„Do drugiej połowy XX wieku pieśni i źródła ustne nie były uznawane za zbyt poważne dokumenty w badaniach historycznych” – mówi doktor Éva Guillorel z Centrum Studiów Bretońskich i Celtyckich Uniwersytetu w Breście. 23 listopada Guillorel wygłosiła wykład Los kobiety w Bretanii w XVI–XVIII wieku na przykładzie pieśni bretońskich, który odbył się online na platformie Zoom. Było to jedno z wydarzeń XXVII Dni Bretanii, którym w tym roku Dom Bretanii nadał temat Kobiety.
Pieśni bretońskie zaczęły być zbierane we Francji w XIX wieku przez etnologów i folklorystów. Za najważniejszy ich zbiór uchodzi Barzaz Breiz, który w 1839 roku wydał w Paryżu arystokrata Théodore Hersart de La Villemarqué. Był to efekt jego podróży po Bretanii. Pozycja obejmowała kilkadziesiąt utworów wraz z przekładem na język francuski. „W pieśniach tych objawiło się światu ogromne, nieznane dotąd bogactwo historii, wierzeń, obyczajów i języka mieszkańców Półwyspu Bretońskiego, odżywała barwna celtycka przeszłość, niezliczona ilość legend, opowieści, tajemniczych przygód rycerskich. Porównywano je do run opublikowanego cztery lata wcześniej fińskiego eposu narodowego Kalewala. W wielu krajach budziło się wówczas zainteresowanie poezją i muzyką ludową, zaczątek świadomego kształtowania się tożsamości regionalnej” – tak we wstępie do polskiego wyboru pieśni bretońskich pisał prof. Wiesław Mateusz Malinowski[1].
Pod koniec XIX wieku historia stała się poważną, modernistyczną dyscypliną naukową. Na przełomie wieków reprezentujący ją naukowcy nie byli przekonani co do wartości źródeł oralnych – i tego, że można na nich polegać, pisząc studia historyczne. Dopiero w drugiej połowie XX wieku zaczęli oni zajmować się pieśniami bretońskimi – i to wyłącznie ci z nurtu historii kultury, a nie historii politycznej, społecznej czy ekonomicznej. To właśnie w tym prądzie badań padła myśl, że można uzyskać dostęp do innych głosów o przeszłości, jeśli poddamy analizie nowe rodzaje archiwalnych materiałów aniżeli te, którymi naukowcy zajmowali się dotychczas. Zwrot kulturalny w badaniach historycznych, który miał miejsce w ostatnich dekadach, sprawił, że dziś na pieśni bretońskie patrzy się nie tylko jak na fascynujące zabytki literatury czy muzyki.
Marek S. Bochniarz: Proszę opowiedzieć, czym się Pani obecnie zajmuje, a co znajdowało się w polu Pani zainteresowań w przeszłości.
Éva Guillorel: Zajmuję się pieśniami bretońskimi. W zasadzie nim skupiłam się na tym temacie, interesowało mnie kilka różnych kwestii, w tym historia i języki celtyckie, ponieważ posługuję się należącym do nich językiem bretońskim, stosowanym w komunikacji ustnej w Bretanii. Interesowała mnie również muzyka – z tego względu, że umiem wykonywać muzykę tradycyjną. Jeszcze jednym z moich pól badawczych była etnologia. Szukając sposobu na połączenie tych różnych dyscyplin, uznałam, że zajmowanie się historycznymi pieśniami będzie dla mnie dobrym tematem. Poza tym – w Bretanii mamy tak bardzo bogatą tradycję pieśniarską, że zajmowanie się nią wydawało się najsensowniejszym z moich różnych zainteresowań.
M.S.B.: W wypowiedzi dla Pod Unicaen, w której omawia Pani problematykę książki „Miracles & Murders”, przygotowanej we współpracy z Mary-Ann Constantine, wspomina Pani o niewspółmiernej obecności różnych zjawisk w studiach celtyckich – o niezwykle dużym nacisku, który kładziony jest w krajach anglojęzycznych na lokalne źródła historyczne, przy jednoczesnym, prawie zupełnym, ignorowaniu Bretanii. Anglojęzyczna praca „Miracles & Murders” miała ten stan choć trochę odmienić…
É.G.: W świecie anglojęzycznym prowadzi się bardzo wiele badań nad światem celtyckim, ponieważ Walia, Szkocja i Irlandia są krajami celtyckimi będącymi zarazem krajami anglojęzycznymi. Tyle jest kwestii, nad którymi badacze z Anglii czy Stanów Zjednoczonych mogą się pochylić, że raczej skupiają się właśnie na tych kwestiach [z krajów anglosaskich], niż na pieśniach bretońskich. To właśnie głównie francuscy badacze zajmują się tymi pieśniami – a swoje prace publikują w większości w języku francuskim. Stąd wydanie książki w języku angielskim wydawało mi się interesujące – zwłaszcza, że ten temat jest tak mało znany w Wielkiej Brytanii. Moją współautorką była walijska badaczka Mary-Ann Constantine, która swój doktorat poświęciła pieśniom bretońskim. To fantastyczna praca napisana z innej perspektywy niż moja – bo w przeciwieństwie do mnie, nie jest ona historyczką, a literaturoznawczynią. Dlatego zdecydowałyśmy się tę książkę [Miracles & Murders] napisać razem.
Okładka książki “Miracles & Murders: An Introductory Anthology of Breton Ballads”; materiały prasowe
Myślę, że jest jeszcze inny powód, dlaczego w tak niewielkim stopniu bada się pieśni bretońskie i literaturę bretońską w krajach anglosaskich. W Bretanii funkcjonuje bardzo bogata tradycja oralna, lecz nie ma zbyt wielu starych manuskryptów z czasów średniowiecza. Wiele osób związanych ze studiami celtyckimi jest zainteresowanych właśnie literaturą i historią średniowieczną. Tacy badacze wolą zajmować się starożytnymi i średniowiecznymi manuskryptami walijskimi niż Bretanią, w której zachowało się zaledwie kilka takich średniowiecznych zabytków, co dotyczy również i początków nowożytności.
M.S.B.: Zwraca Pani uwagę na paradoks polegający na tym, że to głównie mężczyźni byli zbieraczami pieśni bretońskich, podczas gdy to głównie kobiety były wykonawczyniami podtrzymującymi tradycje oralne. Jakie stanowisko zajmuje Pani względem tego układu – czy chciała go Pani trochę podważyć swoją pracą?
É.G.: Zaintrygowało mnie to, że wiele osób twierdziło – i nadal twierdzi – że wiele z tych pieśni było śpiewanych przez kobiety. Na początku nie byłam jednak tego wcale taka pewna, więc chciałam zrobić badania statystyczne, aby się przekonać, czy tak jest naprawdę, czy to tylko powtarzana przez ludzi opinia. Policzyłam liczbę pieśni wykonywanych przez kobiety wśród tysięcy pieśni, które zostały zebrane w Bretanii w XIX i XX wieku. Muszę przyznać, że to stwierdzenie okazało się prawdziwe. Te statystyki różnią się jednak w zależności od zbieraczy – jedni zbierali pieśni głównie od mężczyzn, a inni od kobiet – stąd musimy być ostrożni w tej kwestii. Prawdą jest jednak, że wiele kobiet ma bardzo bogaty i duży repertuar pieśni. Poza tym – to one opiekują się w domu dziećmi. Podtrzymywanie tradycji oralnych jest blisko związane z rodziną, z rodzicami przekazującymi pieśni dzieciom. W XIX wieku te śpiewaczki przekazały setki pieśni kolekcjonującym je folklorystom.
M.S.B.: Czy nabyta przez Panią edukacja muzyczna jest pomocna przy badaniu pieśni bretońskich?
É.G.: Początkowo uczyłam się muzyki renesansowej i ludowej. Była to bardzo dobra edukacja. Jeśli naprawdę chce się zrozumieć pieśni bretońskie, w jaki sposób funkcjonują i dlaczego mają tak silne oddziaływanie na słuchających je ludzi, to łatwiej jest, gdy samemu się je śpiewa. A gdy ma się wykształcenie muzyczne, to można poddać analizie nie tylko tekst, ale i muzykę. W pieśniach słowa i melodia są przecież ze sobą blisko związane. Nie można zajmować się samym tekstem bez uwzględnienia muzyki czy odwrotnie. Myślę, że gdybym nie była amatorską muzyczką, to nie wybrałabym tego zagadnienia do badań.
Srebrne zwierzczadełko
Słuchajcie, wszyscy słuchajcie mojej nowej piosenki.
Ona opiewa Marharitę Kergluj, najładniejszą dziewczynę pod słońcem.
Matka mówiła do niej:
– Serce moje, Marharito, jakżeś ty piękna!
– I cóż mi po tej piękności, kiedy mię, matko, nie wydajesz?
Gdy jabłko dojrzewa trzeba go zerwać i to co prędzej.
Jabłko spada z jabłonki, i gnije, jeśli je niepodniesiesz.
– Nie smuć się, dziecię moje, za rok dostaniesz męża.
– A jeśli umrę przed rokiem?…. Będziesz się potem smuciła.
Jeżeli umrę przed rokiem, grób mi wykopcie świeży,
Trzy krzaczki posadźcie na grobie, jeden różany dwa wawrzynowe.
Oblubieńcy ilekroć przyjdą na cmentarz, wezmą sobie po gałązce,
I rzekną jedni drugim: – Oto grobowiec młodej dziewczyny,
Która umarła z rospaczy iż niemogła się doczekać na ślubnym czepcu śrebrzystych źwierciadełek.
Lepiej grób mi wykopcie przy bitym gościńcu; w dzwony mi nie zadzwonią;
W dzwony nie zadzwonią za moją duszę; księża grzebać mię nie przyjdą.[2]
M.S.B.: W jaki sposób za pomocą bretońskich pieśni i obecnego w nich kobiecego punktu widzenia możemy poznawać przeszłość?
É.G.: Gdy zajmujemy się historią, to zwykle jest ona tworzona i pisana przez mężczyzn. W ostatnich pokoleniach większość historyków również była mężczyznami. Ostatnio pojawiły się jednak prace kobiet i mężczyzn dotyczące historii kobiet. Na ten postęp miały wpływ gender studies. Jest to jednak relatywnie nowe zjawisko w dziejach takiej dyscypliny jak historia. Obecnie – jeśli badacze nie zajmują się [przy danym zjawisku] zbytnio kobietami – jest to spowodowane tym, że posiadane przez nas archiwa i pisemne dokumenty o historii Bretanii czy innym kraju wspominają głównie mężczyzn.
Gdy pracuje się nad pieśniami, to ma się możliwość wglądu w archiwa, dokumenty wzmiankujące zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Dzięki temu można się zająć tematami związanymi z kobietami, bo [w tekstach pieśni] widzi się je w działaniu. W tych materiałach odnajduje się ich reprezentację i jest to bardzo cenne.
M.S.B.: Czy badając pieśni bretońskie, można dojść do wniosku, że pewne twierdzenia dotyczące przeszłości są być może fałszywe? Czy trafia się na istnienie sprzeczności względem dotychczas funkcjonujących „prawd historycznych”?
É.G.: Gdy zajmujemy się archiwalnymi dokumentami, to otrzymujemy w nich tylko jeden punkt widzenia. Badanie pieśni sprawia, że dostaje się kolejną, nową perspektywę na tą samą rzeczywistość. Nie oznacza to jednak, że jedna z nich jest zła, a druga dobra i poprawna. Zwykle mamy raczej do czynienia z dwoma różnymi sposobami postrzegania tych samych spraw. Prawdą jest przy tym, że jeśli skupimy się jednak wyłącznie na archiwalnych dokumentach, to będziemy mieć do czynienia z materiałami ze swej natury stronniczymi i swoiście przedstawiającymi różne kwestie. Jeśli mówimy o kobietach, to zauważymy na przykład, że w bardzo niewielu dokumentach z procesów wspomniane są gwałty, samobójstwa czy dzieciobójstwa. Z kolei w pieśniach te sprawy są o wiele częściej podejmowane. Gdy próbujemy zrozumieć, dlaczego tak się działo – dlaczego istnieje tak duży rozdźwięk w reprezentacji tych zjawisk w pisanych i oralnych dokumentach – to musimy być świadomi, że w przeszłości, a nawet tak naprawdę do niedawna, jeśli dziewczyna była ofiarą gwałtu, to piętnowało to zarówno ją, jak i jej rodzinę. Bardzo skomplikowane stawało się po czymś takim znalezienie dla niej męża, wydanie jej za mąż. Z tego powodu rodziny starały się ten fakt ukryć – i nie rozpowiadać tego, że dziewczyna jest ofiarą gwałtu. Właśnie dlatego nie zwracano się z takimi sprawami do sądu, nie kontaktowano się z sędziami, domagając się od nich sprawiedliwości. Po prostu przemilczano takie zdarzenia. Z kolei w pieśniach te tematy jak najbardziej były podejmowane. Ich bohaterkami były kobiety będące ofiarami i to właśnie ich stronę przyjmowano w utworach. Jest to dobry przykład na to, jak bardzo pisane źródła mogą się różnić od źródeł ustnych – a w tym przypadku szczególnie od takich materiałów, jakie stanowią pieśni.
Baron Zojoz
I
Piorąc bieliznę u rzeki słyszałam kwilącą ptaszynę śmierci:
– Tino!… biedna Tino! Baron Zojoz cię kupił.
– O Matko moja, prawdaż co mi powiedziano? prawdaż że Baron Zojoz mię kupił?
– Nie wiem nic o tem, lepiej ojca zapytaj.
– Mój ojcze powiedz, czy prawda, że mię kupił Loiz de Zojoz?
– Nie wiem nic o tem, lepiej brata zapytaj.
– Lanniku, bracie mój, powiedz, czy prawda, że mię temu panu sprzedano?
– Tak siostro moja, baron cię kupił, zaraz pojedziesz do niego;
Zaraz pojedziesz; targ już przybity, pieniądze wzięte:
Pięćdziesiąt śrebrnych talarów, tyleż błyszczącego złota.
– Matko moja, jakąż włożyć sukienkę mi każesz?
Czy czerwoną, czy białą wełnianę, którą mi uszyła siostrzyczka Helena;
Czy czarną, czy białą, czy też mój czarny jedwabny staniczek?
– Ubierz się w sukienkę w jaką sama zechcesz, o to mię głowa nie boli;
Patrz, tam u bramy stoi kary koń, i czeka aż się noc zrobi,
Czeka aż się noc zrobi ciemna, koń kary i osiodłany czeka na ciebie.
(…)
III
– Siadajże, siadaj proszę, za nim dadzą do stołu. –
Pan siedział przy kominku, czarny, gdyby kruk morski,
Broda i włosy bielutkie, oczy jaskrowe, jak głownie.
– Oto mi dziewczyna za jaką przepadam, od dawna.
Choć ze mną, mała, moje skarby ci pokażę.
Choć ze mną od izby, do izby, będziesz liczyła złoto i śrebro.
– Wolałabym stokroć być u matki w domu, i liczyć trzaski na ogień.
– Zejdźmy razem do piwnicy kosztować najsłodszego wina.
– Wolałabym pić wodę z kałuży, gdzie poją konie mojego ojca.
– Pójdź ze mną od sklepu do sklepu kupię ci płaszcz świąteczny.
– Wolałabym spódniczkę zgrzebną, gdyby mi ją matka uszyła.
– Chodźmy teraz do szatnej izby, wybierzesz sobie bogate ozdoby.
– Wolałabym biały kołnierzyk obrębiony ręką Helenki.
– Wnosząc z tego co mówisz, boję się byś mię nie kochała.
Bodaj mi język był owrzodział w chwili, gdym szalony
Stargował cię i zapłacił, gdy teraz niczem przywiązać cię nie mogę. –
(…)
V
We dwa lub trzy miesiące potem, wszyscy spali w domu jej rodziców;
Spała matka i ojciec, słodko, koło północy.
Ani w chacie ani na dworze nic się nieruszało; tylko pod drzwiami słodki głosek się ozwał:
– Mój ojcze, matko moja, na Boga was zaklinam, mówcie za mną pacierz.
Mówcie pacierze, weźcie żałobę, wasza córka w trumience![3]
M.S.B.: Do kiedy pieśni bretońskie jako utwory przekazywane dzieciom przez matki były częścią codzienności? W jakim czasie stały się zabytkami muzycznymi – czymś odczuwanym przez Bretończyków jako należące już bezpowrotnie do przeszłości, a przy tym niezrozumiałe z powodu językowej obcości?
É.G.: To prawda, że warunki zupełnie się zmieniły w ciągu ostatnich dekad i mamy nowe media, takie jak telewizja czy Internet, więc młodzi ludzie nie uczą się pieśni w taki sam sposób, jak miało to miejsce wśród ludzi w minionych wiekach. W XVIII czy XIX wieku to środowiska, takie jak rodzina, sąsiedzi, społeczności wiosek, były najlepszymi miejscami, gdzie można było dostać nowe wieści, poznać nowe pieśni, podczas gdy w XXI wieku takich możliwości oferowanych przez różne media jest już znacznie więcej. Nie oznacza to jednak, że teraz ta tradycja się już zakończyła. W Bretanii nadal są miejsca, gdzie w niektórych rodzinach podtrzymuje się zwyczaj śpiewania. Jest wiele niewielkich wydarzeń, na których ludzie zbierają się, by dzielić się poznanymi przez siebie pieśniami. Nie robią tego pod turystów, nie jest to ustawiane, nie dzieje się przy użyciu sprzętu nagłaśniającego. Nie prezentują oni jednak na takich spotkaniach pieśni zasłyszane od ich rodziców, a raczej od starszych pieśniarzy, czy z płyt zawierających nagrania, na których pieśniarze wykonują muzykę ludową. Zaszły więc rzecz jasna pewne znaczne zmiany, lecz wciąż jest to jak najbardziej żywa tradycja.
W Bretanii funkcjonuje też zwyczaj spotkań na tradycyjne tańce w kole połączone z pieśniami, co jest nazywane fest-noz. Pojawiają się [na takich spotkaniach] muzyczne instrumenty akompaniujące do tańców.
Zazwyczaj co tydzień – aczkolwiek obecnie z powodu pandemii koronawirusa rzecz jasna nie – w wielu miejscach Bretanii ludzie spotykają się i razem tańczą. Część z pieśni bretońskich była i nadal jest przekazywana dzięki takiemu ich powiązaniu ze spotkaniami na tańce. Oczywiście, również coraz mniej osób posługuje się językiem bretońskim. Sądzi się, że po II wojnie światowej jeszcze ponad milion osób go używało. Potem ta liczba drastycznie spadła, a przekazywanie języka na poziomie rodzin zostało przerwane. Dziś szacuje się, że tych użytkowników jest raptem około 150–170 tysięcy. Są to głównie osoby starsze, ale pojawiają się też młodzi ze względu na działalność szkół dwujęzycznych. Sytuacja więc uległa zmianie. Dziś wiele osób w Bretanii słyszy te pieśni, docenia ich wartość, ale nie rozumie już ich słów.
M.S.B.: Czy istnieje dużo wspomnianych przez Panią nagrań z pieśniami bretońskimi?
É.G.: Jest bardzo, bardzo wiele nagrań pieśni ludowych. Nie mam tu na myśli zespołów z instrumentami muzycznymi – choć takie zjawisko, jak odnowienie muzyki ludowej, też jest obecne w Bretanii – lecz pieśniarzy i pieśniarki śpiewających solowo, nagranych w ich kuchni, domu i bez wykorzystania nagłośnienia. We Francji Bretania jest zresztą regionem pionierskim, w którym w XIX wieku prowadzono pierwsze badania o charakterze etnograficznym, a na początku XX wieku dokonano też pierwszych rejestracji dźwiękowych. Bardzo ważne stowarzyszenie o nazwie Dastum – co oznacza po bretońsku ‘zbieranie’ – zostało założone w 1972 roku, aby zbierać, katalogować i promować ludowe pieśni bretońskie i muzykę. Działało w nim wielu wolontariuszy, którym udało się zebrać olbrzymią liczbę nagrań. Obecnie są one bezpłatnie dostępne na ich stronie internetowej. Znajduje się na niej bodajże z 100 tysięcy utworów. To największa baza z pieśniami ludowymi we Francji.
Plakat wykładu „Los kobiety w Bretanii w XVI–XVIII wieku na przykładzie pieśni bretońskich”; materiały prasowe
—
[1] T.H. de La Villemarqué, Pieśni Bretońskie, przeł. L. Siemieński, Poznań, b.r., s. v.
[2] Srebrne zwierzczadełko, [w:] tamże, s. 160.
[3] Baron Zojoz (Jauioz), tamże, s. 67–70.
Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS