Początek kwarantanny był dla koneserów muzyki niewątpliwie trudny – wybuchła panika, wszystkie wydarzenia zostały przeniesione albo odwołane, a my sami próbowaliśmy się przyzwyczaić do nowych warunków pracy i życia w domach. Festiwale muzyczne też musiały dostosować się do panujących zasad i sprawić, byśmy o nich nie zapomnieli.
Na wstępie zaznaczę – festiwali muzycznych w Polsce jest dużo, nawet tych związanych z muzyką „poważną”, więc nie sposób powiedzieć o wszystkich. Dość wybiórczo chcę się pochylić nad kilkoma z nich, uznając je za przykłady strategii przyjętych przez ważniejsze instytucje muzyczne, bo pandemiczne zaskoczenie zmusiło je do kreatywnego myślenia i wzajemnego inspirowania się. Postanowiłam więc omówić te, które były mi (subiektywnie) najbliższe.
Jednym z najważniejszych punktów w kalendarzu, mocno wpisanym w historię muzyki polskiej, jest niewątpliwie Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”. Szczęście sprawiło, że odbył się on w okresie „rozluźnionego” lock-downu, co dawało organizatorom szersze pole do wykazania się umiejętnościami organizacyjnymi. Festiwal przyjął formę hybrydową – obok wydarzeń odbywających się w salach koncertowych, muzyka transmitowana była na żywo przez Internet, więc każdy, niezależnie od tego, gdzie w danym momencie się znajdował, miał możliwość wysłuchania koncertu. Takie rozwiązanie było pretekstem do spotykania się małymi grupami w mieszkaniach, wspólnego słuchania i komentowania tegorocznego repertuaru, tak jak to bywało w warunkach „normalnych”. Koncerty, odbywające się stacjonarnie, przestrzegając nowych zasad sanitarnych, zapraszały publiczność w ograniczonej ilości, także niektóre wystawy czy instalacje (choć w okrojonej formie) były dostępne dla odbiorców – zazwyczaj należało umówić się z opiekunami wystaw wcześniej.
Niosło to za sobą wiele pozytywnych aspektów, jak chociażby to, że obcowanie z kulturą było nieco bardziej intymne, a przewodnik miał możliwość w sposób indywidualny porozmawiać z odbiorcą na temat sztuki.
Podobną strategię przyjął Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. Chociaż samo wydarzenie zostało przeniesione o ponad pół roku i nie było już tak „wielkanocne” jak to bywało w latach poprzednich, program koncertowy został mocno okrojony, a wydarzenia towarzyszące, jak np. sympozjum międzynarodowe odwołane, muzykę mieliśmy okazję usłyszeć! Zarówno na żywo (w połowie wypełnionych salach), jak i w przestrzeniach internetowych.
Były też takie festiwale, w trakcie których muzycy grali do pozornie pustych sal –pozornie, bo za ekranami komputerów z napięciem śledziła ich publiczność, która tak tęskniła za muzyką graną na żywo. Tak też było w trakcie chociażby krakowskiego festiwalu Audio Art. Serce jednak pękało, gdy pod koniec utworu słychać było echem rozbrzmiewające samotne brawa dwóch/trzech osób. Wyobrażam sobie, że muzykom musi być niezwykle ciężko grać w takich warunkach, dla „wyimaginowanej” publiczności, nie mając pewności, czy w obecnej sytuacji jeszcze kogoś interesuje, że oni nadal muzykują.
Inne festiwale, takie jak Festiwal Muzyki Filmowej czy Actus Humanus zdecydowały się na retransmisję zarejestrowanych w latach wcześniejszych utworów. W kontekście przedstawionych wcześniej wydarzeń strategia ta może wydawać się nudna, wręcz banalna, ale ja wcale tak nie uważam. Wydaje mi się, że organizatorzy wzbudzili w odbiorach jakąś tęsknotę i nostalgię, zwłaszcza że transmitowane były utwory, których wcześniej (w jeszcze „normalnych” czasach) mogliśmy wysłuchać na żywo. Przypomnieli nam o emocjach przeżywanych podczas słuchania tej muzyki i dali do zrozumienia, że mamy do czego wracać. Ostatecznie wszystko się kończy. Skończy się też pandemia, prawda?
Tak… Dużo było tych streamingów. Niekiedy potrafiły nawet przytłaczać: liczbą, treścią i jakością. Tutaj jednak pomysłowością wykazał się festiwal Sacrum Profanum, który na platformie PLAY KRAKÓW udostępniał wcześniej przygotowane i pięknie zmontowane nagrania utworów. Mimo, że muzyka nie była grana w czasie rzeczywistym, miało się wrażenie bycia w samym centrum wydarzenia. Jakby muzycy naprawdę czuli, że grają dla nas – oddalonych o parędziesiąt/set kilometrów słuchaczy, którzy są ciekawi, co tym razem zaproponuje nam festiwal.
Absolutnym zaskoczeniem okazał się jednak jeden utwór – PEnderSZATch Piotra Peszata, który podniósł poprzeczkę całej społeczności muzycznej w Polsce.
Wyjątkowość tej kompozycji skłoniła mnie do tego, aby teraz nieco się nad nią pochylić. Peszat skomponował utwór o formie paragrafowej, która oddaje możliwość kontroli przebiegu narracji w ręce słuchacza. To on decyduje, czy kompozytor ma zjeść płatki Cheerios, czy na Eurowizji w 1994 roku zamiast Edyty Górniak ma wystąpić Krzysztof Penderecki i wreszcie, czy Polska powinna wejść do Unii Europejskiej. Każda decyzja determinuje odtworzenie albo wykonanie innego rodzaju muzyki. PEnderSZATch jest więc nie tyle kolejnym utworem, który możemy odsłuchać w Internecie, ale dziełem interaktywnym, grą, która jednoczy społeczeństwo i zachęca do wspólnego dokonywania wyboru. To gra, która wyciągnęła nas – odbiorców – z rutyny biernego oglądania streamingów i zaaktywizowała. Ponadto fakt, że utwór stanowi swego rodzaju manifestację i porusza tematy trudne i ważne, jest dodatkowym plusem całej koncepcji.
“Kompozycja paragrafowa” dostępna na platformie PLAY KRAKÓW od 25.01.2021 roku TUTAJ.
Od początku pandemii media grzmiały o zagrożeniu dla zawodów muzycznych. Ja, jako muzyk, bałam się o przyszłość społeczeństwa kulturowego – o to, że ludziom zabraknie miejsca i przestrzeni do obcowania z muzyką; że wartościowi wykonawcy nie znajdą pracy i przez to nie będą mogli sobie poradzić z obecną sytuacją; że społeczeństwo dojdzie do wniosku, iż kultura wcale nie jest im potrzebna. Nadzieję przywróciła mi rozmowa z moimi „nie-muzycznymi” znajomymi, którzy jak jeden zgrany chór powtarzali, że (mając wreszcie trochę więcej czasu) sięgają po dawno niesłuchany koncert, zamawiają kurierem książkę, którą wcześniej tak chcieli przeczytać, słuchają płyt, które kupili dwa lata temu i… Szukają. Szukają nowych doznań. Rodzi mi się w głowie pytanie: dlaczego? Odpowiedzi może być kilka. W momencie, gdy zabrakło codziennej (fizycznej) obecności drugiego człowieka, to właśnie kultura przypomina nam, że współtworzymy społeczeństwo – przeżywamy podobne emocje, realizujemy wspólne cele. Nie jesteśmy sami.
Muzykę tworzymy my, artyści, ale w jej odbiorze uczestniczą wszyscy. Ona przypomina o człowieczeństwie i historii naszej cywilizacji. W każdym z nas wywołuje emocje – te pozytywne i negatywne. I w gruncie rzeczy, mimo że się nie widujemy i brakuje nam fizycznego kontaktu, muzyka tę pustkę wypełnia, bo jest dialogiem, którego po części mogło nam w tych czasach zabraknąć.
Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS