóstwo świetnych rzemieślników, ale bardzo mało prawdziwych artystów. Wiele osób patrzy bardzo rynkowo na to, co się dzieje, czy to, co tworzą, łatwo się sprzeda, nawet nie tyle ludziom, ile właśnie czy będą to chcieli kupić od nich jacyś raperzy. Ja mam zupełnie niehandlowe i niehurtowe podejście. W zasadzie w tym momencie wiszą mi może 3, 4 bity gdzieś na zapleczu, a są producenci, którzy wysyłają raperom płyty z 300 bitami. Takie podejście hip-hopowe jest i zawsze było mi obce. Nigdy nie pracowałem jak producent hip-hopowy, mimo że korzystam z podobnych narzędzi, i dlatego myślę, że nie czerpałem inspiracji z tych samych źródeł, co większość. Uważam, że dopiero teraz otwierają głowy, słuchają trochę innej muzyki, ale jak ja zaczynałem, to producent hip-hopowy słuchał właściwie tylko hip-hopu i co gorsze, w większości wypadków wyłącznie polskiego. Mówię oczywiście w dużym uogólnieniu, bo nie wszyscy tak pracowali. Ja sięgam do różnej muzyki i mógłbym przestać na przykład zupełnie słuchać hip-hopu przez najbliższy rok i nadal mógłbym go robić. Słucham dużo pozornie dziwnej muzyki, którą większość osób z rapowego kręgu wyłączyłaby po kilku sekundach, a mi to coś robi w głowie, wpływa to na mnie kreatywnie. Ta muzyka mnie fascynuje, słuchanie jej jest więc dla mnie czymś naturalnym. Myślę, że takie szerokie horyzonty pozwalają na dużo więcej, bo wiem, że po prostu mając do dyspozycji te narzędzia, jakie mam, mogę wszystko. Tylko i wyłącznie moja głowa jest w stanie zweryfikować, czy to jest dobre, czy nie, a jak odbierają to ludzie, jest to już ich indywidualna kwestia.

MŻ: Twój poprzedni solowy album – Gruda – oddaje w dużej mierze klimat Twojego rodzinnego miasta, Szczecina, zdaje się być nim całkowicie przesiąknięty. Czy Warszawa, do której przeprowadziłeś się jakiś czas temu, ma szansę wywrzeć podobny wpływ na Twoje przyszłe nagrania? Jak odbierasz to miasto?

PJ: Na pewno już na płycie W/88 Warszawa odcisnęła spore piętno. Służewiec, z którego pochodzi Włodi, Ursynów, na którym sam teraz mieszkam. Klimat tych miejsc przyczynił się w dużej mierze do charakteru tego albumu. Jeśli chodzi o solowe nagrania, to z pewnością jest tu bardzo dużo ludzi, z którymi chcę współpracować. Mam w planach płytę producencką i w zasadzie 90% gości na niej będzie właśnie ze stolicy. Myślę, że to jest już w jakimś stopniu namacalny wpływ. A jeśli chodzi o samo miasto, to bardzo lubię jeździć i spacerować po Warszawie. Wszystko to, co w niej obserwuję, co mijam po drodze, jest bardzo inspirujące i z pewnością będzie zostawiało ślad na przyszłych nagraniach. Myślę, że w zasadzie każde miejsce, w którym bym mieszkał, miałoby jakiś wpływ na kształt albumów, bo jestem osobą, która chłonie tę tkankę miejską i której wszystkie te obrazy siedzą gdzieś z tyłu głowy i uchodzą z niej podczas procesu tworzenia.

MŻ: Wcześniej, jako Etamski, i później, już jako połowa duetu Syny i 1988 solo, funkcjonowałeś raczej w awangardowej niszy. Nawiązując współpracę z Włodim, Brodką, Rosalie poniekąd wychodzisz z tego undergroundu. Czy masz poczucie, że razem z zainteresowaniem tymi featami tę przystań drugiego obiegu opuszczają z Tobą także dokonania Synów i/lub Twoje solowe albumy? Ludzie częściej po nie sięgają? Pojawiają się nowi odbiorcy?

PJ: Myślę, że wszystko, co robię, pozostaje w niszy. Bo nawet jeśli jestem na płycie Rosalie, to ten numer odbiega zupełnie od reszty utworów. Z Synami byliśmy na płycie Pezeta, która zdobyła teraz podwójną platynę, tyle że to też był taki wbity klin w dominujący na krążku klimat i myślę, że 90% osób skipuje ten numer. Ale Syny mają też bardzo szerokie grono odbiorców i czy jakoś znacząco ich przybyło? Chyba nie… Na pewno nowi odbiorcy też nas sprawdzają, ale nie jest to lawinowy wzrost zainteresowania. Co zauważyłem, to fakt jakie osoby zaczynają tego słuchać i mówić, że to, co robimy, zmieniło ich życie… i to są tacy odbiorcy, których z pozoru o tego rodzaju gusta muzyczne bym nie podejrzewał. Myślę, że ludzie zaczynają po prostu szukać czegoś nowego, czegoś innego – w kontrze do tego, czego słuchają na co dzień.

MŻ: Chyba jesteśmy trochę w takim momencie, jeśli chodzi o muzykę, mam przynajmniej taką nadzieję, że ludzie zwracają się bardziej ku temu, co niszowe, niezależne, że muzyka mainstreamowa przestaje dominować, te proporcje się odwracają. Masz również takie poczucie?

PJ: Gdybym z takimi rzeczami jak Ring The Alarm dał koncert 10–15 lat temu, to przyszłoby może maksymalnie 20 osób, a teraz jestem w stanie grać dla pełnej sali i to jest mega. Ta nisza się też poszerzyła, więc automatycznie jest w niej więcej osób. Ale co cieszy, wchodzi w nią też coraz większe grono 18–20-latków. To, że małolaci chcą takiej muzyki słuchać, jest bardzo budujące. Z drugiej strony mainstream lubi też wchłonąć czasem – na chwilę – takie bardziej niszowe rzeczy, żeby, kolokwialnie mówiąc, trochę się „odchamić”. Czy ten trend więc się utrzyma? Zobaczymy. Póki co dobra muzyka ma się dobrze i mam nadzieje, że będzie tylko lepiej.

 

Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

ZAiKS Logo

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć